Napięcie rozładował Barry Frost.
Rizzoli zazwyczaj rzucała się na przeciwnika, natomiast Frost stosował taktykę pokojową. Kiedyś jej się zwierzył, jakim przekleństwem jest być średnim dzieckiem w rodzinie: takie dziecko obrywa cięgi z obu stron.
Zamiast próbować uspokoić Korsaka, Frost zwrócił się do Rizzoli: – Zobaczcie, co znaleźliśmy w sypialni. Coś, co łączy ze sobą obie sprawy.
– Wyszedłszy z salonu, skierował się w stronę innego korytarza.
Jego zdecydowany wymarsz jednoznacznie dawał do zrozumienia: Jeśli chcecie obejrzeć miejsce akcji, chodźcie za mną. Po chwili wahania Korsak ruszył się z miejsca.
Pierwszą rzeczą, która im się rzuciła w oczy w sypialni, były skłębione prześcieradła i odrzucone kołdry. Na dywanie widoczne były dwie wygładzone ścieżki.
– Zostali wywleczeni z łóżka – stwierdził Frost.
– Tak jak Veagerowie.
Alexander Ghent był szczuplejszy i nie tak umięśniony jak doktor Veager. Morderca miał mniej kłopotu z zaciągnięciem go korytarzem i posadzeniem przy ścianie, a jeszcze mniej przy odciągnięciu mu głowy do tyłu i obnażeniu gardła.
– Zobaczcie, co leży na komodzie – skierował ich uwagę Frost.
Było to jasnoniebieskie body, rozmiar cztery, starannie złożone i ubabrane we krwi. Strój, który młoda kobieta wkłada na siebie, żeby zafascynować kochanka, podniecić męża.
Karenna Ghent z pewnością nie przewidywała sceny gwałtu, w której jej negliż posłuży jako miękkie podparcie.
Obok leżały dwie koperty z biletami linii lotniczej Delta.
Zajrzawszy do kopert, Rizzoli wyjęła z nich plan trasy koncertowej, zaaranżowanej przez impresaria Ghentów.
– Jutro odlatywali – powiedziała.
– Następnym przystankiem było Memphis.
– Mieli pecha – rzekł Korsak.
– Nie dotarli do Gracelandu.
Wsiedli z Korsakiem do jej samochodu zaparkowanego przed domem. Otworzyła okna, a on zapalił papierosa. Zaciągnął się głęboko i zatrzymał dym w płucach, a kiedy trucizna spełniła już swoje magiczne zadanie, wydmuchał go z westchnieniem ulgi. Był teraz spokojniejszy, bardziej skoncentrowany niż trzy godziny temu, kiedy przyjechał. Kopniak nikotynowy wyostrzył mu umysł, a może zdążył z niego wyparować alkohol.
– Masz jakieś wątpliwości, czy to jest nasz chłopak?
– Nie.
– Crimescope nie ujawnił ani śladu spermy.
– Może tym razem był skrupulatniejszy.
– Albo jej nie zgwałcił – powiedział Korsak.
– Dlatego nie potrzebował filiżanki.
Odwróciła twarz w stronę okna, wachlując ręką, żeby rozproszyć gryzący dym.
– Morderstwa nie zawsze mają taki sam scenariusz – stwierdziła.
– Ofiary reagują różnie.
W scenie bierze udział dwóch aktorów. Każdy z nich ma wpływ na rezultat końcowy.
Doktor Veager był znacznie silniejszy niż Alexander Ghent. Może nasz sprawca bardziej obawiał się Veagera, więc posłużył się filiżanką jako sygnałem ostrzegawczym, natomiast nie czuł potrzeby zabezpieczenia się przed Ghentem.
– Trudno zgadnąć.
Korsak strząsnął popiół za okno.
– Pomysł z filiżanką jest fikuśny, wygląda na jego podpis. Tu go nie ma.
– Poza tym wszystko jest identyczne – przypomniała mu.
– Bogate małżeństwo. Mąż związany i posadzony pod ścianą. Kobieta uprowadzona.
Zamilkli, uderzeni tą samą ponurą myślą.
Kobieta. Co zrobił z Karenną Ghent?
Rizzoli wiedziała, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji: stacje telewizyjne pokażą zdjęcie Karenny, zostanie wystosowany apel do społeczeństwa o pomoc, wydział zabójstw policji bostońskiej sprawdzi każdy donos telefoniczny, każdy meldunek o ciemnowłosej kobiecie. Zdawała sobie sprawę, że to do niczego nie doprowadzi, bo Karenna Ghent już nie żyła.
– Ciało Gail Veager wyrzucił dwa dni po porwaniu – przerwał milczenie Korsak.
– Ile czasu minęło od napadu na Ghentów? Dwadzieścia godzin?
– Wyrzuci ją w rezerwacie Stony Brook – orzekła Rizzoli.
– Wzmocnię zespół obserwacyjny.
Spojrzała na Korsaka.
– Czy uważasz, że Joe Valentine mógł mieć jakiś udział w tej ostatniej zbrodni?
– Badam tę możliwość.
W końcu dał mi próbkę krwi dla określenia kodu DNA.
– To oddala podejrzenie, że brał w tym udział.
– W dalszym ciągu go śledzisz?
– Śledzę go od chwili, kiedy złożył na mnie skargę o molestowanie.
– Molestowałeś go?
Korsak roześmiał się, wypuszczając przy tym kłąb dymu.
– Każdy dorosły facet, którego kręci pudrowanie kobiecych zwłok, piszczy jak dziewczynka, niezależnie od tego, co się z nim robi.
– A jak piszczą dziewczynki? – odpaliła z irytacją.
– Czy tak samo jak chłopcy?
– Chryste, przestań mi wciskać to gówno. Moja córka robi to bez przerwy. Ale kiedy wyda wszystkie pieniądze, przychodzi skomleć o pomoc do tej szowinistycznej świni, ojca.
Nagle zesztywniał.
– Hej, zobacz, kogo widzimy.
Na parking po przeciwległej stronie ulicy zajechał czarny lincoln.
Rizzoli spostrzegła, że wysiada zeń Gabriel Dean.
Jego szczupła, mocna sylwetka wyglądała, jakby żywcem wyjęta z magazynu „GQ”. Przez chwilę stał, przyglądając się fasadzie rezydencji z czerwonej cegły, po czym podszedł do policjanta pilnującego wejścia i pokazał mu odznakę.
Policjant wpuścił go za taśmę.
– Widziałaś? – zapytał Korsak.
– Nie masz pojęcia, jak to mnie wkurza.
Ten sam gliniarz kazał mi czekać na zewnątrz, dopóki ty mnie nie wprowadzisz. Potraktował mnie jak ulicznego męta. A Dean?
Wystarczyło mu pomachać tą jego pieprzoną odznaką i powiedzieć: agent federalny, żeby tamten padł przed nim na twarz. Z jakiej racji go wpuścił?
– Może dlatego, że miał wpuszczoną koszulę.
– Elegancki garnitur też by mi nie pomógł. Trzeba mieć odpowiednią sylwetkę.
– Spójrz na Deana.
Wygląda, jakby cały pieprzony świat należał do niego. Patrzyła, jak Dean zgrabnie utrzymuje równowagę na jednej nodze przy nakładaniu ochraniacza na but. Wsunął swoje smukłe dłonie w rękawiczki, niczym chirurg przygotowujący się do operacji. Korsak miał rację – wszystko zależy od prezencji.
On sam był rozsierdzonym buntownikiem, który uważał, że życie dokopuje mu ze wszystkich stron, i tak rzeczywiście było.
– Kto go tu ściągnął? – zapytał.
– Ja nie.
– Trafił tu przypadkiem?
– Zawsze się pojawia.
Ktoś go informuje. W każdym razie nikt z mojego zespołu. Ktoś na wyższym szczeblu.
Spojrzała powtórnie na frontowe drzwi, za którymi zniknął Dean.
Wyobraziła go sobie, jak stoi w salonie i patrzy na plamy krwi, niczym na raport z miejsca przestępstwa, obojętny na ich ludzki pierwiastek.
– Zastanawiałem się nad nim – powiedział Korsak.
– Zjawił się na arenie dopiero trzy dni po napadzie na Veagerów.
Natknęliśmy się na niego po raz pierwszy w rezerwacie Stony Brook, tam gdzie znaleziono ciało pani Veager, prawda?
– Zgadza się.
– Dlaczego tak późno?
W dniu zbrodni rozważaliśmy ewentualność, że wpakowali się w jakiś pasztet, w wyniku którego doszło do egzekucji. Gdyby tak było, a oni byliby już obserwowani przez FBI, to czy nie uważasz, że federalni zjawiliby się natychmiast po zamordowaniu Veagera? Tymczasem włączyli się dopiero po trzech dniach. Co ich w tej sprawie zainteresowało?
Popatrzyła na niego.
– Wypełniłeś kwestionariusz PPNP?
– Tak.
Sto osiemdziesiąt dziewięć pieprzonych pytań. Straciłem na to całą godzinę. Kretyńskie kwestie w rodzaju: „Czy jakaś część ciała była odgryziona? Czy w otworach tkwiły przedmioty? Jakie i w których”? Muszę jeszcze sporządzić taki sam raport w odniesieniu do pani Veager.
– Czy wypełniając kwestionariusz, zażądałeś ekspertyzy psychologicznej?
– Nie.
Nie widziałem powodu, żeby pytać fagasa z FBI o coś, co wiem sam. Spełniłem mój obywatelski obowiązek, posyłając im wypełniony kwestionariusz PPNP.
Program Poszukiwania Niebezpiecznych Przestępców, w skrócie PPNP, był bazą danych FBI, dotyczącą bestialskich zbrodni. Opracowywanie danych wymagało współpracy przeciążonych rozlicznymi obowiązkami funkcjonariuszy, którzy proszeni o pomoc przy wypełnianiu długich kwestionariuszy PPNP, nawet nie raczyli odpowiadać.