Выбрать главу

Otworzył drzwi samochodu.

– Dokąd idziesz?

– Wysiusiać się. Mam cię prosić o pozwolenie?

– To tylko ciekawość.

– Kawa przeze mnie przeleciała.

– Nie dziwię się. Twoja kawa wypaliłaby dziurę w żelazie.

Wysiadł z samochodu i poszedł w stronę lasu, rozpinając w drodze rozporek. Nie zadał sobie fatygi, żeby się schować za drzewo; siusiał na krzaki, stojąc na widoku. Nie miała ochoty na to patrzeć, więc odwróciła wzrok.

W każdej klasie zawsze się znajdzie jakieś przerośnięte dziecko; takim dzieckiem był właśnie Korsak – chłopcem, który otwarcie, bez zażenowania dłubał w nosie, bekał, a na koszuli miał zawsze resztki obiadu; dzieckiem o pulchnych, wilgotnych rękach, dzieckiem, którego każdy brzydził się dotknąć w obawie przed wszami.

Budził w niej odrazę, a zarazem było jej go żal. Spojrzała na resztki kawy w kubku, po czym wylała je przez okno.

Radio podało nową wiadomość, która ją ożywiła.

– Widzę samochód jadący Dedham Parkway na wschód. Wygląda na żółtą taksówkę.

– Taksówka? O trzeciej nad ranem? – odpowiedziała pytaniem.

– Tak wynika z obserwacji.

– Dokąd jedzie?

– Właśnie skręciła.

Jedzie teraz Enneking, na północ.

– Czujka Dwa, co widzisz? – wezwała następny wóz na trasie.

– Tu Czujka Dwa. Widzimy go. Przejechał koło nas… zameldował Frost. Przerwał, ale po chwili się ożywił: Zwalnia…

– I co dalej?

– Hamuje.

Wygląda na to, że chce się zatrzymać…

– Gdzie? – ucięła Rizzoli.

– Na parkingu leśnym.

Właśnie na niego wjechał! To on.

– Korsak, robi się gorąco! – syknęła przez otwarte okno.

W chwili gdy nakładała na głowę przenośny radiotelefon i umieszczała w uchu słuchawkę, nerwy miała napięte jak postronki.

Korsak zapiął rozporek i wgramolił się z powrotem do samochodu.

– Co się dzieje?

– Przed chwilą jakiś samochód zjechał z Enneking na miejsce postojowe.

– Czujka Dwa, co on teraz robi?

– Siedzi w samochodzie. Wyłączył światła.

Skuliła się na siedzeniu, przyciskając w skupieniu słuchawkę do ucha. Sekundy płynęły, w eterze trwała cisza. Wszyscy czekali na następny ruch podejrzanego. Sprawdza, czy teren jest czysty i czy może bezpiecznie zrobić następne posunięcie.

– Decyduj, Rizzoli – odezwał się Frost.

– Bierzemy go? Zastanawiała się nad alternatywą. Bała się zbyt wcześnie zamknąć pułapkę.

– Poczekaj – rzucił Frost.

– Włączył światła.

Cholera, cofa się.

Zmienił zamiar.

– Zauważył was? Frost! Powiedz, czy was zauważył?

– Nie wiem.

Wyjechał na Enneking. Jedzie na północ…

– Przestraszyliśmy go!

– W ułamku sekundy podjęła jedyną, słuszną decyzję.

– Wszystkie wozy do akcji! Otaczamy go! Natychmiast!

Zapaliła silnik i włączyła bieg. Opony zabuksowały, żłobiąc koryta w miękkim, pokrytym opadłymi liśćmi gruncie. Gałęzie krzaków smagały przednią szybę. Słyszała krzyżujące się rozmowy w radiu i zwielokrotnione wycie syren.

– Czujka Trzy. Zablokowaliśmy Enneking od północy…

– Czujka Dwa. Doganiamy go z tyłu…

– Czujka Trzy. Samochód się zbliża! Hamuje…

– Zablokować go!

Nie ruszać się bez ubezpieczenia! – rozkazała Rizzoli.

– Czekać na wsparcie!

– Zrozumiałem. Samochód się zatrzymał. Jest zablokowany. Czekamy na wsparcie.

Nim Rizzoli zdążyła dojechać na miejsce, Enneking Parkway była już kłębowiskiem radiowozów z migającymi niebieskimi światłami.

Kiedy wysiadła z samochodu, w pierwszej chwili oślepiło ją. Pod wpływem adrenaliny wszyscy mówili wysokim, rozgorączkowanym tonem; w głosach policjantów dało się wyczuć napięcie charakterystyczne dla mężczyzn gotujących się do aktu przemocy.

Frost otworzył szarpnięciem drzwi samochodu i natychmiast pół tuzina luf skierowało się ku głowie kierowcy. Taksówkarz siedział za kierownicą, oślepiony i zdezorientowany, na jego twarzy pulsowały niebieskie refleksy.

– Wyłaź z wozu – rozkazał Frost.

– Po co? Co ja zrobiłem?

– Wyłaź z wozu.

– W przesiąkniętej adrenaliną atmosferze tej nocy nawet Barry Frost zmienił się w groźną bestię. Taksiarz wynurzył się powoli, trzymając ręce nad głową. W momencie gdy obie jego stopy dotknęły ziemi, został odwrócony tyłem i rzucony twarzą na maskę.

– Co ja zrobiłem!? – krzyknął, gdy Frost przycisnął go do maski.

– Nazwisko! – rzuciła Rizzoli.

– Nie wiem, o co wam chodzi…

– Nazwisko!

– Wilensky.

– Zachlipał.

– Vernon Wilensky…

– Sprawdzę to – powiedział Frost.

Spojrzał na identyfikator taksówkarza.

– Vernon Wilensky, mężczyzna, biały, urodzony w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym roku.

– Zgadza się z koncesją – stwierdził Korsak, który zajrzał do wnętrza, żeby sprawdzić identyfikator taksówki, przypięty do osłony przeciwsłonecznej.

Rizzoli podniosła wzrok, mrużąc oczy w świetle nadjeżdżających samochodów. Nawet o trzeciej nad ranem ruch w alei był spory, więc zablokowanie jej przez samochody policji mogłoby wkrótce spowodować utworzenie się korków drogowych. Skupiła uwagę na taksiarzu.

Złapawszy go za koszulę, odwróciła twarzą ku sobie i zaświeciła latarką w oczy. Ujrzała mężczyznę w średnim wieku, o przerzedzonych blond włosach i ziemistej cerze. Nie tak wyobrażała sobie twarz sprawcy. W swojej karierze zawodowej spotkała już bez liku potworów, ale pamiętała wszystkie ich twarze. Ów przestraszony człowieczek nie pasował do galerii tamtych typów.

– Co pan tu robi, panie Wilensky? – spytała.

– Ja… jechałem na wezwanie.

– Kto pana wezwał?

– Jakiś facet zadzwonił po taksówkę.

Powiedział, że zabrakło mu benzyny na Enneking Parkway…

– Gdzie jest ten facet?

– Nie wiem.

Przyjechałem na umówione miejsce, ale go nie było. To jakaś pomyłka. Zadzwońcie do mojej dyspozytorki! Ona to potwierdzi!

– Otwórz bagażnik – zwróciła się do Frosta.

Idąc na tył samochodu, zaczęła odczuwać nudności. Podniosła klapę bagażnika i oświetliła wnętrze latarką. Wpatrując się przez dobre pięć sekund w pustą przestrzeń, poczuła, że żołądek zaczyna jej podchodzić do gardła. Nałożyła rękawiczki.

Zajrzawszy pod szarą wykładzinę na dnie bagażnika, zobaczyła tylko zapasowe koło, podnośnik i parę narzędzi. W tym momencie zrobiło jej się gorąco, zaczęły ją palić policzki. Ogarnęła ją rozpacz. Całą wściekłość skupiła na wykładzinie.

Szarpała ją jak szalona, odsłaniając cal po calu wszystkie ciemne zakamarki, próbując znaleźć coś uzasadniającego jej podejrzenie. Kiedy już nie miała czego zdzierać, a bagażnik został obdarty do gołego metalu, stanęła, gapiąc się na jego wnętrze, nie mogąc się pogodzić z ponurą prawdą, że została wykołowana. To był podstęp! Sztuczka, która miała nas zmylić. Ale kto to zrobił?

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.

We wszystkich radiostacjach przekazano nową wiadomość.

– Dziesięć-pięć-cztery, dziesięć-pięć-cztery, cmentarz Fairfield. Do wszystkich wozów: dziesięć-pięć-cztery, cmentarz Fairfield. Spojrzeli po sobie z Frostem, zaszokowani wiadomością. Dziesięć-pięć-cztery. Morderstwo.

– Zostań przy taksówkarzu! – krzyknęła do Frosta i pędem pobiegła do swojego wozu.