– Nie bądź napastliwy.
– Napastliwy! – żachnął się Korsak.
– Nie mam nic przeciwko nim. Chcę tylko zauważyć, że niewielu z nich interesuje się inżynierią. Raczej teatrem, sztuką i takimi rzeczami. Sądzę, że to dobrze. Artyści są potrzebni.
– Studiowałem na Uniwersytecie Massachusetts – oznajmił Mick, nie reagując na złośliwość.
Wciąż przeszukiwał podłogę.
– Na wydziale elektrycznym – dodał.
– Elektrycy nieźle zarabiają.
– Ale nie w naszej pracy.
Posuwali się, zataczając coraz szersze kręgi.
Ultrafioletowe światło odsłaniało dalsze drobinki włosów, włókien i inne nierozpoznawalne cząstki.
Nagle trafili na szczególnie jasne pole.
– Dywan – powiedział Mick.
– Te włókna diabelnie silnie fluoryzują. Na tym tle niczego nie zobaczymy.
– Zbadaj go mimo wszystko – zdecydowała Rizzoli.
– Przeszkadza mi stolik do kawy.
Możesz go przesunąć?
Sięgnęła ręką ku czemuś, co odcinało się geometrycznym cieniem od fluoryzującego, białego tła.
– Korsak, chwyć za drugi koniec.
Po odsunięciu stolika owalny dywanik żarzył się niebiesko-białym światłem na tle głębokiej czerni podłogi.
– Jak na takim tle można coś zobaczyć? – dziwił się Korsak.
– To jakby próbować dostrzec szkło pływające w wodzie.
– Szkło nie pływa – zauważył Mick.
– Masz rację. Jesteś przecież inżynierem.
– A przy okazji, od czego pochodzi skrót „Mick”? – Od Mickey?
– Zbadajmy kanapę – wtrąciła się Rizzoli.
Mick skierował na nią światło.
Pod ultrafioletową lampą tkanina kanapy jaśniała jak śnieg w świetle księżyca, słabiej niż dywan. Mick powoli, systematycznie zbadał tapicerowany szkielet, potem poduszki, nie znajdując żadnych podejrzanych plam – niczego prócz kilku pojedynczych, długich włosów i drobinek kurzu.
– Byli bardzo czyści – stwierdził.
– Żadnych plam, nawet niewiele kurzu. Założę się, że ta kanapa jest zupełnie nowa.
– Musi być wygodna – mruknął Korsak.
– Ostatnio kupowałem nową kanapę po moim ślubie.
– Z tyłu za nią jest jeszcze kawałek podłogi. Zbadajmy go.
Rizzoli poczuła, że Korsak wpada na nią.
Rozszedł się kwaśny zapach potu. Przeszło jej przez głowę, że kolega po fachu ma problem z zatokami, bo oddychał z poświstem, a w ciemności jego sapanie wydawało się głośniejsze. Odsunąwszy się odruchowo, rąbnęła kością piszczelową w stolik do kawy.
– Cholera!
– Patrz pod nogi – poradził jej Korsak.
Zdusiła w sobie cierpką odpowiedź; atmosfera w pokoju była wystarczająco napięta. Schyliła się, chcąc pomasować nogę. Ciemność i nagła zmiana pozycji spowodowały, że doznała zawrotu głowy i straciła orientację. Przykucnęła, żeby nie stracić równowagi. Przez kilka sekund trwała w ciemności w tej pozycji, mając nadzieję, że Korsak nie przewróci się na nią, bo był tak ciężki, że mógłby ją łatwo zmiażdżyć. Słyszała, jak się obaj ruszają w odległości paru stóp od niej.
– Zaplątał mi się przewód – powiedział Mick.
Kiedy się odwrócił, żeby uwolnić kabel, skierował przypadkowo crimescope w stronę Rizzoli. Wiązka światła omiotła dywan, na którym trwała przykucnięta. Spojrzawszy nań, zauważyła na tle fluoryzujących włókien ciemną plamkę o nieregularnym kształcie, mniejszą od jednocentówki.
– Mick – powiedziała.
– Mogłabyś podnieść drugi koniec stolika? Myślę, że kabel owinął się dokoła nogi.
– Mick.
– Słucham?
– Przyjdź tu z przyrządem.
Skieruj światło na dywan w tym miejscu, gdzie ja jestem.
Mick podszedł do niej.
Świszczący oddech Korsaka był również coraz bliżej.
– Poświeć na moją rękę – poleciła.
– Na koniec mojego palca.
– Niebieskawe światło oblało dywan zimną poświatą.
Ręka Rizzoli odcinała się ciemnym kształtem od fluoryzującego tła.
– Tutaj – powiedziała.
– Co to jest?
Mick kucnął koło niej.
– Plama po czymś.
Muszę zrobić zdjęcie.
– Ta plama jest czarna – stwierdził Korsak.
– Myślałem, że szukamy czegoś, co fluoryzuje.
– Jeżeli tło jest silnie fluoryzujące, jak włókna tego dywanu, to płyny organiczne, fluoryzujące słabiej, mogą się wydawać ciemne. Plama może być po różnych rzeczach. Trzeba ją zbadać w laboratorium.
– Więc wytniemy kawałek tego pięknego dywanu tylko dlatego, że znaleźliśmy na nim starą plamę zrobioną kawą albo czymś podobnym?
Mick zastanawiał się przez chwilę.
– Spróbuję pewnej sztuczki.
– Jakiej?
– Zmienię długość fali światła.
Przestroję crimescope tak, żeby emitował krótszą falę w paśmie ultrafioletu.
– Co nam to da?
– Będzie fajowo, jeżeli się uda.
– Mick przestroił przyrząd, po czym skierował światło na miejsce na dywanie, gdzie zauważyli ciemną plamę.
– Patrzcie uważnie – powiedział i wyłączył urządzenie.
Pokój ogarnęła całkowita ciemność. Został tylko jeden jasny punkt, jarzący się na dywanie u ich stóp.
– Do diabła, co to może być? – spytał Korsak.
Rizzoli myślała, że ma halucynacje. Patrzyła na zjawiskowy ślad, który wydawał się płonąć zielonym ogniem. Poblask szybko zanikał. Po kilku sekundach zapanowała kompletna ciemność.
– Fosforescencja – wyjaśnił Mick.
– Wywołana wcześniejszym naświetlaniem.
Pod wpływem światła ultrafioletowego wzbudzone elektrony niektórych substancji potrzebują nieco dłuższego czasu, żeby wrócić do normalnego poziomu energetycznego. W trakcie powrotu emitują fotony światła widzialnego gołym okiem. Mamy tu plamę, która świeci jasnozielono po napromieniowaniu jej krótkofalowym światłem ultrafioletowym. Wygląda bardzo sugestywnie.
– Wstał i nacisnął kontakt na ścianie.
W jasnym świetle dywan, na który patrzyli z takim zafascynowaniem, wyglądał całkiem zwyczajnie. Teraz jednak Rizzoli spoglądała na dywan z odrazą, ponieważ już wiedziała, co się na nim wydarzyło: na jego beżowych włoskach widniało świadectwo męki Gail Veager.
– To jest sperma – oznajmiła.
– Bardzo możliwe – powiedział Mick.
Ustawił trójnóg kamery i założył na jej obiektyw filtr Wratten Kodaka, do fotografii w ultrafiolecie.
– Kiedy zrobię zdjęcie, wytniemy ten kawałek dywanu.
Laboratorium może to potwierdzić, zbadają plamę pod mikroskopem w środowisku fosfatazy kwaśnej.
Rizzoli nie potrzebowała potwierdzenia laboratorium. Popatrzyła na ścianę spryskaną krwią. Pamiętała, w jakiej pozycji znaleziono ciało Veagera, i przypomniała sobie filiżankę, która spadła z jego kolan i rozbiła się na podłodze. Zielona, fosforyzująca plama na dywanie potwierdzała jej obawy. Wiedziała, co tu się działo, tak wyraziście, jakby widziała całą scenę na własne oczy.
Przywlokłeś Veagerów z ich łóżka do tego pokoju, gdzie podłoga jest drewniana. Skrępowałeś doktora w przegubach i kostkach i zakleiłeś mu taśmą usta, żeby nie mógł krzyczeć, żeby cię nie rozpraszał. Posadziłeś go tam pod ścianą, stwarzając sobie milczącą jednoosobową widownię. Richard Veager jest żywy, świadomy tego, co masz zamiar zrobić, ale nie może walczyć w obronie żony. Na wypadek gdyby się szamotał, kładziesz mu na kolanach filiżankę na talerzyku. To ma cię ostrzec. Jeśli uda mu się wstać, filiżanka spadnie, rozbijając się z hałasem na twardej podłodze. W trakcie przeżywania rozkoszy nie chcesz na niego uważać, ale nie możesz dopuścić do tego, żeby cię zaskoczył.
Chcesz natomiast, żeby wszystko widział. Spojrzała w dół, na plamkę, która zafosforyzowała jasnozielono. Gdyby nie odsunęli stolika do kawy, gdyby nie przewidzieli specyfiki tego rodzaju śladów, mogliby jej nigdy nie znaleźć.
Przywlekasz ją tu, na ten dywan. Gwałcisz ją na oczach męża, który nie może jej pomóc, nie może nawet uratować sam siebie. A kiedy kończysz, kiedy nasyciłeś się swoim łupem, na dywanie zostaje mała kropelka spermy, która wysycha do postaci niewidocznej warstewki.
Czy zabicie męża było również źródłem rozkoszy? Czy robił przerwy, trzymając w ręku nóż, żeby się delektować sytuacją? A może to było praktyczne rozwiązanie sytuacji po jakichś wcześniejszych wydarzeniach? Co czuł, kiedy chwyciwszy Richarda Veagera za włosy, przecinał mu gardło?