Выбрать главу

Popatrzyli na siebie.

Oboje zdawali sobie sprawę z konsekwencji takiego obrotu rzeczy.

– Teraz są podwójnie skuteczni – stwierdził.

– Wilkom lepiej poluje się w stadzie niż w pojedynkę.

– Polowanie z nagonką.

Skinął głową.

– Polowanie jest wtedy łatwiejsze. Tropienie, osaczanie, pilnowanie ofiary… Nagle wszystko stało się jasne.

Usiadła prosto.

– Filiżanka – przypomniała sobie.

– Co masz na myśli?

– Nie było jej na miejscu zabójstwa Ghenta. Teraz już wiemy dlaczego.

– Bo Warren Hoyt mu asystował.

Skinęła głową.

– Hegemon nie potrzebował sygnału ostrzegawczego.

Miał wspólnika, który by go ostrzegł, gdyby Ghent się uwolnił. Wspólnika, który stał obok i oglądał całą scenę, doznając spełnienia seksualnego. To jeden z aspektów obsesji Hoyta… obserwowanie gwałtu na kobiecie.

– A Hegemon potrzebuje widowni.

Skinęła głową.

– Dlatego wybierał pary małżeńskie.

Żeby mieć obserwatora, który będzie świadkiem jego całkowitej dominacji nad kobietą. Mówienie o męce kobiety, o profanowaniu jej najintymniejszych uczuć sprawiało, że niełatwo jej było patrzeć Deanowi w oczy, mimo to nie opuściła wzroku.

Napady na kobiety na tle seksualnym były przestępstwami, które u większości mężczyzn budziły chorobliwe zainteresowanie. Pracując w męskim zespole, była świadkiem licznych dyskusji kolegów podczas porannych odpraw. Rozmawiali o szczegółach takich napadów. Słyszała w ich głosach elektryzujące podniecenie, mimo że starali się zachować ton profesjonalizmu.

Czytając raporty patologów, zatrzymywali się dłużej przy opisach urazów seksualnych, gapili się bez końca na fotografie z miejsc zbrodni, przedstawiające kobiety z rozłożonymi nogami.

Ich reakcje sprawiały, że zaczęła się utożsamiać z ofiarami; nauczyła się w ciągu tych lat bezbłędnie dostrzegać nawet najlżejszą iskierkę zainteresowania w oczach policjantów, kiedy tematem był gwałt.

Patrząc teraz w oczy Deana, szukała owej niepokojącej iskierki, lecz jej nie znalazła. Zobaczyła jedynie tę samą posępną determinację, jak wówczas gdy oglądał zbezczeszczone zwłoki Gail Veager i Karenny Ghent. Potworności go nie podniecały, lecz głęboko bulwersowały.

– Powiedziałaś, że Hoyt musi mieć mentora – rzekł.

– Tak.

Kogoś, kto go poprowadzi, kto go będzie uczył.

– Czego? Przecież potrafi sam zabijać.

Przerwała, żeby wypić łyk tequili.

Kiedy znów nań spojrzała, zorientowała się, że pochylił się ku niej jeszcze bardziej, jak gdyby nie chciał uronić nawet najdrobniejszej uwagi.

– Wariacje na temat: kobiety i ból.

Na ile sposobów można zhańbić ciało? Ile jest możliwości zadawania tortur? Warren miał swój wzorzec, który praktykował przez kilka lat. Możliwe, że poszerzyły mu się horyzonty.

– Albo inny sprawca chce rozszerzyć swoje.

– Hegemon?

– Może patrzymy na to z odwrotnej strony.

Kto wie, czy to nie nasz sprawca szuka mentora i wybrał sobie Warrena Hoyta na nauczyciela.

Przeszedł ją dreszcz.

Słowo nauczyciel implikowało mistrzostwo. Autorytet.

Czy w trakcie pobytu w więzieniu nastąpiło w Hoycie przeobrażenie i teraz zaczął odgrywać taką rolę? Czyżby skazanie rozwinęło w nim nowe obsesje, skrystalizowało jego upodobania?

Były wystarczająco potworne przed jego aresztowaniem; strach pomyśleć, jak dalece i w którą stronę mogły się pogłębić.

Dean oparł się wygodnie na krześle i utkwił niebieskie oczy w butelce tequili. Popijał bardzo niewiele, teraz zaś postawił kieliszek na stoliku do kawy. Imponował jej jako mężczyzna, który nie pozwala sobie na odstępstwa od samodyscypliny i potrafi zapanować nad własnymi impulsami. Pierwszy raz zauważyła u niego zmęczenie, miał obwisłe barki i zaczerwienione oczy.

Podrapał się po zaroście.

– W jaki sposób te dwa potwory się zeszły? – zastanawiał się.

– Jak trafiły na siebie w tak wielkim mieście jak Boston?

– A zwłaszcza tak szybko? – dodała.

– Ghentowie zostali napadnięci dwa dni po ucieczce Warrena.

Dean podniósł głowę i spojrzał na nią.

– Znali się wcześniej.

– Albo wiedzieli o sobie. Hegemon z pewnością musiał słyszeć o Warrenie Hoycie.

Ostatniej jesieni nie można było, czytając prasę, nie trafić na opisy popełnionych przez niego okropieństw.

Z kolei Hoyt, jeśli nawet się wcześniej nie znali, wiedział o sprawcy choćby z doniesień mediów.

Po zamordowaniu Veagerów musiał wyciągnąć wniosek, że istnieje inny potwór, bardzo do niego podobny. Musiał się zastanawiać, kim jest ów drugi, z którym łączy go braterstwo krwi. Dowiedział się o nim w konsekwencji morderstwa, o którym informowano w wiadomościach telewizyjnych i „Boston Globe”.

Mnie również zobaczył w telewizji. Widział mnie na miejscu zbrodni w domu Veagerów. Teraz próbuje odnowić naszą znajomość.

Wzdrygnęła się, czując dotknięcie Deana.

Patrzył na nią z marsową miną, pochyliwszy się ku niej jeszcze bardziej. Do tej pory żaden mężczyzna nie wpatrywał się w nią z takim napięciem. Żaden, z wyjątkiem Hoyta.

– To nie Hegemon prowadzi ze mną grę, ale Hoyt – powiedziała.

– Fiasko z zasadzką zostało zaplanowane, żeby mnie załamać.

To jego jedyny sposób na to, żeby kobieta go zainteresowała… Musi ją najpierw poniżyć, zniszczyć jej życie. Dlatego morduje ofiary gwałtów, kobiety, które już wcześniej zostały psychicznie złamane. Nim zaatakuje, chce, żebyśmy były słabe i przestraszone.

– Jesteś ostatnią kobietą, którą mógłbym posądzać o słabość.

Zarumieniła się na ten komplement, mając poczucie, że nań nie zasługuje.

– Starałam się wyjaśnić jego taktykę – stwierdziła.

– Sposób, w jaki podchodzi do zwierzyny. Unieszkodliwia ją, zanim wkroczy do akcji. Tak postępował z Catherine Cordell.

Nim przystąpił do ostatecznego natarcia, prowadził z nią wojnę psychologiczną, żeby ją sterroryzować. Sygnalizował różnymi metodami, że potrafi wbrew jej woli wkraczać w życie Catherine, niczym duch przenikający przez ściany. Nie wiedziała, kiedy da jej następny znak ani z którego kierunku spodziewać się ataku, wiedziała tylko, że na pewno nastąpi. To jest jego metoda wykańczania kobiety.

Dawanie jej do zrozumienia, że któregoś dnia, kiedy będzie się najmniej spodziewała, przyjdzie po nią. Pomimo grozy tchnącej z jej słów mówiła spokojnym, nawet nienaturalnie spokojnym głosem.

Dean przez cały czas uważnie ją obserwował, jakby próbował się dopatrzyć jakiegokolwiek objawu nieopanowania, iskierki słabości. Na próżno.

Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji.

– Teraz ma wspólnika – orzekła.

– Kogoś, od kogo może się uczyć i kogo może sam czegoś nauczyć. Obaj są myśliwymi.

– Sądzisz, że będą się trzymali razem?

– Warrenowi to odpowiada. Potrzebny mu partner.

Mają już za sobą wspólne morderstwo, a związek przypieczętowany krwią jest bardzo mocny.

– Dopiła swój kieliszek.

Zastanawiała się, czy alkohol zdoła wyeliminować z jej mózgu nocne koszmary, bojąc się jednocześnie, że jej psychika może nie ulec zbawiennemu dla niej wpływowi znieczulenia.

– Nie zażądałaś ochrony?

Pytanie ją zaskoczyło.

– Jakiej ochrony?

– Choćby wozu policyjnego do pilnowania twojego mieszkania.

– Jestem gliną.

Przechylił głowę, jakby czekał na bardziej wyczerpującą odpowiedź.