Doznała ulgi, uświadamiając sobie, że mimo odoru, mimo makabrycznego stanu zwłok nie poczuła mdłości. Udało jej się zapanować nad reakcją organizmu nawet na widok bagniście zielonkawej barwy brzucha. Nie zrobiono jeszcze cięcia w kształcie litery Y. Jedyną rzeczą, której widoku unikała, była pojedyncza, ziejąca rana.
Patrzyła na szyję, na okrągłe siniaki – wyraźnie widoczne mimo pośmiertnego odbarwienia z obu stron pod szczęką – ślady palców zabójcy.
– Uduszona rękoma – orzekła Isles.
– Tak samo jak Gail Veager.
Najintymniejsza forma zabójstwa. Tak to nazwał doktor Zucker. Skóra dotyka skóry. Ręce zaciśnięte na szyi, dotyk ulatującego życia.
– Co wykazało prześwietlenie?
– Złamanie lewego rogu kości gnykowej.
– Nie interesuje nas szyja, tylko rana – przerwał im doktor Tierney.
– Proszę włożyć rękawiczki, pani detektyw. Zbada to pani sama.
Podeszła do szafy, w której stało pudło z rękawiczkami. Wybrała parę małych, ociągając się z ich włożeniem, żeby mieć odrobinę czasu na psychiczne przygotowanie się do wstrząsu. W końcu wróciła do stołu.
W tym czasie doktor Isles skierowała reflektor na podbrzusze. Krawędzie rany przypominały poczerniałe wargi.
– Skóra została przecięta pojedynczym, czystym cięciem, wymierzonym gładkim ostrzem – powiedziała doktor Isles.
– Potem nastąpiły głębsze cięcia.
Najpierw powięź, potem mięsień, a na końcu otrzewna miednicy. Rizzoli patrzyła na krawędzie rany, myśląc o ręce, która je zadała. Ręce tak pewnej, że cięcie zostało wymierzone jednym, fachowym pociągnięciem.
– Czy ofiara żyła, kiedy to jej robiono? – zapytała cicho.
– Nie.
Nie było szwów ani śladów krwawienia. Amputacji dokonano po śmierci ofiary, kiedy nie było krążenia, gdyż serce już nie biło. Sposób przeprowadzenia zabiegu… metodyczna kolejność cięć… wskazuje na doświadczenie chirurgiczne. Sprawca już to kiedyś robił.
– Do dzieła, pani detektyw.
Zbadaj ranę – powiedział doktor Tierney.
Zawahała się.
Jej ręce w lateksowych rękawiczkach były lodowate. Powoli wsunęła dłoń głęboko do miednicy Karenny Ghent. Wiedziała, co tam znajdzie, mimo to doznała wstrząsu. Spojrzawszy na doktora Tierneya, znalazła w jego oczach potwierdzenie.
– Wyciął macicę – powiedział.
Cofnęła rękę z miednicy.
– To on – wyszeptała.
– To robota Warrena Hoyta.
– Ale wszystkie pozostałe okoliczności wskazują na Hegemona – odezwał się Gabriel Dean.
– Uprowadzenie, uduszenie, pośmiertny stosunek…
– Oprócz tego – wskazała na ranę.
– Obsesja Hoyta.
To go podnieca… wycinanie organów kobiecych, tych, dzięki którym kobiety są kobietami i które dają im władzę, jakiej on nigdy nie posiądzie.
Spojrzała na Deana.
– Poznaję jego rękę. Widziałam efekty jego działania.
– Oboje widzieliśmy – dodał doktor Tierney.
– W zeszłym roku przeprowadzałem sekcje ofiar Hoyta. To jego technika.
Dean kręcił niedowierzająco głową.
– Dwaj różni mordercy? Połączone techniki?
– Hegemon i Chirurg – odparła Rizzoli – spotkali się.
Rozdział 14
Wsiadła do samochodu, włączywszy ogrzewanie, i siedziała tak długo, aż na czole wystąpiły jej krople potu. Mimo że noc nie była zimna, wstrząsały nią dreszcze, które czuła od pierwszej chwili pobytu w prosektorium. Bolała ją głowa.
Chyba dopadł mnie jakiś wirus, pomyślała, masując sobie skronie. Nie było czemu się dziwić, od wielu dni pracowała pełną parą, więc w końcu wysiadła. Marzyła tylko o jednym – móc wczołgać się do łóżka i spać przez tydzień. Pojechała prosto do domu.
Weszła do mieszkania i któryś raz z rzędu przystąpiła do rytualnych już czynności, w nowej sytuacji tak istotnych dla pozostania przy zdrowych zmysłach.
Zaryglowała dokładnie zamki i zasunęła łańcuch, lecz dopiero po sprawdzeniu całego mieszkania i zajrzeniu do wszystkich szaf zrzuciła buty, po czym zdjęła spodnie i bluzkę.
Usiadła na łóżku w samej bieliźnie, masując sobie skronie i zastanawiając się, czy w szafce z lekarstwami jest aspiryna – była jednak zbyt wyczerpana, żeby wstać.
Zadźwięczał dzwonek przy drzwiach.
Zesztywniała, z bijącym sercem i napiętymi do granic nerwami. Nie spodziewała się gości i nie chciała nikogo widzieć. Powtórny dźwięk dzwonka odczuła tak, jakby ktoś włóknem stali przejechał po odkrytych końcach jej nerwów.
Wstała, poszła do saloniku i przycisnęła guzik interkomu.
– Kto tam?
– Gabriel Dean. Mogę wejść?
Spośród wszystkich ludzi, których znała, jego spodziewała się najmniej.
Zaskoczona, przez chwilę nie odpowiadała.
– Detektyw Rizzoli? – odezwał się ponownie.
– Masz jakąś sprawę?
– Chodzi o sekcję. Są pewne wątki, o których musimy porozmawiać.
Nacisnęła guzik otwierający zamek na dole i niemal natychmiast tego pożałowała. Nie miała zaufania do Deana, a mimo to wpuściła go do swojej bezpiecznej przystani. Nieprzemyślane naciśnięcie guzika spowodowało, że klamka zapadła. Było za późno, żeby się wycofać.
Ledwie zdążyła włożyć płaszcz kąpielowy, usłyszała pukanie Deana. Rybie oko judasza zniekształcało jego rysy, nadając mu złowrogi wygląd. Zanim pootwierała wszystkie zamki, karykaturalny obraz jego twarzy zdążył się utrwalić w jej mózgu. Rzeczywistość okazała się daleko mniej groźna.
Mężczyzna, który stał na progu, miał zmęczone oczy, jego twarz świadczyła o tym, że zobaczył zbyt wiele makabrycznych zdarzeń.
A jednak pierwsze pytanie dotyczyło jej samej.
– Dobrze się czujesz?
Implikacją tego pytania, w jej pojęciu, było przekonanie, że nie może czuć się dobrze i że powinna dać się zbadać. Niezrównoważony glina, który lada moment rozleci się na kawałki.
– Doskonale – odparła.
– Wyszłaś po sekcji tak prędko, że nie zdążyłem z tobą porozmawiać.
– O czym chciałeś porozmawiać?
– O Warrenie Hoycie.
– Co chcesz o nim wiedzieć?
– Wszystko.
– Obawiam się, że to by nam zajęło całą noc, a ja jestem zmęczona.
– Owinęła się szczelniej płaszczem kąpielowym, uświadomiwszy sobie nagle, że stoi przed Deanem tylko w szlafroku i bieliźnie. Nienawidziła uczucia bezbronności.
Bardzo się starała, żeby mieć profesjonalny wygląd w pracy, i przed wyjazdem na miejsce zbrodni zawsze wkładała marynarkę. Położyła rękę na klamce, gestem niosącym wyraźne przesłanie: koniec dyskusji. Nie ustąpił z progu.
– Słuchaj, przyznaję, że popełniłem błąd. Nie dostrzegłem analogii do sprawy Hoyta. Ty zauważyłaś to pierwsza. Powinienem był od początku cię słuchać.
– Bo nie miałeś z nim do czynienia.
– Opowiedz mi o nim, Jane. Musimy z sobą współpracować.
Roześmiała się. Jej śmiech był ostry jak szkło.
– Skąd tak nagle zaczęło ci zależeć na współpracy? To coś zupełnie nowego.
Zrezygnowana, że nie może go odprawić, odwróciła się i weszła do saloniku. Poszedł za nią, zamykając za sobą drzwi.
– Opowiedz mi o Hoycie.
– Możesz przeczytać jego akta.
– Już to zrobiłem.
– Wobec tego wiesz wszystko.
– Nie wszystko.
Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.
– Czego jeszcze nie wiesz?
– Chcę wiedzieć to samo co ty.
Zbliżył się do niej. Przeszył ją strach.
Stała przed nim boso, zbyt wyczerpana, żeby móc odeprzeć jego atak. To był atak – tak to odczuwała – jego żądania i wzrok, którym wydawał się przenikać tę odrobinę odzienia, którą miała na sobie.
– Między wami istnieje więź emocjonalna – powiedział.
– Rodzaj wzajemnego przywiązania.
– Nie wmawiaj mi żadnego pieprzonego przywiązania.
– A jak byś to nazwała?
– Był mordercą, którego ujęłam.
Nic więcej.
– Z tego, co słyszałem, jest coś więcej. Chcesz czy nie, istnieje między wami więź. Powrócił do twojego życia celowo. Wybór grobu, przy którym zostawił zwłoki Karenny Ghent, nie był przypadkowy.