Выбрать главу

– Nie mogę już nawet wymienić nazwiska Hoyta – skarżyła się.

– Jeśli to zrobię, natychmiast patrzy się na mnie z pieprzonym współczuciem.

Kiedy wczoraj próbowałam dowieść podobieństwa między Chirurgiem a naszym nowym chłopcem, wyczytałam we wzroku Deana opinię: Ona ciągle wraca do Chirurga. Myśli, że mam obsesję na jego punkcie.

Westchnęła.

– Możliwe, że mam.

Może będę ją miała zawsze. W każdym miejscu zbrodni będę widziała jego rękę. Każdy nowy sprawca będzie miał jego twarz.

Odezwała się centrala. Oboje spojrzeli na radioodbiornik.

– Mamy telefon z prośbą o sprawdzenie terenu cmentarza Fairfield. Jest tam w pobliżu jakiś patrol? Nikt się nie zgłosił. Dyspozytor powtórzył wezwanie.

– Mamy telefon z prośbą o sprawdzenie terenu cmentarza Fairfield. Wszedł tam nieupoważniony osobnik. Wóz patrolowy dwanaście, jesteście jeszcze w tej okolicy?

– Tu Dwunastka. Jesteśmy na River Street dziesięć-czterdzieści. Kod Jeden. Nie możemy interweniować.

– Zrozumiałem.

– Wóz numer piętnaście? Jakie jest wasze dziesięć-dziesięć?

– Tu Piętnastka. Jesteśmy w West Roxbury. Interweniujemy w sprawie Rakieta 6. Rodzice nie chcą się uspokoić. Możemy być w okolicy cmentarza nie wcześniej niż za pół godziny.

– Jest tam ktoś jeszcze? – dyspozytor próbował złowić jakikolwiek wóz patrolowy.

Rutynowe sprawdzenie cmentarza nie było podczas ciepłej, sobotniej nocy zadaniem priorytetowym. Zmarli nie są ważniejsi od kłótni małżeńskich czy chuligańskich wybryków nastolatków. Policja ma obowiązek zajmować się w pierwszym rzędzie żywymi.

Ciszę w radiu przerwał jeden z wozów zespołu obserwacyjnego detektyw Rizzoli.

– Tu Czujka Pięć. Jesteśmy na Enneking Parkway, w bezpośrednim sąsiedztwie cmentarza Fairfield…

Rizzoli porwała mikrofon i nacisnęła guzik nadawania.

– Czujka Jeden do Czujki Pięć. Nie ruszaj się ze swojego stanowiska! Zrozumiałeś?

– Mamy pięć wozów obserwacyjnych…

– Nie interesuje nas cmentarz.

– Do Czujki Jeden – włączył się dyżurny.

– Wszystkie wozy patrolowe są w tej chwili zajęte. Nie możesz zwolnić jednego z twoich?

– Odmawiam. Mój zespół ma pozostać na wyznaczonych stanowiskach. Czujka Pięć, zrozumieliście?

– Dziesięć-cztery. Zostajemy na miejscu. Centrala, nie podejmujemy działania.

Rizzoli westchnęła.

Była pewna, że następnego dnia będą na nią skargi, ale nie chciała zwolnić żadnej z jednostek obserwacyjnych z powodu mało ważnego wezwania.

– Nie wydaje się, żebyśmy byli przeciążeni robotą – odezwał się Korsak.

– Jeśli coś się zdarzy, akcja potoczy się bardzo szybko. Nie chcę stracić szansy.

– Pamiętasz, o czym niedawno rozmawialiśmy? Że masz obsesję?

– Nie zaczynaj od nowa.

– Nie mam zamiaru. Boję się, że odgryziesz mi głowę.

Otworzył drzwi samochodu.

– Dokąd idziesz?

– Wysiusiać się. Mam cię prosić o pozwolenie?

– To tylko ciekawość.

– Kawa przeze mnie przeleciała.

– Nie dziwię się. Twoja kawa wypaliłaby dziurę w żelazie.

Wysiadł z samochodu i poszedł w stronę lasu, rozpinając w drodze rozporek. Nie zadał sobie fatygi, żeby się schować za drzewo; siusiał na krzaki, stojąc na widoku. Nie miała ochoty na to patrzeć, więc odwróciła wzrok.

W każdej klasie zawsze się znajdzie jakieś przerośnięte dziecko; takim dzieckiem był właśnie Korsak – chłopcem, który otwarcie, bez zażenowania dłubał w nosie, bekał, a na koszuli miał zawsze resztki obiadu; dzieckiem o pulchnych, wilgotnych rękach, dzieckiem, którego każdy brzydził się dotknąć w obawie przed wszami.

Budził w niej odrazę, a zarazem było jej go żal. Spojrzała na resztki kawy w kubku, po czym wylała je przez okno.

Radio podało nową wiadomość, która ją ożywiła.

– Widzę samochód jadący Dedham Parkway na wschód. Wygląda na żółtą taksówkę.

– Taksówka? O trzeciej nad ranem? – odpowiedziała pytaniem.

– Tak wynika z obserwacji.

– Dokąd jedzie?

– Właśnie skręciła.

Jedzie teraz Enneking, na północ.

– Czujka Dwa, co widzisz? – wezwała następny wóz na trasie.

– Tu Czujka Dwa. Widzimy go. Przejechał koło nas… zameldował Frost. Przerwał, ale po chwili się ożywił: Zwalnia…

– I co dalej?

– Hamuje.

Wygląda na to, że chce się zatrzymać…

– Gdzie? – ucięła Rizzoli.

– Na parkingu leśnym.

Właśnie na niego wjechał! To on.

– Korsak, robi się gorąco! – syknęła przez otwarte okno.

W chwili gdy nakładała na głowę przenośny radiotelefon i umieszczała w uchu słuchawkę, nerwy miała napięte jak postronki.

Korsak zapiął rozporek i wgramolił się z powrotem do samochodu.

– Co się dzieje?

– Przed chwilą jakiś samochód zjechał z Enneking na miejsce postojowe.

– Czujka Dwa, co on teraz robi?

– Siedzi w samochodzie. Wyłączył światła.

Skuliła się na siedzeniu, przyciskając w skupieniu słuchawkę do ucha. Sekundy płynęły, w eterze trwała cisza. Wszyscy czekali na następny ruch podejrzanego. Sprawdza, czy teren jest czysty i czy może bezpiecznie zrobić następne posunięcie.

– Decyduj, Rizzoli – odezwał się Frost.

– Bierzemy go? Zastanawiała się nad alternatywą. Bała się zbyt wcześnie zamknąć pułapkę.

– Poczekaj – rzucił Frost.

– Włączył światła.

Cholera, cofa się.

Zmienił zamiar.

– Zauważył was? Frost! Powiedz, czy was zauważył?

– Nie wiem.

Wyjechał na Enneking. Jedzie na północ…

– Przestraszyliśmy go!

– W ułamku sekundy podjęła jedyną, słuszną decyzję.

– Wszystkie wozy do akcji! Otaczamy go! Natychmiast!

Zapaliła silnik i włączyła bieg. Opony zabuksowały, żłobiąc koryta w miękkim, pokrytym opadłymi liśćmi gruncie. Gałęzie krzaków smagały przednią szybę. Słyszała krzyżujące się rozmowy w radiu i zwielokrotnione wycie syren.

– Czujka Trzy. Zablokowaliśmy Enneking od północy…

– Czujka Dwa. Doganiamy go z tyłu…

– Czujka Trzy. Samochód się zbliża! Hamuje…

– Zablokować go!

Nie ruszać się bez ubezpieczenia! – rozkazała Rizzoli.

– Czekać na wsparcie!

– Zrozumiałem. Samochód się zatrzymał. Jest zablokowany. Czekamy na wsparcie.

Nim Rizzoli zdążyła dojechać na miejsce, Enneking Parkway była już kłębowiskiem radiowozów z migającymi niebieskimi światłami.

Kiedy wysiadła z samochodu, w pierwszej chwili oślepiło ją. Pod wpływem adrenaliny wszyscy mówili wysokim, rozgorączkowanym tonem; w głosach policjantów dało się wyczuć napięcie charakterystyczne dla mężczyzn gotujących się do aktu przemocy.

Frost otworzył szarpnięciem drzwi samochodu i natychmiast pół tuzina luf skierowało się ku głowie kierowcy. Taksówkarz siedział za kierownicą, oślepiony i zdezorientowany, na jego twarzy pulsowały niebieskie refleksy.

– Wyłaź z wozu – rozkazał Frost.

– Po co? Co ja zrobiłem?

– Wyłaź z wozu.

– W przesiąkniętej adrenaliną atmosferze tej nocy nawet Barry Frost zmienił się w groźną bestię. Taksiarz wynurzył się powoli, trzymając ręce nad głową. W momencie gdy obie jego stopy dotknęły ziemi, został odwrócony tyłem i rzucony twarzą na maskę.

– Co ja zrobiłem!? – krzyknął, gdy Frost przycisnął go do maski.

– Nazwisko! – rzuciła Rizzoli.

– Nie wiem, o co wam chodzi…

– Nazwisko!

– Wilensky.

– Zachlipał.

– Vernon Wilensky…

– Sprawdzę to – powiedział Frost.

Spojrzał na identyfikator taksówkarza.

– Vernon Wilensky, mężczyzna, biały, urodzony w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym roku.

– Zgadza się z koncesją – stwierdził Korsak, który zajrzał do wnętrza, żeby sprawdzić identyfikator taksówki, przypięty do osłony przeciwsłonecznej.

Rizzoli podniosła wzrok, mrużąc oczy w świetle nadjeżdżających samochodów. Nawet o trzeciej nad ranem ruch w alei był spory, więc zablokowanie jej przez samochody policji mogłoby wkrótce spowodować utworzenie się korków drogowych. Skupiła uwagę na taksiarzu.