Выбрать главу

Biedna, przepracowana Mairead!

Musi sama dawać sobie radę z wrzeszczącym bachorem, gdyż moja matka zajęta jest towarzyskimi obowiązkami.

Moja matka, która nosi futro z norek i pachnie perfumami.

Pamiętam to bardzo dobrze: nagłe eksplozje bólu, mój krzyk, przede wszystkim zaś białą szyję Mairead, pochylającej się nad łóżeczkiem, żeby mnie ukłuć lub uszczypnąć. Nie wiem, czy dzieci w wieku, w jakim wówczas byłem, mogą nienawidzić. Myślę, że takie znęcanie raczej je przeraża.

Nie umiejąc jeszcze rozumować, mogą co najwyżej łączyć przyczynę ze skutkiem. Pojąłem jednak, choć byłem tak mały, że źródłem moich cierpień jest kobieta o zimnych oczach i mlecznobiałej szyi.

Jane Rizzoli siedziała przy swoim biurku, patrząc na kaligraficzne pismo Warrena Hoyta, starannie zachowane oba marginesy i schludne zdania, biegnące równymi liniami w poprzek strony.

Mimo że list został napisany atramentem, nie miał poprawek ani skreśleń. Każde zdanie było ułożone, nim pióro dotknęło papieru.

Wyobraziła sobie, jak siedzi pochylony nad kartką i trzymając w szczupłych palcach pióro, skórą dłoni wodzi po papierze, i nagle poczuła przemożną potrzebę umycia rąk.

Poszła do toalety i próbowała za pomocą mydła i wody pozbyć się wrażenia kontaktu fizycznego, nawet pośredniego, lecz mimo umycia i wysuszenia rąk czuła się skażona, jakby jego słowa przelane na papier zawierały truciznę, która zdołała przeniknąć przez jej skórę.

A przecież takich listów było więcej – pełna dawka trucizny do zaabsorbowania była dopiero przed nią.

Usłyszała pukanie do drzwi i zesztywniała.

– Jane? Jesteś tam? – rozległ się głos Deana.

– Tak! – odkrzyknęła.

– Przygotowałem magnetowid w pokoju konferencyjnym.

– Zaraz tam przyjdę.

Spojrzawszy w lustro, stwierdziła, że źle wygląda.

Miała zmęczone oczy, a wyraz twarzy zdradzał zachwianą pewność siebie. Nie pozwól, żeby cię taką zobaczył.

Odkręciła kran, spryskała twarz zimną wodą, wytarła ją papierowym ręcznikiem, po czym wyprostowała się i wzięła głęboki oddech.

Trochę lepiej, pomyślała, patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Nie daj im poznać, że się denerwujesz.

Wszedłszy do pokoju konferencyjnego, przywitała Deana skinieniem głowy.

– Jestem gotowa.

Telewizor i magnetowid były już włączone.

Wziął szarą kopertę, którą im dała doktor O’Donnell, i wyjął z niej wideo kasetę.

– Została nagrana siedemnastego sierpnia – powiedział, przeczytawszy datę.

Zaledwie przed trzema tygodniami, uświadomiła sobie, denerwując się na myśl o tym, że to wszystko, co za chwilę mieli obejrzeć, zdarzyło się tak niedawno.

Usiadłszy za stołem, wyjęła notes i długopis.

– Zaczynajmy.

Dean włożył taśmę i nacisnął guziczek odtwarzania.

Pierwsze ujęcie ukazywało starannie ufryzowaną doktor O’Donnell, ubraną w niebieski, trykotowy kostium i wyglądającą krzykliwie elegancko na tle białej ściany z pustaków.

– Dziś jest siedemnasty sierpnia.

Jestem na terenie więzienia imienia Souzy-Baranowskiego w Shirley, w stanie Massachusetts. Badany nazywa się Warren Hoyt.

Przez sekundę ekran był czarny, po czym pojawił się na nim nowy obraz.

Jane odruchowo cofnęła się na krześle na widok dobrze znanego, odrażającego oblicza, które wszystkim innym wydałoby się przeciętne, nawet trudne do zapamiętania.

Hoyt miał schludnie przystrzyżone włosy i bladą twarz, charakterystyczną dla osób przebywających w zamknięciu.

Dżinsowa koszula w niebieskim, więziennym kolorze, o numer za duża, wisiała luźno na jego szczupłych barkach.

Wszyscy, którzy zetknęli się z nim w codziennych okolicznościach, twierdzili, że był miły i uprzejmy.

I tak właśnie wyglądał na ekranie: sympatyczny, bezkonfliktowy młody człowiek.

Wzrok Hoyta powędrował w bok, skupiając się na czymś poza kadrem. Usłyszeli szuranie krzesłem, a potem głos doktor O’Donnell.

– Jesteś odprężony, Warren?

– Tak.

– Możemy zacząć?

– W każdej chwili, doktor O’Donnell.

Uśmiechnął się.

– Nigdzie nie wyjeżdżam.

– W porządku.

– Skrzypienie krzesła doktor O’Donnell, chrząknięcie.

– Twoje listy powiedziały mi już całkiem sporo o twojej rodzinie i o dzieciństwie.

– Starałem się przedstawić jak najszerszy obraz.

Myślę, że to jest istotne dla zrozumienia przez panią wszystkich aspektów mojej osobowości.

– Doceniam to.

Nieczęsto mam okazję przeprowadzać wywiad z kimś tak elokwentnym, a już z pewnością nie z kimś, kto stara się być tak analityczny w stosunku do własnych zachowań.

Hoyt wzruszył ramionami.

– Cóż, zna pani powiedzenie, że lepiej nie żyć, niż żyć, nie poznawszy samego siebie.

– Czasem jednak posuwamy autoanalizę zbyt daleko.

To jest mechanizm obronny. Rozumowanie jako sposób na zdystansowanie się od naturalnych popędów.

Hoyt milczał.

Po chwili, z lekką nutą kpiny, rzekł: – Chce pani, żebym jej powiedział, co mnie emocjonuje.

– Tak.

– Co szczególnie panią interesuje?

– Chcę się dowiedzieć, co sprawia, że mężczyźni zabijają.

Co ich popycha w kierunku przemocy. Chcę wiedzieć, co się dzieje w ich głowach. Co czują, gdy zabijają drugiego człowieka.

Przez chwilę nic nie mówił, myśląc nad pytaniem.

– Nie tak łatwo to opisać.

– Spróbuj.

– Dla dobra nauki?

W jego głosie znów zabrzmiała kpina.

– Tak.

Dla dobra nauki.

– Co czujesz, kiedy zabijasz?

Długa przerwa.

– Przyjemność.

– Uczucie zadowolenia?

– Tak.

– Opisz je.

– Naprawdę chce pani wiedzieć?

– To jest sedno moich badań, Warren.

Chcę wiedzieć, jakich uczuć doświadczasz, kiedy zabijasz. To nie jest z mojej strony niezdrowa ciekawość. Muszę wiedzieć, czy miewasz jakiekolwiek symptomy, które by wskazywały na nieprawidłowości neurologiczne.

– Na przykład bóle głowy. Pragnienie wyrafinowanych smaków lub zapachów.

– Lubię zapach krwi.

Przerwał.

– Och, przepraszam. Zdaje się, że zaszokowałem panią.

– Mów dalej. Opowiedz mi o krwi.

– Kiedyś się nią zajmowałem. Pewnie pani o tym wie.

– Wiem. Byłeś laborantem.

– Ludzie wyobrażają sobie krew jako czerwony płyn, który krąży w ich żyłach… coś w rodzaju oleju silnikowego. Ale krew jest złożona i specyficzna. Krew każdego człowieka jest niepowtarzalna, podobnie jak każde zabójstwo jest niepowtarzalne. Nie ma czegoś takiego jak typowe zabójstwo.

– Ale wszystkie sprawiają ci przyjemność?

– Niektóre większą, inne mniejszą.

– Opowiedz mi o tym, które szczególnie utkwiło ci w pamięci. Jest takie?

Skinął głową.

– Jest jedno, o którym ciągle myślę.

– Bardziej niż o innych?

– Tak. Wryło mi się w pamięć.

– Dlaczego?

– Ponieważ nie udało mi się do końca.

Ponieważ nie mogłem się nim nacieszyć. To tak jakby mieć świerzb i nie móc się podrapać.