Выбрать главу

Myślę, że się pani ze mną zgodzi, pani detektyw. Bywamy tak wkurzeni, że mamy chęć kogoś pobić.

Rizzoli nie odpowiedziała.

Słowa doktor O’Donnell zawierały szczerą prawdę.

– Społeczeństwo traktuje akty przemocy jako przejawy zła lub braku moralności.

Mówi się nam, że całkowicie panujemy nad własnym postępowaniem, że każdy z nas ma wolną wolę, która wybiera drogę nierobienia krzywdy drugiemu człowiekowi. Ale naszym postępowaniem kieruje nie tylko moralność, lecz również biologia.

Przednie płaty czołowe pomagają nam kojarzyć myśli z działaniami. Pomagają nam oceniać konsekwencje tych działań. Bez tego czynnika kontrolującego pozwolilibyśmy sobie postępować pod wpływem najdzikszych impulsów.

To właśnie spotkało owego człowieka. Stracił zdolność oceny własnego postępowania. Czuł pociąg seksualny do swojej córki, więc ją molestował. Żona go rozzłościła, więc zatłukł ją na śmierć.

Wszyscy miewamy sporadycznie złowrogie lub niestosowne myśli, ale one są przelotne. Widzimy na przykład atrakcyjną nieznajomą i seks uderza nam do głowy, ale kończy się na krótkiej myśli. Co by jednak było, gdybyśmy poszli za impulsem? Gdybyśmy nie potrafili się powstrzymać? Impuls seksualny doprowadziłby nas do gwałtu albo do czegoś jeszcze gorszego.

– Taka była jego linia obrony? Wszystkiemu winien mój mózg?

W oczach doktor O’Donnell zamigotały iskierki irytacji.

– Zespół braku hamowania zależnego od przodomózgowia jest, zdaniem neurologów, usprawiedliwiającym czynnikiem.

– Możliwe, ale czy zdaniem sądu również?

Chwila lodowatej ciszy.

– Nasz system prawny w dalszym ciągu opiera się na dziewiętnastowiecznej definicji niepoczytalności. Czy w takim razie można się dziwić, że sądy nie wiedzą nic o neurologii? Ten człowiek oczekuje teraz na egzekucję w Oklahomie.

– Doktor O’Donnell z ponurą miną zdarła zdjęcia z podświetlacza i wsunęła je do koperty.

– Co to ma wspólnego z Warrenem Hoytem?

Doktor O’Donnell podeszła do biurka, wzięła inną kopertę ze zdjęciami rentgenowskimi i wyjęła z niej dwie klisze, które przypięła do podświetlacza.

Był to znów zestaw zdjęć czaszki, tym razem dziecięcej, widok z przodu i z boku.

– Ten chłopiec spadł na ziemię podczas przechodzenia przez płot – wyjaśniła.

– Wylądował na twarzy, rozbijając sobie głowę o chodnik.

Spójrzcie na zdjęcie z przodu. Widać na nim małą rysę biegnącą od lewego łuku brwiowego w górę. To jest pęknięcie.

– Widzę je – powiedziała Rizzoli.

– Przeczytajcie nazwisko pacjenta.

Rizzoli pobiegła wzrokiem ku małemu kwadracikowi z danymi personalnymi w rogu kliszy. To, co odczytała, sprawiło, że zaniemówiła.

– W momencie wypadku miał dziesięć lat – ciągnęła doktor O’Donnell.

– Był normalnym, żwawym chłopcem z zamożnej dzielnicy Houston.

Tyle przynajmniej wiadomo z danych o jego zdrowiu i z charakterystyki wystawionej przez szkołę podstawową. Był zdrowym dzieckiem o inteligencji powyżej przeciętnej, ogólnie lubianym przez wszystkich.

– Dopóki nie dorósł i nie zaczął zabijać.

– Tak, ale nikt nie zapytał, dlaczego Warren zaczął zabijać.

Wskazała na kliszę.

– Powodem mógł być ten uraz.

– Ja też spadłam z drabinki, kiedy miałam siedem lat.

Rozbiłam sobie głowę o szczebel, a mimo to nie zarzynam ludzi.

– Pani na nich poluje.

Dokładnie tak jak on. Co więcej, robi to pani zawodowo.

Rizzoli poczerwieniała ze złości.

– Jak można mnie z nim porównywać?

– Jestem daleka od porównywania was, pani detektyw, ale proszę się zastanowić, co pani teraz czuje. Ma pani ochotę mnie uderzyć, prawda? Co panią powstrzymuje?

Moralność?

Dobre maniery?

A może chłodna logika, która panią ostrzega przed konsekwencjami?

Pewność, że zostanie pani zaaresztowana?

Rozważenie wszystkich za i przeciw powstrzymuje panią od zaatakowania mnie, a cały ten proces myślowy odbywa się w płatach czołowych pani mózgu.

Dzięki nietkniętym neuronom jest pani zawsze w stanie kontrolować swoje niszczycielskie impulsy.

– Przerwała, lecz po chwili dodała znacząco.

– Prawie zawsze.

To ostatnie zdanie, świadomie zaadresowane do Rizzoli, trafiło w czuły punkt.

Przed rokiem, w okresie śledztwa w sprawie Chirurga, popełniła straszliwy błąd.

Wiedziała, że będzie się go wstydzić do końca życia.

W gorączce pościgu strzeliła do nieuzbrojonego mężczyzny, kładąc go trupem.

Spojrzawszy na doktor O’Donnell, dostrzegła w jej oczach błysk satysfakcji.

Zapadła cisza, którą po chwili przerwał Dean.

– Powiedziała pani, że Hoyt pierwszy do pani napisał. Czego się po pani spodziewał?

Zainteresowania?

Życzliwości?

– A może zwykłej, ludzkiej empatii?

– Czy tylko tego?

– Warren szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Nie wie, co każe mu zabijać. Zdaje sobie sprawę z tego, że jest inny, i chce się dowiedzieć dlaczego.

– Czy ujął to w ten sposób?

Doktor O’Donnell podeszła do biurka i wzięła do ręki teczkę z dokumentacją.

– Mam tu jego listy i kasetę wideo z naszej rozmowy.

– Pojechała pani do niego, do więzienia?

– Tak.

– Kto to zaproponował?

Doktor O’Donnell się zawahała.

– Doszliśmy do wniosku, że to będzie pożyteczne dla nas obojga.

– Ale kto wpadł na pomysł spotkania?

Rizzoli uprzedziła odpowiedź doktor O’Donnell.

– Hoyt poprosił o spotkanie, prawda?

– Możliwe, że propozycja padła z jego strony, ale chcieliśmy tego oboje.

– Więc nie ma pani pojęcia, dlaczego pani to zaproponował – powiedziała Rizzoli.

– Czy to prawda?

– Spotkanie było konieczne.

Nie mogę postawić pacjentowi diagnozy bez bezpośredniego z nim kontaktu.

– A kiedy siedzieliście tam sobie twarzą w twarz, to o czym, pani zdaniem, myślał?

– Sądzę, że zaraz się tego dowiem od pani – odparła lekceważąco doktor O’Donnell.

– Owszem. Wiem bardzo dobrze, co się dzieje w głowie Chirurga.

Jane Rizzoli odzyskała swadę, słowa padały zimno i nieubłaganie.

– Zaprosił panią, bo chciał panią wybadać.

To jego sposób postępowania z kobietami. Uśmiecha się do nas, prowadzi miłą rozmowę. Przytoczę opinię jego szkolnych nauczycieli: „dobrze wychowany młody człowiek”.

Założę się, że kiedyście się spotkali, był bardzo miły. Czy tak było?

– Owszem, okazał się…

– Normalnym, skłonnym do współpracy facetem.

– Pani detektyw, nie jestem tak naiwna, żeby sądzić, iż jest normalny.

Tak czy owak chciał współpracować.

Był zmartwiony tym, co zrobił.

Chciał zrozumieć przyczyny swojego zachowania.

– A pani mu powiedziała, że to z powodu uderzenia w głowę.

– Powiedziałam, że uraz głowy przyczynił się do tego.

– Zapewne się ucieszył.

Uzyskał rozgrzeszenie.

– Powiedziałam szczerze, co o tym myślę.

– Wie pani, z czego jeszcze się ucieszył?

– Z czego?

– Z tego, że znalazł się z panią w jednym pomieszczeniu.

Tak było, prawda?

– Spotkanie odbyło się w pokoju do przesłuchań.