Выбрать главу

– Proszę usiąść wygodnie, pani detektyw – powiedział.

– Wiem, że pani jest świeżo po podróży z Bostonu, więc musi się pani odprężyć.

Sekretarka przyniosła na tacy dzbanek z kawą i filiżanki.

Jane z trudem opanowywała zniecierpliwienie w trakcie rytuału nalewania kawy, słodzenia i dolewania śmietanki.

W końcu sekretarka wycofała się, zamykając za sobą drzwi.

Conway postawił nietkniętą kawę na stole.

Nie miał na nią ochoty, za to teraz, po dokonaniu obrządku, skupił całą uwagę na Jane Rizzoli.

– Cieszę się, że pani przyjechała.

– Nie miałam wyboru.

Uśmiechnął się na jej szczerość.

Podejrzewała, że mimo wszelkich konwenansów towarzyskich, ściskania rąk i tym podobnych gestów, senator, który urodził się w Nowej Anglii, cenił, podobnie jak ona, szczerą rozmowę.

– Wobec tego przystąpmy do rzeczy.

Idąc w jego ślady, odstawiła na bok filiżankę.

– Z wielką chęcią.

Dean podszedł do biurka i przyniósł grubą, harmonijkową teczkę.

Wyjął z niej zdjęcie, które położył przed nią na stoliku do kawy.

– Zrobione dwudziestego piątego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku – rzekł.

Spojrzała na fotografię brodatego mężczyzny, siedzącego pod białą ścianą, spryskaną krwią. Był ubrany w ciemne spodnie i podartą, białą koszulę. Miał bose stopy, a na kolanach talerzyk i filiżankę.

Zaszokowana zdjęciem, próbowała je umieścić w czasie, a tymczasem Dean położył przed nią drugą fotografię.

– Piętnasty lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć – oznajmił.

Ofiarą był znów mężczyzna, w przeciwieństwie do poprzedniego ogolony, ale tak samo jak tamten martwy, również oparty o spryskaną krwią ścianę.

Dean położył przed nią zdjęcie jeszcze innego mężczyzny.

Ten był spuchnięty, brzuch miał rozdęty gazami rozkładu.

– Dwunasty września tego samego roku – powiedział Dean.

Siedziała, milcząc, zaszokowana galerią zmarłych, widniejącą przed nią na wiśniowym stoliku. Świadectwo horroru kontrastowało z przyjaznym brzękiem filiżanek z kawą i łyżeczek.

Dean i Conway czekali cierpliwie, podczas gdy ona brała po kolei do ręki wszystkie fotografie, zmuszając się do znalezienia w nich szczegółów odróżniających poszczególne morderstwa. Wszystkie okazały się wariacjami tego samego dramatu, który rozegrał się w domach Veagerów i Ghentów.

Niemy świadek. Zwyciężony, zmuszony do przyglądania się hańbie.

– A kobiety? – spytała. – Co się z nimi stało?

Dean skinął głową.

– Tylko jedna została zidentyfikowana.

Żona mężczyzny na trzecim zdjęciu. Znaleziono ją, częściowo przysypaną w lesie, tydzień po zrobieniu tego zdjęcia.

– Co było przyczyną śmierci?

– Uduszenie.

– Czy były ślady pośmiertnego stosunku seksualnego?

– Znaleziono w pochwie świeżą spermę.

Nim zadała następne pytanie, nabrała głęboko tchu.

– A pozostałe kobiety? – spytała cicho.

– Nie dało się ich zidentyfikować z powodu daleko posuniętego rozkładu.

– Ale ciała zostały znalezione?

– Tak.

– Dlaczego nie można było ich zidentyfikować?

– Bo tych ciał było znacznie, znacznie więcej.

Podniósłszy wzrok znad zdjęć, zauważyła, że Dean się jej przygląda.

Czy obserwował ją cały czas, chcąc zbadać jej reakcję?

W odpowiedzi na pytające spojrzenie podał jej trzy teczki. Otworzyła pierwszą i znalazła w niej opis sekcji zwłok pierwszego mężczyzny. Automatycznie zerknęła na ostatnią stronę i przeczytała orzeczenie.

Przyczyna śmierci: gwałtowny krwotok z rany ciętej, spowodowany całkowitym przecięciem lewej tętnicy szyjnej i lewej żyły szyjnej.

Hegemon.

To jego sposób zabijania.

Wróciła do pierwszej strony, którą pominęła, chcąc jak najprędzej przeczytać wniosek. To, czego szukała, było zawarte w drugim paragrafie: Sekcję przeprowadzono 25 lipca 1999 r., w szpitalu polowym w Gjakowe, Kosowo. Wzięła do ręki dwie następne teczki, chcąc się dowiedzieć, gdzie zostały przeprowadzone sekcje.

Peje, Kosowo.

Djakowica, Kosowo.

– Sekcje robiono w szpitalach polowych – powiedział Dean.

– W prymitywnych warunkach, w namiotach, przy świetle latarek, bez bieżącej wody.

Byliśmy przytłoczeni ilością szczątków, które trzeba było zbadać.

– W ramach śledztwa w sprawie zbrodni wojennych? – spytała.

Skinął głową.

– Byłem w pierwszej grupie FBI, która przybyła do Kosowa w czerwcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku.

Zjawiliśmy się tam na prośbę Międzynarodowego Trybunału, powołanego do osądzenia zbrodni w dawnej Jugosławii. Pierwszy rzut liczył sześćdziesięciu pięciu agentów.

Naszym zadaniem było zlokalizowanie i zabezpieczenie dowodów jednej z największych zbrodni w dziejach ludzkości. Zebraliśmy materiały dowodowe do badań balistycznych z miejsc masowych egzekucji. Ekshumowaliśmy i przeprowadziliśmy sekcje zwłok ponad stu ofiar albańskich, prawdopodobnie pomijając wiele setek innych, których nie mogliśmy znaleźć, a przez cały czas, gdy to robiliśmy, masakra trwała w dalszym ciągu.

– Morderstwa z zemsty – powiedział Conway.

– Łatwe do przewidzenia, biorąc pod uwagę podłoże tej wojny. Zresztą nie tylko tej.

Obaj jesteśmy byłymi żołnierzami piechoty morskiej. Ja byłem w Wietnamie, a agent Dean brał udział w operacji Pustynna Burza. Widzieliśmy rzeczy, o których człowiek wzdraga się nawet rozmawiać, rzeczy, które stawiają pod znakiem zapytania tezę o wyższości człowieka nad zwierzęciem.

Podczas wojny Serbowie zabijali Albańczyków, a po wojnie Armia Wyzwoleńcza Kosowa zabijała cywilną ludność serbską. Obie strony mają ręce unurzane po łokcie we krwi.

– Początkowo myśleliśmy, że te zabójstwa mają właśnie takie podłoże – powiedział Dean, wskazując na leżące na stoliku do kawy zdjęcia ofiar.

– Zabójstwa z zemsty jako pokłosie wojny.

Naszym zadaniem nie było zapobieżenie trwającemu bezprawiu. Przybyliśmy na prośbę Trybunału, żeby zabezpieczyć dowody zbrodni wojennych… ale nie tych, które tu widzisz.

– Mimo to zbadaliście je – powiedziała Rizzoli, widząc nagłówek FBI na papierze firmowym. – Dlaczego?

– Ponieważ spostrzegłem ich istotę – odparł Dean.

– Te morderstwa nie miały etnicznego podłoża.

Dwaj z nich byli Albańczykami, jeden Serbem.

Łączyło ich tylko jedno… mieli ponętne młode żony, które zostały uprowadzone z domów. W trzecim zabójstwie rozpoznałem już podpis mordercy, wiedziałem, z kim mamy do czynienia. Te trzy sprawy podpadały jednak pod miejscowy wymiar sprawiedliwości, a nie pod Międzynarodowy Trybunał, który nas przysłał.

– Co z nimi zrobiono? – spytała.

– Krótko mówiąc, nic.

Nikogo nie aresztowano, bo nie znaleziono podejrzanego.

– Przeprowadzono, oczywiście, śledztwo – dodał Conway – ale proszę zważyć sytuację, pani detektyw.

Tysiące ofiar wojny, pogrzebanych w ponad stu pięćdziesięciu masowych grobach. Cudzoziemscy żołnierze z oddziałów rozjemczych, usiłujący utrzymać pokój. Uzbrojone wyrzutki, plądrujące zbombardowane wioski, szukające okazji do zabijania. A do tego cywilna ludność kultywująca dawne nienawiści.

Prawdziwy Dziki Zachód – krwawe rozprawy na tle rodzinnych kłótni albo narkotyków, osobiste zemsty. Każde zabójstwo przypisywano niemal z reguły antagonizmom etnicznym. Jak w takiej sytuacji odróżnić jedno morderstwo od drugiego? Było ich zbyt wiele.