Выбрать главу

Zdjęła czółenka na niskim obcasie, ustawiła je obok butów Deana i popatrzyła chłodno w oczy Curtisa, który wówczas dopiero odwrócił wzrok.

Potem wywróciła kieszenie i przeszła za Deanem przez bramkę wykrywacza metalu.

– Hej, masz szczęście – odezwał się Curtis, kiedy przeszła przez bramkę.

– Ominęła cię rewizja osobista.

– Co?

– Każdego dnia dowódca zmiany wybiera przypadkową liczbę.

Osoba odwiedzająca oznaczona tą liczbą zostaje poddana dokładnej rewizji. Ta przyjemność minęła cię o włos. Będzie ją miała następna osoba.

– Straciłam życiową szansę – powiedziała oschle Rizzoli.

– Możecie włożyć to wszystko z powrotem. Macie prawo zabrać również swoje zegarki.

– Mówisz, jakbyśmy byli uprzywilejowani.

– Tylko adwokaci i stróże prawa mogą nosić zegarki poza tym miejscem.

Wszyscy inni muszą zostawić kosztowności w depozycie. Jeszcze tylko postawię wam pieczątki na przegubach i wejdziecie na pokład.

– Mieliśmy o dziewiątej spotkać się z dyrektorem Oxtonem – poinformował Dean.

– Ma małe opóźnienie w harmonogramie zajęć. Polecił mi pokazać wam najpierw celę więźnia. Potem zaprowadzę was do biura szefa.

Zakład Karny imienia Souzy-Baranowskiego był najnowszym obiektem stanowego systemu więziennictwa, wyposażonym w najnowocześniejszy, komputerowy system zabezpieczeń.

– Zamki nie mają kluczy, otwierane są za pomocą systemu sterowanego przez czterdzieści dwa interfejsy graficzne sieci komputerowej – wyjaśnił Curtis, wskazując na liczne kamery podglądowe.

– Rejestrują wszystko, co się dzieje, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Większość odwiedzających nie ma w ogóle kontaktu ze strażnikami. Słuchają dyspozycji przez interkom.

Przekroczyli stalowe drzwi i poszli dalej długim korytarzem, przechodząc po drodze przez ciąg okratowanych wrót.

Rizzoli miała pełną świadomość, że każdy jej krok jest obserwowany.

Strażnicy mogli zamknąć każde przejście, każdą celę, nie wychodząc z pokoju kontrolnego – po prostu naciskając odpowiednie klawisze na klawiaturze komputera.

Przy wejściu do bloku więziennego C głos z interkomu polecił im przyłożyć przepustki do wizjera. Podali swoje nazwiska, a Curtis poinformował: – Dwie osoby.

Życzą sobie obejrzeć celę Hoyta.

Stalowe wrota się rozsunęły.

Weszli do bloku C i znaleźli się we wspólnym pomieszczeniu dziennym dla więźniów. Było pomalowane na przygnębiający kolor szpitalnej zieleni.

Rizzoli zauważyła wmontowany w ścianę telewizor, kanapę, krzesła i stół pingpongowy, przy którym dwóch mężczyzn odbijało piłeczkę. Wszystkie meble były przykręcone śrubami do podłogi.

Tuzin mężczyzn, odzianych w niebieskie, więzienne drelichy, odwrócił się jak na komendę i zaczął się na nich gapić. Gapili się zwłaszcza na Jane, jedyną kobietę w pomieszczeniu. Mężczyźni przy stole pingpongowym przerwali grę. Przez chwilę panowała cisza, zakłócana jedynie dźwiękiem telewizora nastawionego na stację CNN.

Patrzyła w oczy więźniów, nie chcąc im pokazać, że czuje się onieśmielona, wiedząc dobrze, co każdy z nich myśli, co sobie wyobraża.

Nie zauważyła, że Dean przysunął się do niej, dopóki nie poczuła dotyku jego ramienia.

Rozległ się głos w interkomie: – Odwiedzający, możecie przejść do celi C-osiem.

– Tędy – powiedział Curtis.

– Na pierwsze piętro.

Poszli w górę po metalowych stopniach, które dzwoniły przy każdym kroku. Z górnej galeryjki, wiodącej wzdłuż rzędu cel, widać było pomieszczenie dzienne. Curtis poprowadził ich dalej, aż doszli do numeru ósmego.

– To tutaj. Cela więźnia Hoyta.

Stanąwszy na progu, Rizzoli spojrzała w głąb klatki. Nie zauważyła niczego, co wyróżniałoby tę celę spośród innych. Nie było żadnych fotografii ani osobistych przedmiotów, które by przypominały, że kiedyś zajmował ją Warren Hoyt.

Mimo to przeszedł ją dreszcz.

Choć cela była pusta, atmosfera wydawała się przesiąknięta jego obecnością. Gdyby bestialstwo było nieśmiertelne, cela byłaby na zawsze skażona.

– Możecie wejść, jeśli chcecie – oznajmił Curtis.

Weszli do celi.

Zobaczyli gołe ściany, pryczę z materacem, umywalkę i klozet. Surowy sześcian, odpowiadający temu, co lubił Hoyt. Był schludnym, dokładnym człowiekiem, który kiedyś obracał się w sterylnym świecie laboratorium szpitalnego, w świecie, którego jedynym akcentem kolorystycznym były probówki z krwią.

Niepotrzebne mu były krzykliwe dekoracje na ścianach; obrazy, które nosił w pamięci, były dostatecznie przerażające.

– Cela nie została przydzielona komuś innemu? – zapytał Dean.

– Jeszcze nie, proszę pana.

– Więc od czasu ucieczki Hoyta nie było tu innego więźnia?

– Nie.

Rizzoli podeszła do pryczy i chwyciła róg materaca. Dean wziął do ręki drugi. Razem unieśli materac i zajrzeli pod spód. Niczego nie odkryli.

Przewrócili materac na drugą stronę i zbadali jego powłokę, szukając w niej otworów, które mogłyby posłużyć jako schowek.

Zauważyli jedynie małe rozdarcie na brzegu, nie dłuższe niż na cal. Rizzoli wsunęła doń palec, ale nie znalazła niczego. Wyprostowała się i rozejrzała po celi.

Przed oczami miała ten sam widok, który kiedyś oglądał Hoyt. Wyobraziła go sobie, jak leży na materacu i, utkwiwszy oczy w gołym suficie, myśli o rzeczach, które zbulwersowałyby każdą ludzką istotę, natomiast jego podniecają. Leży skąpany w pocie, podekscytowany rozbrzmiewającym mu w głowie krzykiem kobiet.

Zwróciła się do Curtisa.

– Gdzie jest jego mienie? Korespondencja i rzeczy osobiste?

– W biurze dyrektora. Zaraz was tam zaprowadzę.

– Po waszym rannym telefonie kazałem przynieść tutaj rzeczy więźnia, żebyście je obejrzeli – oświadczył dyrektor Oxton, wskazując na duże pudło stojące na jego biurku.

– Przejrzeliśmy je i nie znaleźliśmy nic zabronionego.

– Podkreślił ostatnie słowo, jak gdyby to go zwalniało od jakiejkolwiek odpowiedzialności za zły obrót rzeczy.

Wydał się Rizzoli człowiekiem nietolerującym żadnych odstępstw, bezwzględnie egzekwującym przestrzeganie wszelkich przepisów. Z pewnością wywęszyłby każdy przemyt, odseparował sprawiających kłopoty, dopilnował, żeby światła były wygaszane co do sekundy.

Rzut oka na biuro, ze zdjęciami młodego Oxtona z fanatycznym wyrazem twarzy, w mundurze armii, uzmysłowił jej, że to przybytek człowieka, który lubi panować nad wszystkim. Jego defensywne zachowanie brało się z przeświadczenia, że mimo sumienności uciekł więzień.

Przywitał ich sztywnym uściskiem dłoni i wymuszonym uśmiechem.

Otworzył karton, wyjął z niego dużą saszetkę, zapinaną na zamek błyskawiczny, i wręczył ją Jane Rizzoli.

– Przybory toaletowe więźnia – wyjaśnił.

– Standardowy zestaw środków higieny osobistej.

Zobaczyła szczoteczkę do zębów, grzebień, myjkę, mydło, płyn Vaseline Intensive Care. Odłożyła saszetkę z odrazą, uświadomiwszy sobie, że Hoyt używał tych przyborów do codziennej pielęgnacji ciała. Na zębach grzebienia pozostało jeszcze trochę jasnobrązowych włosów.

Tymczasem Oxton wyjmował z kartonu kolejne rzeczy.

Bielizna, sterta egzemplarzy „National Geographic”, kilka numerów „Boston Globe”, dwa snickersy, blok żółtego papieru, białe koperty, trzy pisaki.

– A to jego korespondencja – rzekł, wyjmując drugą saszetkę zawierającą paczkę listów.