Выбрать главу

Słyszała jednostajny szum powietrza w systemie wentylacyjnym, bulgotanie wody i szczęk metalowych instrumentów.

Nagle rozległ się podekscytowany głos Yoshimy: – Doktor Isles!

– Słucham?

– Mam tę płytkę pod mikroskopem i…

– Jest na niej sperma?

– Powinna pani to obejrzeć.

Fala mdłości minęła.

Rizzoli odwróciła się na czas, żeby zobaczyć, jak Isles ściąga rękawiczki i siada przed mikroskopem.

Yoshima stanął obok niej.

– Widzisz je? – zapytał.

– Tak – mruknęła, wyprostowując się. Widać było, że jest zaszokowana.

– Ciało znaleziono o drugiej po południu?

– Mniej więcej.

– Teraz jest dziewiąta…

– Więc jak, jest sperma, czy nie? – niecierpliwił się Korsak.

– Jest – powiedziała doktor Isles.

– W dodatku ruchliwa.

Korsak zmarszczył brwi.

– Jak to ruchliwa? Czy to znaczy, że się rusza?

– Tak.

Rusza się.

W gabinecie zaległa cisza.

Doniosłość tego odkrycia zatkała wszystkich.

– Jak długo sperma pozostaje ruchliwa? – zapytała Rizzoli.

– To zależy od warunków.

– Jak długo?

– Po ejakulacji plemniki żyją przez jeden do dwóch dni.

Przynajmniej połowa spermy pod mikroskopem jest ruchliwa. To świeża ejakulacja. Doszło do niej niecałą dobę temu.

– Od jak dawna ofiara nie żyje? – zapytał Dean.

– Na podstawie poziomu potasu w ciałku szklistym, które pobrałam przed pięcioma godzinami, mogę stwierdzić, że nie żyje od sześćdziesięciu godzin.

Znów zaległa cisza.

Na twarzach obecnych malowała się ta sama konkluzja.

Rizzoli spojrzała na Gail Veager, której rozpłatany tułów z obnażonymi organami wewnętrznymi leżał na stole.

Zatkawszy ręką usta, pobiegła do zlewu i zwymiotowała… pierwszy raz, odkąd została policjantką.

– On wiedział – rzucił Korsak.

– Sukinsyn wiedział o tym.

Stali na parkingu na tyłach Urzędu lekarza Sądowego; koniec papierosa Korsaka żarzył się pomarańczowo.

Przyjemnie było wyjść z lodowatego pomieszczenia i zanurzyć się w parnym powietrzu letniej nocy, uciec od jaskrawych świateł prosektorium pod osłonę ciemności.

Czuła się upokorzona własną niedyspozycją, zwłaszcza że świadkiem był agent Dean. Okazał się na tyle dobrze wychowany, że powstrzymał się od komentarza; patrzył na nią obojętnie, bez kpiny, ale i bez sympatii.

– To Dean zażądał badania na obecność spermy – ciągnął Korsak.

– Jakoś tak to nazwał…

– Próbą na mokro.

– Tak.

Próbą na mokro.

Isles nie chciała nawet spojrzeć na świeży preparat. Chciała poczekać, aż wyschnie. Facet z FBI dyktuje, co ma robić lekarz. Wygląda to tak, jakby dokładnie wiedział, czego się spodziewa i co na pewno znajdzie. Skąd on to wie? I czego, do diabła, szuka tu FBI?

– Sprawdziłeś przeszłość Veagerów. Co w niej mogło zainteresować FBI?

– Absolutnie nic.

– Czy byli wplątani w coś nielegalnego?

– Podejrzewasz, że to mogła być kara?

– Jako lekarz Veager mógł mieć do czynienia z narkotykami. Może był świadkiem w sądzie.

– Wydaje się czysty. Jego żona też.

– Może to poderżnięcie gardła miało symboliczne znaczenie. Egzekucja jako akt łaski.

– Chryste, Rizzoli, zrobiłaś zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.

Najpierw myślisz, że to maniak seksualny, który zabija dla przyjemności, a teraz podejrzewasz, że to członek jakiejś tajnej sekty.

– Staram się zrozumieć, co tu robi Dean.

Normalnie FBI gówno interesuje to, co robimy. Nie wchodzą nam w drogę, my nie wchodzimy w drogę im… i obie strony są zadowolone.

– Nie prosiliśmy ich o pomoc w sprawie Chirurga. Rozwiązaliśmy ją sami, a do opracowania portretu psychologicznego wykorzystaliśmy naszego specjalistę. Ich sekcja patologii społecznych jest zbyt zajęta całowaniem tyłka Hollywood, żeby poświęcać nam swój cenny czas. Zastanawiam się, skąd ta zmiana frontu. Co nadzwyczajnego tkwi w sprawie Veagerów?

– Nie znaleźliśmy ani jednego punktu zaczepienia – stwierdził Korsak.

– Nie mieli długów, finansowo stali dobrze, nie czekał ich żaden proces sądowy. Nie ma człowieka, który mógłby powiedzieć o nich coś złego.

– Więc skąd to zainteresowanie ze strony FBI?

Korsak zamyślił się.

– Może Veagerowie mieli wysoko postawionych przyjaciół i któryś z nich domaga się sprawiedliwości.

– Czy Dean nie powinien nam po prostu powiedzieć, o co chodzi?

– Federalni nie lubią zdradzać swoich sekretów – odparł Korsak.

Spojrzała na budynek.

Była już prawie północ, mimo to do tej pory nie widzieli, żeby Maura Isles wyszła.

Kiedy Rizzoli opuszczała prosektorium, doktor Isles była zajęta dyktowaniem raportu i ledwie kiwnęła jej na dobranoc. Królowa Trupów poświęcała niewiele uwagi żywym.

– Czym ja się od niej różnię?

Kiedy nocami leżę w łóżku, mam przed oczami twarze pomordowanych.

– Sprawa wykroczyła poza Veagerów, powiedział Korsak.

– Mamy jeszcze jedne zwłoki.

– Myślę, że to odwraca podejrzenie od Joya Valentinea – stwierdziła Rizzoli.

– Wiemy teraz, skąd u mordercy znalazł się obcy włos. Należał do poprzedniej ofiary.

– Nie skończyłem jeszcze z Joeyem. Spróbuję przykręcić mu trochę śrubę.

– Masz coś na niego?

– Staram się znaleźć.

– Musisz mieć coś więcej niż dawne oskarżenie o podglądanie.

– Ten facet jest dziwaczny.

– Trzeba mieć aberrację myślową, żeby czerpać przyjemność z nakładania szminki na twarze martwych kobiet.

– Dziwaczność to nie wszystko.

– Spojrzała na budynek, myśląc o Maurze Isles.

– Wszyscy jesteśmy w pewnym stopniu nienormalni.

– Ale nasza nienormalność jest normalna.

– W aberracji Joeya nie ma niczego normalnego.

Roześmiała się.

Rozmowa zaczynała zmierzać w stronę absurdu, a ona była zbyt zmęczona, żeby za nim nadążać.

– Co ja takiego, do diabła, powiedziałem? – spytał Korsak.

Odwróciła się do swojego samochodu.

– Robię się kłótliwa. Pojadę do domu i prześpię się.

– Będziesz na spotkaniu z ortopedą?

– Tak.

Następnego dnia miał przyjechać ekspert sądowy, specjalista w dziedzinie antropologii kryminalistycznej, żeby wspólnie z doktor Isles zbadać szczątki tamtej drugiej kobiety.

Myśl o czekającej ją następnej wizycie w laboratorium makabry budziła w niej odrazę, ale nie mogła uchylić się od obowiązku.

Podeszła do samochodu i otworzyła drzwiczki.

– Hej, Rizzoli! – zawołał za nią Korsak.

– Tak?

– Jadłaś kolację? Może pójdziemy na hamburgera… i może coś do tego?

Była to typowa propozycja złożona gliniarzowi przez gliniarza. Hamburger, piwo, parę godzin rozmowy, żeby się rozluźnić po całodniowym stresie. Nic nadzwyczajnego ani niestosownego, mimo to zrobiło jej się przykro, bo za tą propozycją kryła się samotność i rozpacz, a nie chciała wpaść w sieć problemów kolegi.

– Może innym razem – odparła.

– Zgoda. Niech będzie innym razem.

– Pomachał do niej ręką i poszedł do swojego wozu.

Powróciwszy do domu, znalazła na sekretarce wiadomość od jej brata Frankiego. Przeglądała korespondencję i słuchała jednocześnie jego głosu, przypominając sobie arogancką postawę i groźny wyraz twarzy Frankiego.

– Hej, Janie? Jesteś tam?

Długa przerwa.

– Słuchaj, cholera, zapomniałem, że mama ma jutro urodziny. Co myślisz o tym, żebyśmy jej wspólnie kupili jakiś prezent? Napisz na karcie, że jest również ode mnie. Przyślę ci czek. Daj znać, ile ci będę winien, dobrze? Trzymaj się. Och, byłbym zapomniał… co u ciebie?

Rzuciła pocztę na stół i mruknęła: – Tak samo jak zwróciłeś mi pieniądze za zeszłoroczny prezent, Frankie.

Było i tak za późno. Prezent został już wysłany… pudło ręczników kąpielowych w brzoskwiniowym kolorze, z wyhaftowanymi inicjałami Angeli. W tym roku podziękowanie przypadnie tylko Janie. Przynajmniej raz, pomyślała.