– Dobrze.
Może będziemy mieli szczęście i nikt się nie zjawi.
– Hej! – wykrzyknął Doud.
– Czyżby pierwszy szakal?
Przez pole golfowe jechał w ich stronę ciemnoniebieski marquis. Zatrzymał się obok furgonetki lekarza sądowego. Z wnętrza wychyliła się znana, zwalista sylwetka. Nowo przybyły przygładził rzadkie włosy.
– To nie jest reporter – powiedziała Rizzoli.
– Spodziewałam się go.
Korsak potoczył się ku nim.
– Przypuszczasz, że to ona? – spytał.
– Doktor Isles twierdzi, że istnieje duże prawdopodobieństwo.
Jeśli to się potwierdzi, twoje śledztwo wejdzie w granice Bostonu.
– Spojrzała na Douda.
– Jak tam podejść, żeby nie zatrzeć śladów?
– Najlepiej od wschodu.
Sleeper i Crowe już sfilmowali teren. Wszelkie ślady i odciski stóp biegną od Enneking Parkway. Kierujcie się węchem. Oboje z Korsakiem przeszli pod taśmą i wkroczyli między drzewa. Szli przez młodniak, równie gęsty jak pierwotny las.
Przedzierali się przez ostre gałęzie, które raniły im twarze, i przez kolczaste krzaki jeżyn, czepiające się ich spodni.
Wyszedłszy z lasu, na ścieżce biegowej East Boundary, zobaczyli zwisający z drzewa kawałek policyjnej taśmy.
– Facet biegł tą ścieżką.
W tym miejscu uciekł mu pies – powiedziała.
– Wygląda na to, że Sleeper zostawił nam znak.
Przecięli szlak i ponownie zagłębili się w las.
– Chryste, zaczynam coś czuć – wymamrotał Korsak.
Usłyszeli najpierw złowieszcze brzęczenie much, dopiero potem ujrzeli ciało. Suche gałązki pękały pod ich nogami z hałasem przypominającym ogień karabinowy. Za drzewami dostrzegli Sleepera i Crowea, o twarzach wykrzywionych obrzydzeniem, usiłujących odpędzić natrętne insekty.
Doktor Isles klęczała na ziemi, nieliczne przedzierające się przez liście promienie słońca cętkowały jej czarne włosy.
Zbliżywszy się, zobaczyli, czym była zajęta.
Korsak jęknął.
– Cholera, że też muszę na to patrzeć.
– Szklisty potas – odezwała się Isles.
Jej matowy głos brzmiał niemal uwodzicielsko.
– Pozwoli nam ocenić, ile czasu upłynęło od śmierci.
Patrząc na nagie zwłoki, Rizzoli pomyślała, że trudno będzie określić, kiedy nastąpił zgon. Isles przetoczyła je na płachtę, na której teraz leżały twarzą do góry, z oczami wytrzeszczonymi skutkiem rozsadzonej upałem tkanki wewnątrz czaszki.
Na szyi widniał naszyjnik okrągłych siniaków. Długie blond włosy przypominały zbity, słomiany materac. Brzuch był wzdęty i miał niezdrowy, zielony odcień.
W efekcie bakteryjnego rozkładu krwi uwidoczniła się siatka naczyń krwionośnych i żyły przypominały czarne rzeki płynące pod powierzchnią skóry.
Cały ten horror był jednak niczym w porównaniu z czynnością wykonywaną przez doktor Isles.
Błony powierzchniowe oka są najczulszą częścią ludzkiego ciała; pojedynczy włosek z rzęs albo ziarenko piasku pod powieką sprawia każdemu ogromny dyskomfort.
Rizzoli i Korsak wzdrygnęli się, widząc, jak Isles przebija grubą igłą oko trupa i powoli wyciąga zeń strzykawką przezroczysty płyn.
– Wygląda na zdrowy i czysty – powiedziała z zadowoleniem.
Umieściła strzykawkę w chłodziarce z kostkami lodu, po czym wstała i obrzuciła wyniosłym spojrzeniem miejsce.
– Temperatura wątroby jest tylko o dwa stopnie niższa niż temperatura otoczenia – oznajmiła.
– Nie widać uszkodzeń od insektów ani zwierząt. Zwłoki leżą tu od niedawna.
– Ktoś je tu wyrzucił? – zapytał Sleeper.
– Sinica wskazuje na to, że umarła, leżąc twarzą do góry.
Poznać to po plecach, które są ciemniejsze, bo krew spłynęła w tę stronę. Ale znaleziono ją twarzą w dół.
– Została przywieziona.
– Niecałe dwadzieścia cztery godziny temu.
– Wygląda na to, że umarła znacznie wcześniej – zauważył Crowe.
– Tak.
Jest zwiotczała i występują znaczne wzdęcia. Skóra zaczyna obwisać.
– Skąd to krwawienie z nosa? – zapytał Korsak.
– To skutek rozkładu krwi.
Ciało zaczyna się opróżniać. Płyny zostają wypchnięte na zewnątrz pod ciśnieniem wewnętrznych gazów.
– Kiedy umarła? – spytała Rizzoli.
Isles nie odpowiedziała.
Patrzyła przez chwilę na groteskowo spuchnięte szczątki kobiety, należące według ich przypuszczeń do Gail Veager.
W zaległej ciszy słychać było jedynie złowrogie brzęczenie much.
Nic prócz długich złocistych włosów nie przypominało kobiety ze zdjęć; kobiety, której sam uśmiech wystarczył, żeby mężczyźni się za nią oglądali.
Stanowiła przykre przypomnienie, że piękno i brzydota zostaną kiedyś zrównane przez bakterie i robactwo, stając się takim samym, gnijącym mięsem.
– Nie potrafię na to odpowiedzieć – odparła w końcu.
– Nie w tej chwili.
– Ale więcej niż dobę temu? – naciskała Rizzoli.
– Tak.
– Uprowadzenie nastąpiło w niedzielę w nocy.
Czy możliwe, żeby ciało przechowało się tak długo? – Cztery dni?
To zależy od temperatury otoczenia.
Brak śladów robactwa wskazuje na to, że zwłoki przebywały we wnętrzu, a nie w naturalnym środowisku. Klimatyzowane pomieszczenie opóźnia rozkład ciała.
Rizzoli i Korsak popatrzyli po sobie.
Obojgu nasunęło się to samo pytanie. Dlaczego sprawca tak długo zwlekał z wywiezieniem rozkładających się zwłok?
Zatrzeszczał radiotelefon detektywa Sleepera. Usłyszeli głos Douda.
– Przybył detektyw Frost.
Jest też furgonetka ekipy kryminalistycznej. Mogę ich wpuścić?
– Poczekaj chwilę – odparł Sleeper.
Widać było, że jest zmęczony, wyczerpany upałem.
Był najstarszym detektywem w wydziale, dzieliło go pięć lat od emerytury, więc nie musiał się wykazywać przesadną gorliwością.
Popatrzył na Rizzoli.
– Zostaliśmy przydzieleni do sprawy. Czy pracujesz nad nią razem z policją w Newton?
Skinęła głową.
– Od poniedziałku.
– Więc poprowadzisz ją?
– Tak – odparła.
– Hola – zaprotestował Crowe.
– Byliśmy tu pierwsi.
– Uprowadzenie zdarzyło się w Newton – oświadczył Korsak.
– Ale ciało zostało znalezione w granicach Bostonu – skontrował Crowe.
– Chryste – jęknął Sleeper.
– O co, do diabła, walczymy?
– To moja działka – oświadczyła Rizzoli.
– Ja poprowadzę sprawę.
– Spojrzała wyzywająco na Crowea, oczekując z jego strony wybuchu będącego objawem ich zadawnionej rywalizacji.
Zauważyła, że jeden z kącików jego ust zaczyna się złośliwie wykrzywiać.
W tym momencie Sleeper powiedział do radiotelefonu: – Śledztwem kieruje detektyw Rizzoli.
Spojrzał na nią powtórnie.
– Zgadzasz się, żeby tu przybyła ekipa kryminalistyczna?
Popatrzyła w niebo.
Była już piąta po południu i słońce zeszło poniżej koron drzew.
– Trzeba ich przyprowadzić, dopóki jeszcze coś widać.
W warunkach zewnętrznych, w lesie, zapadający zmierzch nie stwarzał korzystnych warunków do pracy.
Ale na zalesionym terenie trzeba się było liczyć z tym, że zjawią się dzikie zwierzęta, rozwlekając szczątki i niszcząc ślady.
Deszcze zmywały krew i spermę, a wiatry rozwiewały włókna.
Nie było drzwi, które można by zamknąć, żeby się odgrodzić od otoczenia, a rozpięta wokół taśma była niezbyt pewnym zabezpieczeniem przed ciekawskimi.
Rozpoczęcie dokładnych oględzin miejsca przez ekspertów było pilne. Przywozili z sobą woreczki do zbierania przeróżnych najdziwniejszych dowodów, wykrywacze metalu, a ponadto mieli wyostrzony zmysł obserwacyjny.
Nim przedarła się z powrotem przez las na pole golfowe, była spocona i brudna, zmęczona oganianiem się od komarów.
Zatrzymała się, żeby powyjmować z włosów gałązki i usunąć rzepy ze spodni.
Kiedy się wyprostowała, zobaczyła płowowłosego mężczyznę w garniturze i krawacie, który stał obok furgonetki lekarza sądowego, rozmawiając przez telefon komórkowy.
Podeszła do Douda, który wciąż pilnował granic strefy obwiedzionej policyjną taśmą.
– Kim jest ten w garniturze? – spytała.