– Silikonu.
W zeszłym tygodniu detektyw Rizzoli i ja zastanawiałyśmy się nad przeznaczeniem takiej tkaniny. Wiedziałyśmy tylko, że włókno jest odporne na temperaturę, nieprzezroczyste i że nitki są tak cienkie, iż tkanina nie przepuszcza wody.
– Przypuszczałyśmy, że to może być namiot albo plandeka – dodała Rizzoli.
– Po co w takim razie nasycenie silikonem? – spytał Dean.
– Dla nadania właściwości antystatycznych – wyjaśniła Erin.
– Prócz tego zwiększa wytrzymałość na rozerwanie i nie przepuszcza wilgoci. W dodatku redukuje niemal do zera porowatość tkaniny. Innymi słowy, nie przepuszcza nawet powietrza.
Erin spojrzała na Jane.
– Domyślasz się, co to jest?
– Powiedziałaś, że już odkryłaś.
– Szczerze mówiąc, z pomocą laboratorium policji stanowej Connecticut.
Erin położyła na stole trzeci wykres.
– Dostałam go faksem dziś po południu.
To jest spektrogram włókien znalezionych na miejscu zbrodni w wiejskim rejonie Connecticut. Włókna pochodzą z rękawic i kurtki lotniczej podejrzanego. Porównajcie je z włóknami Karenny Ghent.
Rizzoli patrzyła na przemian na oba wykresy.
– Spektrogramy są identyczne.
To takie same włókna.
– Słusznie. Różnią się tylko kolorem.
Włókna z naszych dwóch przypadków są szarozielone, a te z dochodzenia w Connecticut mają dwa inne kolory. Część z nich jest jaskrawo-pomarańczowa, a reszta żółtozielona.
– Żartujesz!
– Kolory są jarmarczne, to prawda, ale te włókna z Connecticut są takie same jak nasze.
Nylon sześć koma sześć firmy Dupont. Nitki trzydziestodenierowe, nasycone silikonem.
– Opowiedz nam o tej sprawie w Connecticut – poprosił Dean.
– Wypadek podczas skoku z samolotu.
Spadochron ofiary nie otworzył się tak, jak powinien. Dopiero gdy na ubiorze podejrzanego znaleziono owe pomarańczowe i żółtozielone włókna, przekazano sprawę wydziałowi zabójstw.
Jane Rizzoli spojrzała na spektrogramy CSO.
– To spadochron.
– Zgadłaś.
Podejrzany w tamtej sprawie majstrował przy spadochronie ofiary w przeddzień wypadku. Ten spektrogram jest charakterystyczny dla tkaniny spadochronowej. Jest wytrzymała i odporna na wilgoć, prócz tego łatwa do zapakowania i magazynowania, kiedy się jej nie używa. Nasz podejrzany zawijał w nią swoje ofiary.
Jane spojrzała na Erin.
– Spadochron – powiedziała.
– Czy można sobie wyobrazić coś lepszego na całun?
Rozdział 19
Papiery walały się wszędzie; wśród pootwieranych teczek na akta, leżących na stole w pokoju konferencyjnym, zdjęcia z miejsc zbrodni połyskiwały niczym drogie kamienie. Pióra skrzypiały na żółtym papierze notesów.
Mimo że nastała era komputerów, pracowało tylko kilka laptopów; bo kiedy informacje napływały szybko i obficie, policjanci uciekali się do wypróbowanej metody notowania na papierze.
Jane Rizzoli zostawiła swój laptop na biurku, zabierając ze sobą notes zapisany specyficznymi hieroglifami.
Jej notatki stanowiły plątaninę słów i strzałek, ramki wokół niektórych wyrazów podkreślały ważniejsze szczegóły.
We wszystkim był jednak pewien porządek świadczący o zaufaniu do ręcznego zapisu. Jane otworzyła nową stronę, próbując opanować rozproszenie wynikające z bliskości Gabriela Deana – który siedział obok niej, robiąc własne notatki znacznie czytelniejszym pismem – i skupić się na szemrzącym głosie doktora Zuckera.
Spojrzała na rękę Deana.
Dłoń trzymającą pióro pokrywały grube żyły, z rękawa szarej marynarki wystawał czysty, biały mankiet koszuli.
Przyszedł na zebranie później niż ona i wybrał miejsce koło niej. Czy zrobił to intencjonalnie? Nie miej złudzeń, Rizzoli, po prostu obok ciebie było wolne krzesło.
Próbowała sobie wytłumaczyć, że takie rozważania to tylko strata czasu. Czuła się rozkojarzona, jej myśli rozbiegały się w różnych kierunkach, nawet zapiski w notatniku zaczęły wędrować ukośnie w poprzek strony.
W pokoju było pięciu innych mężczyzn, lecz tylko Dean przyciągał jej uwagę. Znała już jego zapach, potrafiła go odróżnić od konglomeratu zapachów płynów po goleniu, unoszących się w pokoju. Sama nie używała nigdy perfum, za to była otoczona mężczyznami, którzy się perfumowali.
Przeczytała ostatnie zdanie w swoim notatniku.
Mutualizm: forma współżycia organizmów dwóch gatunków, korzystna, a nawet nieodzowna ze względu na ich wzajemne współbytowanie.
Termin stanowił definicję przymierza Warrena Hoyta z jego nowym partnerem, istotę współpracy Chirurga z Hegemonem, którzy teraz wspólnie polowali i wspólnie żywili się łupem.
– Warren Hoyt zawsze najlepiej funkcjonował, mając wspólnika – powiedział doktor Zucker.
– Lubi polować we dwójkę, tak jak robił to z Andrew Caprą, dopóki tamten nie zginął. W istocie rzeczy Hoyt potrzebuje drugiego mężczyzny jako elementu rytuału.
– Ale w zeszłym roku polował samotnie – zauważył Barry Frost.
– Nie miał wówczas partnera.
– W pewnym sensie miał – odparł Zucker.
– Zastanów się nad jego ofiarami na terenie Bostonu.
Wszystkie zostały kiedyś zgwałcone, nie przez niego, ale przez innych mężczyzn. Pociągają go okaleczone kobiety, kobiety sprofanowane gwałtem. W jego oczach stały się brudne, skażone, skutkiem czego łatwiej dostępne.
W istocie rzeczy Hoyt boi się normalnych kobiet, a ów lęk czyni go impotentem. Postępuje pewnie tylko wówczas, gdy czuje swoją wyższość, uważając ofiary za psychicznie kalekie. Kiedy polował wraz z Caprą, to najpierw ten ostatni gwałcił kobiety, a potem Hoyt zabierał się do nich z nożem. Dopiero wówczas przeżywał pełną rozkosz podczas rytuału, który potem odprawiał.
– Zucker rozejrzał się po pokoju i zobaczył, że wszyscy kiwają głowami.
Fakty, o których mówił, były znane obecnym na zebraniu policjantom. Wszyscy, z wyjątkiem Deana, brali udział w śledztwie w sprawie Chirurga; poznali dobrze jego rzemiosło.
Zucker otworzył leżącą na stole teczkę.
– Przejdźmy do drugiego mordercy, do Hegemona.
Jego sposób postępowania jest negatywem rytuału Hoyta. Nie czuje lęku przed kobietami. Nie boi się również mężczyzn, a co więcej, wybiera kobiety, które żyją z mężczyznami. Napada bynajmniej nie wówczas, gdy męża czy kochanka nie ma w domu. On chce, żeby byli obecni, atakuje w pełni przygotowany na taką okoliczność. Unieszkodliwia mężczyznę paralizatorem i krępuje go taśmą klejącą. Usadawia go tak, żeby musiał oglądać to, co się będzie działo.
Hegemon nie zabija mężczyzny od razu, co byłoby praktyczniejszym posunięciem. Dreszcz rozkoszy dostarcza mu widownia. Świadomość, że dokonuje zwycięskiego aktu na oczach pokonanego mężczyzny.
– A Warren Hoyt znajduje rozkosz w przyglądaniu się – powiedziała Rizzoli.
Zucker skinął głową.
– Jeden z morderców lubi się produkować, drugi na to patrzeć.
Mamy tu doskonały przykład mutualizmu. Ci dwaj są naturalnymi partnerami. Ich upodobania uzupełniają się wzajemnie. Polując razem, są skuteczniejsi. Mogą łatwiej osaczać zwierzynę. Mogą połączyć swoje umiejętności.
Kiedy Hoyt był jeszcze w więzieniu, Hegemon naśladował jego manierę. Zapożyczył od Chirurga elementy rytuału. To był charakterystyczny szczegół, na który Jane Rizzoli pierwsza zwróciła uwagę, lecz nikt z obecnych w pokoju o tym nie pamiętał. Może zapomnieli – wszyscy oprócz niej.
– Wiemy, że Hoyt otrzymał sporo listów od różnych ludzi.