Młoda kobieta. Biała. Dobrze sytuowana.
Pepe odłożył żuchwę i zajął się tułowiem.
Chwilę patrzył na zapadniętą klatkę piersiową i na mostek. Wziął do ręki luźne żebro i przyłożywszy je do mostka, badał kąt między obiema kośćmi.
– Pectus excavatum – oznajmił.
Isles pierwszy raz okazała zaniepokojenie.
– Nie zauważyłam tego.
– A co powiesz o kościach piszczelowych?
Podeszła szybko na koniec stołu i wzięła do ręki jedną z kości długich. Patrząc na nią, zasępiła się. Następnie wzięła symetryczną z drugiej nogi i położyła obie obok siebie.
– Obustronna szpotawość kolan – powiedziała.
Sprawiała wrażenie zbitej z tropu.
– Około piętnastu stopni.
Nie wiem, jak mogłam tego nie zauważyć.
– Skupiłaś się na złamaniu.
Ten gwóźdź chirurgiczny przyćmiewa inne szczegóły.
Tylko taki stary wyjadacz jak ja potrafi zobaczyć wszystko.
– Nie mam usprawiedliwienia. Powinnam była dawno to dostrzec.
– Isles myślała przez chwilę, jej wzrok wędrował od kości kończyn dolnych do klatki piersiowej.
– Widzę tu sprzeczność z robotą dentystyczną. Wygląda tak, jakbyśmy mieli do czynienia z dwiema osobami.
– Czy nie bylibyście łaskawi objaśnić nas, o czym mówicie? Co z tego wynika? – odezwał się Korsak.
– U analizowanego osobnika stwierdziliśmy zwyrodnienie określane jako szpotawość kolan – odparł doktor Pepe.
– Potocznie mówi się na to „krzywe nogi”.
Jej kości goleniowe mają piętnaście stopni odchylenia od linii prostej. To dwukrotnie więcej niż normalna krzywizna piszczeli.
– Czym się tak podniecacie?
Mnóstwo ludzi ma krzywe nogi.
– Rzecz nie kończy się na krzywych nogach – powiedziała Isles.
– Pozostaje jeszcze klatka piersiowa.
– Spójrz na kąt, jaki tworzą żebra z mostkiem.
Ona ma pectus excavatum, czyli lejkowatą klatkę piersiową. Nienormalny rozwój kości i chrząstek powoduje, że mostek, czyli kość piersiowa, zapada się. Jeśli zapadnięcie jest znaczne, może powodować płytkość oddechu i kłopoty z sercem.
W tym wypadku zniekształcenie jest niewielkie i prawdopodobnie nie powodowało ujemnych objawów, było jedynie natury kosmetycznej.
– To jest wynik nienormalnego rozwoju kości? – spytała Rizzoli.
– Tak.
Skutek defektu w metabolizmie kości.
– Jaki rodzaj choroby powoduje ten defekt?
Isles zawahała się. Spojrzała na doktora Pepe.
– Była niska.
– Ile mogła mieć wzrostu?
Według tabeli Rottera-Gleisera?
Isles wzięła do ręki miarkę i rozciągnęła ją wzdłuż kości udowych i piszczelowych.
– Około sześćdziesięciu jeden cali.
Plus minus trzy.
– Mamy więc lejkowatość piersi, szpotawość kolan i niski wzrost.
Pokiwał głową.
– Można postawić jednoznaczną diagnozę.
Isles spojrzała na Rizzoli.
– Jako dziecko miała krzywicę. Słowo krzywica brzmiało staroświecko.
Wywoływało wizję bosych dzieci zamieszkujących walące się rudery, krzyk niemowląt i piętno biedy dawnych czasów, oglądanych w kolorze sepii. Krzywica nie przystawała do kobiety mającej trzy złote korony i ortodontycznie wyprostowane zęby.
Również Gabriel Dean zwrócił uwagę na tę sprzeczność.
– Myślałem, że krzywica bierze się z niedożywienia.
– Owszem – odparła Isles.
– Z braku witaminy D.
Większość dzieci czerpie ją z pokarmów mlecznych albo ze słońca. Jeśli jednak dziecko jest niedożywione lub trzymane w domu, ucierpi z powodu niedostatku tej witaminy.
Przerwała.
– Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z takim przypadkiem.
– Pojedź ze mną kiedyś na wykopaliska – powiedział doktor Pepe.
– Pokażę ci mnóstwo przykładów z ubiegłego wieku.
Skandynawia, północna Rosja…
– Czy możliwe, żeby coś takiego istniało współcześnie? W Stanach Zjednoczonych? – zapytał Dean.
Pepe potrząsnął przecząco głową.
– Całkowicie nietypowe.
Na podstawie deformacji kości i niskiego wzrostu można mniemać, że ta osoba w okresie rozwoju żyła w ubóstwie.
– Stan zębów zaprzecza takiej tezie.
– Tak.
Dlatego doktor Isles powiedziała, że prawdopodobnie mamy do czynienia z dwiema różnymi osobami.
Z dzieckiem i z osobą dorosłą, pomyślała Rizzoli.
Przypomniała sobie własne dzieciństwo w Revere, rodzinę stłoczoną w dusznym domku czynszowym, tak małym, że gdy chciała mieć odrobinę prywatności, wczołgiwała się do swojej kryjówki pod frontowym gankiem.
Przypomniała sobie krótki okres po utracie pracy przez ojca, trwożne szepty w sypialni rodziców i kolacje składające się z puszkowanej kukurydzy i frytek.
Zły okres nie trwał długo; po roku ojciec wrócił do pracy, a na stole znów pojawiło się mięso.
Zaznanie biedy zostawia jednak ślady, jeśli nie fizyczne, to przynajmniej psychiczne. Tak więc troje rodzeństwa zatrudniło się na posadach zapewniających im wprawdzie nieprzesadny, ale przynajmniej stały dochód – Jane w organach ścigania, Frankie w marines, a Mikey w służbie pocztowej Stanów Zjednoczonych; na wszystkich wywarł presję niedostatek zapamiętany w okresie dzieciństwa.
Popatrzyła na rozłożony na stole szkielet.
– Rachityczna bogaczka.
To się czasem zdarza.
– Żywcem wyjęte z Dickensa – powiedział Dean.
– Jak Mały Tim – dodał Korsak.
Doktor Isles potwierdziła.
– Mały Tim miał krzywicę.
– Ale potem żył szczęśliwie aż do starości, ponieważ stary Scrooge prawdopodobnie zostawił mu kupę kasy.
Ale ty nie żyłaś szczęśliwie aż do starości, rozmyślała Rizzoli, patrząc na szczątki. Z żałosnej sterty kości zaczęła się w jej wyobraźni kształtować postać kobiety. Najpierw zobaczyła dziecko o krzywych nogach i zapadniętej piersi, zdeformowane wskutek dorastania w biedzie.
Potem ujrzała dziewczynkę w okresie dojrzewania, noszącą bluzki ze zdartego do przezroczystości materiału. Czy już wówczas było w niej coś wyjątkowego? Stanowczość w spojrzeniu, zadarty podbródek… cechy zapowiadające, że jej przeznaczeniem są lepsze warunki niż te, w których się urodziła?
Musiało tak być, skoro kobieta, która z niej wyrosła, żyła w innym świecie, w którym stać ją było na złote korony i wyprostowanie zębów.
Szczęście, ciężka praca lub zainteresowanie ze strony właściwego mężczyzny przeniosły ją w bardziej komfortowe warunki, lecz w jej szkielecie pozostały, utrwalone na zawsze, ślady nędzy w okresie dojrzewania: krzywe nogi i bruzda w klatce piersiowej.
Szczątki świadczyły również o przeżytym bólu fizycznym: wypadek, z którego wyszła ze zdruzgotaną lewą nogą i uszkodzonym kręgosłupem, zostawił ślad w postaci dwóch zespolonych z sobą kręgów i stalowego pręta, zatopionego na stałe w kości udowej.
– Wnioskując na podstawie zabiegów stomatologicznych i prawdopodobnego statusu majątkowego, jest to kobieta, której zniknięcie powinno być zauważone – stwierdziła doktor Isles.
– Nie żyje co najmniej od dwóch miesięcy.
– Bardzo prawdopodobne, że figuruje w bazie danych NCIZ.
– Prócz niej jeszcze sto tysięcy innych – zauważył Korsak.
Narodowe Centrum Informacji o Zbrodniach, filia FBI, gromadziło dane o zaginionych. Dane te można było porównać z charakterystyką szczątków kobiety w celu stworzenia listy odpowiadających tej charakterystyce nazwisk.
– A w okolicy? – zapytał Pepe.
– Nikt nie zgłosił zaginięcia kobiety, która miałaby podobne cechy?
Rizzoli potrząsnęła głową.
– W stanie Massachusetts nie.
Tej nocy mimo wyczerpania nie mogła zasnąć. Po jakimś czasie wstała z łóżka, żeby sprawdzić, czy drzwi są zamknięte na klucz i czy zamek okna prowadzącego do wyjścia przeciwpożarowego jest zatrzaśnięty.
Godzinę później usłyszała jakiś odgłos i wyobraziła sobie Warrena Hoyta, ze skalpelem w ręku, zbliżającego się korytarzem ku jej sypialni. Wzięła ze stolika nocnego broń i przysiadła w kucki, nie zapalając światła. Wycelowawszy pistolet w stronę drzwi, czekała, zlana potem, na cień, który zamajaczyłby na progu.
Nikt jednak się nie zjawił.
Panowała cisza.