Выбрать главу

Do jego samochodu wsiada para. Widzi we wstecznym lusterku, że kobieta jest piękna. Rozsiada się na gładkim, skórzanym siedzeniu, żeby pojechać do domu, nie zdając sobie sprawy, że jest obserwowana. Że człowiek, którego twarz jest niemal niezauważalna, w tym momencie ją wybrał.

Sodowe lampy tunelu migały w tempie, w jakim Rizzoli budowała cegła po cegle swoją teorię. Wygodny samochód, spokojna jazda, miękkość skóry siedzenia, podobna w dotyku do ludzkiej. Za kierownicą bezimienny mężczyzna. Wszystko po to, żeby pasażerka czuła się spokojnie i bezpiecznie. Pasażerka nie wie nic o człowieku za kierownicą, za to on zna jej nazwisko, numer lotu, adres zamieszkania.

Wąż samochodów poruszał się bardzo wolno.

Daleko przed nimi widniał wylot tunelu, mały portal szarości na tle bursztynowej poświaty. Twarz miała zwróconą w stronę okna, nie odważając się spojrzeć na kierowcę. Nie chciała, żeby zauważył jej strach. Spoconymi z emocji rękami sięgnęła do torebki po telefon.

Nie wyjęła go, tylko siedziała, ściskając komórkę w ręku, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić i czy to będzie rozsądne.

Jak dotąd kierowca nie zrobił niczego, co mogłoby wzbudzić podejrzenie, że nie jest tym, za kogo się podawał.

Powoli wyjęła komórkę z torebki i otworzyła klapkę.

Musiała wytężyć wzrok, żeby dostrzec cyfry przycisków. Zachowuj się normalnie, nakazała sobie. Jakbyś chciała zwyczajnie skontaktować się z Frostem. Nie krzycz o pomoc.

Co mu powiedzieć?

Mam kłopoty, ale nie jestem tego pewna?

Nacisnęła przycisk z zaprogramowanym numerem Frosta. Usłyszała wybieranie, po chwili słabe „Halo”?, a potem już tylko szum zakłóceń.

Tunel.

Stoimy w tym przeklętym tunelu.

Rozłączyła się.

Spojrzała przed siebie, żeby sprawdzić, jak daleko jest do wylotu, a przy tym niechcący popatrzyła we wsteczne lusterko kierowcy.

To był błąd.

Napotkawszy jego wzrok, dała mu poznać, iż wie, że jest obserwowana. W tym momencie zorientował się, że został zdemaskowany. Wydostać się z samochodu!

Chwyciła klamkę, ale drzwi były zablokowane centralnym zamkiem.

Ogarnięta paniką, sięgnęła do przycisku zwalniającego, lecz ta chwila zwłoki wystarczyła mu do przełożenia ręki nad oparciem, wycelowania tasera i naciśnięcia spustu. Końcówka paralizatora dotknęła jej ramienia. Pięćdziesiąt tysięcy woltów uderzyło jak piorun w jej ciało, paraliżując system nerwowy.

Przestała widzieć.

Osunęła się na siedzenie wśród konwulsyjnych drgawek mięśni, ręce stały się bezużyteczne. Ciało przestało słuchać rozkazów mózgu, drżąc w akcie kapitulacji.

Z omdlenia zbudził ją dobiegający gdzieś z góry, bębniący łoskot. Otworzyła oczy, widząc z początku jedynie szarą mgłę. Czuła w ustach ciepły, metaliczny smak krwi, język ją szczypał w miejscu, gdzie go przygryzła.

Mgła się powoli rozproszyła, ujrzała za oknem dzienne światło. Byli już poza tunelem, jadąc… dokąd?

Wzrok miała nieostry, rozpoznawała jedynie zarysy wysokich budynków na tle szarego nieba. Spróbowawszy poruszyć ręką, skonstatowała, że jest ciężka i nieruchawa, mięśnie skutkiem drgawek uległy wyczerpaniu.

Widok budynków i drzew przesuwających się za oknami przyprawił ją o zawrót głowy, więc zamknęła oczy.

Skoncentrowała się bez reszty na próbie odzyskania władzy nad kończynami.

Czuła z wolna wracające siły, mięśnie zaczęły się kurczyć, palce zacisnęły się w pięść.

Otwórz drzwi.

Zwolnij zamek.

Uniosła powieki, walcząc z zawrotem głowy. Mdliło ją od przelatujących za oknem widoków. Powoli sięgała ku guzikowi zamka, każdy pokonany cal był małym zwycięstwem. Nacisnęła go i usłyszała głośny trzask zwalnianej blokady. W tym momencie poczuła dotyk na udzie.

Zobaczyła nad oparciem siedzenia jego twarz i rękę z taserem przyłożonym do jej nogi. Kolejny impuls wysokiego napięcia sparaliżował ją całkowicie. Zadrgały jej wszystkie członki, a potem straciła przytomność.

Kropla zimnej wody spadła jej na policzek. Posłyszała chrzęst odrywanej taśmy klejącej. Oprzytomniała, czując, jak związuje jej przeguby za plecami, owijając je kilkakrotnie taśmą przed odcięciem od rolki.

Potem zsunął jej buty, które upadły z hałasem na podłogę. Zdjął skarpetki, żeby taśma mogła się przykleić do gołej skóry.

Tymczasem wróciła jej zdolność widzenia, zobaczyła czubek jego głowy wsuniętej do samochodu, a za nim morze zieleni.

Był zajęty krępowaniem jej kostek.

Nie było widać żadnych budynków, tylko zieleń i mokradła. Mokradła?

Czyżby mnie przywiózł na bagna Back Bay?

Ponownie dźwięk oddzieranej taśmy, a zaraz potem zapach kleju, gdy zalepił jej usta. Zerkając na jego twarz, analizowała szczegóły, na które nie zwróciła uwagi za pierwszym razem, gdy opuścił szybę, witając ją na lotnisku. Wtedy te szczegóły wydawały jej się nieistotne.

Ciemne oczy, ostre rysy, wyraz zwierzęcej czujności. I podniecenia w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Twarz, na którą pasażer siedzący na tylnym siedzeniu nie zwróci uwagi. Bezimienny przedstawiciel rzeszy ludzi bez twarzy.

Ludzi, którzy sprzątają nasze pokoje w hotelach, noszą za nami bagaże, prowadzą limuzyny, którymi jeździmy. Żyją w równoległym świecie, z rzadka przez nas zauważani, dopiero wtedy, gdy są nam potrzebni. Albo gdy naruszą nasz świat.

Podniósł z podłogi samochodu jej telefon komórkowy. Rzucił go na ziemię, zmiażdżył piętą, zmieniając go w kupkę połamanego plastiku i drutów, i kopnął w krzaki. Sekretny sygnał w aparacie nie mógł już naprowadzić policji na jej ślad.

Mężczyzna dał teraz pokaz wydajności.

Profesjonalista z długoletnią praktyką, robiący to, co najlepiej potrafi. Schyliwszy się, sięgnął do wozu, pociągnął ją ku drzwiom, a potem bez najmniejszego wysiłku wziął w ramiona.

Żołnierz sił specjalnych, będący w stanie przemaszerować dziesiątki mil ze stufuntowym obciążeniem na plecach, nie miał najmniejszych trudności z podniesieniem stupiętnastofuntowej kobiety.

Zaniósł ją na tył samochodu.

Deszcz moczył jej twarz, kątem oka widziała gęste krzaki i drzewa, srebrzyste na tle mgły. Nie zauważyła żadnego innego samochodu, mimo że blisko za drzewami słyszała szum ruchu drogowego, podobny do szumu oceanu, który słychać w przyłożonej do ucha muszli. Tak blisko, że nawet stłumiony krzyk rozpaczy wydawał się skuteczny.

Pokrywa kufra była otwarta, szarozielony spadochron rozłożony na dnie. Położył ją na płótnie i wrócił do samochodu po jej buty, które również wrzucił do kufra. Zamknąwszy go, przekręcił kluczyk w zamku. Nawet gdyby jej się udało uwolnić ręce, nie byłaby w stanie wydostać się z tej czarnej trumny.

Usłyszała trzask zamykanych drzwi, po czym samochód ruszył. Jechała na spotkanie z człowiekiem, który na nią czekał.

Pomyślała o Warrenie Hoycie.

O jego mdłym uśmiechu i długich palcach w lateksowych rękawiczkach. Pomyślała o tym, co te palce będą trzymały, i ogarnęło ją przerażenie. Strach jej narastał, poczuła, że się dusi. Nie mogąc zaczerpnąć powietrza wystarczająco głęboko, żeby uniknąć uduszenia, skręcała się i rzucała w panice jak oszalałe zwierzę, pragnące żyć.

Uderzyła twarzą w swoją walizkę i to uderzenie chwilowo ją ogłuszyło. Legła wyczerpana, czując ból policzka. Samochód zwolnił i zatrzymał się. Zesztywniała, serce biło w niej jak młotem w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Usłyszała, jak ktoś powiedział: „Przyjemnego dnia”, po czym samochód ruszył, nabierając szybkości.

Punkt wjazdu na płatną autostradę. Byli na Turnpike.