– Taka była jego linia obrony? Wszystkiemu winien mój mózg?
W oczach doktor O’Donnell zamigotały iskierki irytacji.
– Zespół braku hamowania zależnego od przodomózgowia jest, zdaniem neurologów, usprawiedliwiającym czynnikiem.
– Możliwe, ale czy zdaniem sądu również?
Chwila lodowatej ciszy.
– Nasz system prawny w dalszym ciągu opiera się na dziewiętnastowiecznej definicji niepoczytalności. Czy w takim razie można się dziwić, że sądy nie wiedzą nic o neurologii? Ten człowiek oczekuje teraz na egzekucję w Oklahomie.
– Doktor O’Donnell z ponurą miną zdarła zdjęcia z podświetlacza i wsunęła je do koperty.
– Co to ma wspólnego z Warrenem Hoytem?
Doktor O’Donnell podeszła do biurka, wzięła inną kopertę ze zdjęciami rentgenowskimi i wyjęła z niej dwie klisze, które przypięła do podświetlacza.
Był to znów zestaw zdjęć czaszki, tym razem dziecięcej, widok z przodu i z boku.
– Ten chłopiec spadł na ziemię podczas przechodzenia przez płot – wyjaśniła.
– Wylądował na twarzy, rozbijając sobie głowę o chodnik.
Spójrzcie na zdjęcie z przodu. Widać na nim małą rysę biegnącą od lewego łuku brwiowego w górę. To jest pęknięcie.
– Widzę je – powiedziała Rizzoli.
– Przeczytajcie nazwisko pacjenta.
Rizzoli pobiegła wzrokiem ku małemu kwadracikowi z danymi personalnymi w rogu kliszy. To, co odczytała, sprawiło, że zaniemówiła.
– W momencie wypadku miał dziesięć lat – ciągnęła doktor O’Donnell.
– Był normalnym, żwawym chłopcem z zamożnej dzielnicy Houston.
Tyle przynajmniej wiadomo z danych o jego zdrowiu i z charakterystyki wystawionej przez szkołę podstawową. Był zdrowym dzieckiem o inteligencji powyżej przeciętnej, ogólnie lubianym przez wszystkich.
– Dopóki nie dorósł i nie zaczął zabijać.
– Tak, ale nikt nie zapytał, dlaczego Warren zaczął zabijać.
Wskazała na kliszę.
– Powodem mógł być ten uraz.
– Ja też spadłam z drabinki, kiedy miałam siedem lat.
Rozbiłam sobie głowę o szczebel, a mimo to nie zarzynam ludzi.
– Pani na nich poluje.
Dokładnie tak jak on. Co więcej, robi to pani zawodowo.
Rizzoli poczerwieniała ze złości.
– Jak można mnie z nim porównywać?
– Jestem daleka od porównywania was, pani detektyw, ale proszę się zastanowić, co pani teraz czuje. Ma pani ochotę mnie uderzyć, prawda? Co panią powstrzymuje?
Moralność?
Dobre maniery?
A może chłodna logika, która panią ostrzega przed konsekwencjami?
Pewność, że zostanie pani zaaresztowana?
Rozważenie wszystkich za i przeciw powstrzymuje panią od zaatakowania mnie, a cały ten proces myślowy odbywa się w płatach czołowych pani mózgu.
Dzięki nietkniętym neuronom jest pani zawsze w stanie kontrolować swoje niszczycielskie impulsy.
– Przerwała, lecz po chwili dodała znacząco.
– Prawie zawsze.
To ostatnie zdanie, świadomie zaadresowane do Rizzoli, trafiło w czuły punkt.
Przed rokiem, w okresie śledztwa w sprawie Chirurga, popełniła straszliwy błąd.
Wiedziała, że będzie się go wstydzić do końca życia.
W gorączce pościgu strzeliła do nieuzbrojonego mężczyzny, kładąc go trupem.
Spojrzawszy na doktor O’Donnell, dostrzegła w jej oczach błysk satysfakcji.
Zapadła cisza, którą po chwili przerwał Dean.
– Powiedziała pani, że Hoyt pierwszy do pani napisał. Czego się po pani spodziewał?
Zainteresowania?
Życzliwości?
– A może zwykłej, ludzkiej empatii?
– Czy tylko tego?
– Warren szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Nie wie, co każe mu zabijać. Zdaje sobie sprawę z tego, że jest inny, i chce się dowiedzieć dlaczego.
– Czy ujął to w ten sposób?
Doktor O’Donnell podeszła do biurka i wzięła do ręki teczkę z dokumentacją.
– Mam tu jego listy i kasetę wideo z naszej rozmowy.
– Pojechała pani do niego, do więzienia?
– Tak.
– Kto to zaproponował?
Doktor O’Donnell się zawahała.
– Doszliśmy do wniosku, że to będzie pożyteczne dla nas obojga.
– Ale kto wpadł na pomysł spotkania?
Rizzoli uprzedziła odpowiedź doktor O’Donnell.
– Hoyt poprosił o spotkanie, prawda?
– Możliwe, że propozycja padła z jego strony, ale chcieliśmy tego oboje.
– Więc nie ma pani pojęcia, dlaczego pani to zaproponował – powiedziała Rizzoli.
– Czy to prawda?
– Spotkanie było konieczne.
Nie mogę postawić pacjentowi diagnozy bez bezpośredniego z nim kontaktu.
– A kiedy siedzieliście tam sobie twarzą w twarz, to o czym, pani zdaniem, myślał?
– Sądzę, że zaraz się tego dowiem od pani – odparła lekceważąco doktor O’Donnell.
– Owszem. Wiem bardzo dobrze, co się dzieje w głowie Chirurga.
Jane Rizzoli odzyskała swadę, słowa padały zimno i nieubłaganie.
– Zaprosił panią, bo chciał panią wybadać.
To jego sposób postępowania z kobietami. Uśmiecha się do nas, prowadzi miłą rozmowę. Przytoczę opinię jego szkolnych nauczycieli: „dobrze wychowany młody człowiek”.
Założę się, że kiedyście się spotkali, był bardzo miły. Czy tak było?
– Owszem, okazał się…
– Normalnym, skłonnym do współpracy facetem.
– Pani detektyw, nie jestem tak naiwna, żeby sądzić, iż jest normalny.
Tak czy owak chciał współpracować.
Był zmartwiony tym, co zrobił.
Chciał zrozumieć przyczyny swojego zachowania.
– A pani mu powiedziała, że to z powodu uderzenia w głowę.
– Powiedziałam, że uraz głowy przyczynił się do tego.
– Zapewne się ucieszył.
Uzyskał rozgrzeszenie.
– Powiedziałam szczerze, co o tym myślę.
– Wie pani, z czego jeszcze się ucieszył?
– Z czego?
– Z tego, że znalazł się z panią w jednym pomieszczeniu.
Tak było, prawda?
– Spotkanie odbyło się w pokoju do przesłuchań.
Byliśmy przez cały czas obserwowani przez kamerę.
– Ale nie było między wami przegrody.
Nie dzieliło was okno ani pleksiglas.
– Nie czułam się ani przez moment zagrożona.
– Mógł się ku pani pochylić, patrzeć na włosy, wdychać woń skóry.
Zapach kobiety go podnieca, zwłaszcza jeśli wyczuwa strach.
Czy pani wie, że psy odróżniają woń strachu?
Kiedy się boimy, wydzielamy hormony, które zwierzęta potrafią rozpoznać węchem. Warren Hoyt też to potrafi. Jest podobny do każdego polującego zwierzęcia. Wyczuwa zapach bojaźni, zapach udręki; ten zapach syci jego pragnienia. Wyobrażam sobie, o czym myślał, kiedy znaleźliście się razem w tym samym pokoju. Widziałam na własne oczy, do czego prowadzą jego upodobania.
Doktor O’Donnell próbowała się uśmiechnąć, lecz niezbyt jej to wyszło.
– Jeśli ma pani zamiar mnie przestraszyć…
– Pani ma długą szyję, doktor O’Donnell.
Niektórzy nazywają taką szyję łabędzią. Musiał to sobie zapamiętać. Czy nie zauważyła pani, choćby raz, że wpatruje się w pani szyję?
– Och, dość! Proszę!
– Czy patrząc pani w oczy, nie spoglądał od czasu do czasu niżej?
Może myślała pani, że zerka na pani piersi, jak to robią mężczyźni. Pomyłka.
Warrena nie interesują piersi. W kobiecie pociąga go gardło. Traktuje je jako deser. Nie może się doczekać, kiedy je poderżnie… gdy już skończy z innym szczegółem kobiecej anatomii.
Zaczerwieniona doktor O’Donnell zwróciła się do Deana.
– Pańska partnerka przesadza.
– Nie – odparł spokojnie Dean.
– Myślę, że detektyw Rizzoli trafiła w sedno.
– To jest jawne zastraszanie.
Jane Rizzoli się roześmiała.
– Była pani z Warrenem Hoytem w tym samym pomieszczeniu.
Czy wówczas się pani nie bała?
O’Donnell utkwiła w niej zimne spojrzenie.
– To była zwykła rozmowa z pacjentem, niezbędna w metodzie analitycznej.