– Ciągle ci się zdaje, że ukrywam przed tobą jakieś tajemnice.
– Sama nie wiem.
– Wiedz, że jestem zmuszony ukrywać jedną, ponieważ nie potrafisz zaakceptować szczerego komplementu ode mnie.
– Zrozumiałam.
– Zrozumiałaś, ale mi nie wierzysz.
– Zahamował, bo zapaliło się czerwone światło, i spojrzał na nią.
– Skąd się bierze twój sceptycyzm? Czy bycie Jane Rizzoli wymaga takiej twardości?
Uśmiechnęła się ze smutkiem.
– Nie wchodźmy w to, Dean.
– Czy to jest element sztafażu kobiety policjantki?
– Sam wypełnij puste rubryki.
– Twoi koledzy mają dla ciebie szacunek.
– Z pewnymi wyjątkami.
– Wyjątki zdarzają się zawsze.
Światło zmieniło się na zielone i Dean wrócił wzrokiem na jezdnię.
– Praca w policji zapewnia stały dopływ testosteronu – powiedziała.
– Dlatego ją wybrałaś?
– Oblałam egzamin z zajęć domowych.
Oboje się roześmiali… pierwszy raz równocześnie, odprężająco, z tego samego powodu.
– Prawdę mówiąc, chciałam zostać policjantką od czasu, kiedy skończyłam dwanaście lat – oznajmiła.
– Dlaczego?
– Wszyscy mają szacunek dla policjantów.
Przynajmniej tak się zdaje dzieciom.
Chciałam mieć odznakę i pistolet… przedmioty, które budzą w ludziach respekt; dzięki nim stałabym się zauważalna. Nie chciałam skończyć w jakimś biurze, gdzie człowiek się rozmywa, znika w przeciętności. To tak, jakby zostać żywcem pogrzebaną, być kimś, kogo nikt nie słucha ani nie zauważa.
Oparła łokieć o drzwi i podparła głowę ręką.
– Teraz dopiero zaczęłam doceniać anonimowość.
Przynajmniej Chirurg nie poznałby mojego nazwiska.
– Mówisz, jakbyś żałowała wyboru pracy w policji.
Pomyślała o długich nocach na służbie, wspomaganych kofeiną i adrenaliną, o konieczności stawiania czoła największym krzywdom, jakie istota ludzka potrafi wyrządzić drugiej. Pomyślała o człowieku, który wypadł z samolotu i którego teczka, leżąca na jej biurku, była przykładem odwiecznej bezowocności wysiłków. Jego i jej – w tym samym stopniu.
Marzymy o czymś, a potem te marzenia prowadzą nas nie tam, gdzie chcieliśmy. Do przesyconej zapachem krwi piwnicy w budynku na farmie.
Do długich sekund lotu bez spadochronu, rozpaczliwego wiosłowania kończynami w obronie przed nieubłaganą siłą grawitacji. Ale kto ma marzenia, musi się pogodzić z nieprzewidzianymi konsekwencjami.
– Nie. Nie żałuję – odparła po chwili.
– Działam przeciw temu, co mnie martwi albo co mnie złości.
Przyznaję, że złość jest siłą napędową mojej pracy. Nie potrafię patrzeć obojętnie na ciało ofiary, a tym samym staję się jej adwokatem… przejmuję na siebie odpowiedzialność za jej śmierć.
Kiedy przestanę się tym przejmować, będę wiedziała, że powinnam odejść.
– Nie każdy ma w sobie taką pasję.
Spojrzał na nią.
– Wydaje mi się, że jesteś najbardziej emocjonalną osobą, jaką w życiu spotkałem.
– To nie jest korzystna cecha.
– Nieprawda. Emocjonalność jest korzystną cechą.
– Jeśli nawet jest się stale na pograniczu eksplozji?
– A ty jesteś?
– Czasem mam takie wrażenie.
– Patrzyła na deszcz spływający po przedniej szybie.
– Postaram się być bardziej podobna do ciebie.
Nie odpowiedział.
Zastanawiała się, czy nie poczuł się urażony.
Jej stwierdzenie sugerowało, że jest zimny i pozbawiony pasji. Ale tak właśnie o nim myślała. Mężczyzna w szarym garniturze.
Od tygodni był dla niej zagadką, więc teraz, z czystej frustracji, chciała go sprowokować do jakiejkolwiek reakcji emocjonalnej, nawet nieprzyjemnej – choćby po to, żeby sobie udowodnić, że potrafi. Lecz z równym skutkiem mogłaby próbować sprowokować skałę. W takich wypadkach kobiety nieuchronnie wychodzą na kretynki.
Kiedy w końcu dojechali do hotelu Watergate, zdecydowała się pożegnać z nim krótko i rzeczowo.
– Dzięki za podwiezienie – powiedziała.
– A przede wszystkim za informacje.
Do zobaczenia w Bostonie.
– Jane?
– Słucham?
– Skończmy z sekretami wobec siebie, zgoda? Odtąd będę wobec ciebie absolutnie szczery.
– Jeśli ci na tym zależy.
– Nie wierzysz mi, prawda?
– Czy to ważne?
– Tak – powiedział cicho.
– To dla mnie bardzo ważne.
Zamilkła, czując nagle przyspieszone bicie serca.
Spojrzała mu w oczy.
Tak długo mieli przed sobą tajemnice, że żadne z nich nie potrafiło już dostrzec prawdy w oczach drugiego.
Nastała chwila, w której wszystko mogło zostać powiedziane, wszystko mogło się zdarzyć. Żadne z nich nie miało odwagi zrobić pierwszego kroku, który mógł się okazać pierwszym błędem. Jakiś cień przesunął się wzdłuż otwartych drzwi samochodu.
– Witamy w Watergate, proszę pani. Pomóc pani?
Zaskoczona podniosła głowę i zobaczyła uśmiechniętego portiera.
Ujrzawszy otwarte drzwi, pomyślał, że wysiada z samochodu.
– Jestem waszym gościem, dziękuję – powiedziała i spojrzała na Deana, lecz nastrój chwili prysł.
Portier stał obok, czekając, żeby wysiadła, więc zrobiła to.
Spojrzeli na siebie przez szybę samochodu, pomachali rękami i było po wszystkim. Odwróciła się i ruszyła do wejścia, zatrzymując się tylko na tyle, żeby zobaczyć, jak jego samochód wyjeżdża spod daszku i znika w deszczu.
W windzie oparła się o ścianę i zamknąwszy oczy, milcząco wyrzucała sobie wszelkie głupie kwestie, które poruszyła w samochodzie, wszelkie zdradzone emocje. Nim jeszcze dotarła do swojego pokoju, zapragnęła bardziej niż czegokolwiek, wrócić do Bostonu. Z pewnością był jakiś wieczorny lot lub pociąg. Zawsze lubiła podróżować pociągami. W nagłej chęci ucieczki, zostawienia za sobą Waszyngtonu i kłopotliwej sytuacji, otworzyła walizkę i zaczęła się pakować.
Wzięła z sobą bardzo mało rzeczy, więc wyjęcie z szafy bluzki i spodni, rzucenie ich na kaburę z pistoletem i dodanie do tego saszetki z grzebieniem i szczoteczką do zębów zajęło jej niewiele czasu. Zasunęła zamek błyskawiczny walizki i zaczęła ją ciągnąć do drzwi, gdy nagle usłyszała pukanie.
W korytarzu stał Dean.
Jego szary garnitur był przesiąknięty deszczem, a włosy mokre i lśniące.
– Mam wrażenie, że nie skończyliśmy rozmowy – oświadczył.
– Masz mi coś więcej do powiedzenia?
– Owszem. Coś istotnego.
– Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Zmarszczył się, widząc spakowaną walizkę.
Chryste, pomyślała.
Któreś z nas musi być odważne.
Któreś musi wziąć byka za rogi.
Zanim padło następne słowo, przyciągnęła go do siebie, jednocześnie czując, że jego ręce obejmują ją w pasie. Nim ich usta zdążyły się połączyć, oboje przestali się obawiać, że ten uścisk był jednostronny, i jeśli zrobili błąd, oboje byli równie winni.
Nic o nim nie wiedziała – uświadomiła sobie tylko, że go pragnie i że nie dba o to, co będzie później. Twarz miał wilgotną od deszczu, a jego skóra miała zapach mokrej wełny, zapach, który zachłannie wdychała, błądząc ustami po jego ciele.
On robił to samo.
Nie miała cierpliwości na długą grę wstępną, chciała miłości szalonej i nierozważnej. Czuła, że on się powstrzymuje, chce zwolnić tempo, zapanować nad sytuacją, ale wygrała ten pojedynek, wykorzystując wdzięki swojego ciała. W tym pierwszym zbliżeniu ona została zwycięzcą, on zaś poddał się jej bez reszty. Popołudniowe światło powoli zamieniało się w mrok.