– Nie. Stryj już nie żyje – odparła dziewczyna.
Radca handlowy rzekł lodowato zimnym tonem:
– Nie sądzę, by dalsza dyskusja miała jakikolwiek sens.
Tula ostrzegawczo ścisnęła syna za ramię, tak mocno, że z pewnością zostały mu po tym siniaki.
– Proszę wybaczyć mojemu synowi, panie radco handlowy Backman, jest jeszcze bardzo młody i niezrównoważony, najwyraźniej musiał pomylić zdarzenia i osoby. Chodź, Christerze, nie możesz już dłużej niepokoić miłych państwa.
Na pożegnanie posłała radcy najbardziej czarujący ze swych uśmiechów i pociągnęła Christera na bok.
On jednak nie wytrzymał i oglądając się przez ramię, krzyknął:
– Moja Magdalena ma fiołkowobłękitne oczy, a oczy tej panny są zwyczajnie piwne!
– Chodź już, Christerze – syknęła Tula przez zęby.
– Ale to nie była moja Magdalena!
– Wcale tego nie twierdzę – odparła Tula, gdy wreszcie znaleźli się w bezpiecznej odległości od Backmanów, – Ale ta kobieta miała żądzę krwi w oczach. Trzymaj się od nich z daleka, mój chłopcze!
– Ale przecież musimy coś z tym zrobić!
– Zgoda, ale nie za prędko. Co nagle, to po diable. Najpierw należy dyskretnie powęszyć.
– To znaczy, że mi wierzysz?
– Oczywiście! Wyczuwam w tym wszystkim jakieś oszustwo i, prędzej czy później, dowiemy się, na czym ono polega. Teraz jednak jestem zdania, że najlepiej będzie, jak opuścisz przyjęcie. Przede wszystkim przez wzgląd na Amandę, narobiłeś jej już dość kłopotów.
Christer przyznał matce rację, a poza tym był tak wzburzony, że pragnął odejść stąd jak najprędzej. Pożegnał się z Amandą i jej mężem, uprzednio przeprosiwszy za przykre zamieszanie, którego był sprawcą.
Opuścił Hotel Miejski i ruszył przed siebie w pachnący deszczem letni wieczór.
Wiedział dokładnie, co ma zamiar zrobić.
Backmanowńe byli teraz na przyjęciu, mógł więc iść do białego domu przy parku, sprawdzić, czy tam nie natrafi na jakiś ślad.
Musiał znaleźć odpowiedź na pytanie: Czy to rzeczywiście była prawdziwa Magdalena? I czy jego Magdalena była jedynie pomyloną dziewczynką, której przyśniło się, że jest córką radcy handlowego Backmana?
O nie, na pewno nie! Wuj przecież nazywał ją Magdaleną.
Nie, jego Magdalena to prawdziwa Magdalena Backman, był o tym w pełni przekonany.
Koniecznie powinien dowiedzieć się o niej czegoś więcej, a to oznaczało, że musi dostać się do białego domu.
Nie zastanawiał się ani przez chwilę, w jaki sposób wejdzie do wspaniałej willi Backmanów. Wystarczyło, by stał się niewidzialny, a wówczas będzie mógł przemaszerować po prostu przez bramę. To przecież drobiazg dla takiego jak on czarownika z Ludzi Lodu.
Kocim krokiem skradał się przez park. Gdzieś z oddali dobiegał śmiech i przyciszone odgłosy rozmów, sporo ludzi najwidoczniej wybrało się na wieczorną przechadzkę. Pod jednym z drzew siedział pijak, trzymając w objęciach butelkę. Sprawiał wrażenie, że odnalazł klucz do wiecznego szczęścia, nie przejmował się wcale, że w każdej chwili może spaść deszcz.
Oto brama, prowadząca do ogrodu białej willi. Christer zwolnił kroku i rozejrzał się dokoła – lepiej upewnić się, czy nikogo nie wystraszy jego nagłe zniknięcie. Ponieważ często był świadkiem czarów odprawianych przez matkę, wiedział mniej więcej, w jaki sposób powinien się teraz wyrazić. Zaklęcie miało brzmieć trochę jak wiersz, chociaż rymy nie były wcale konieczne. Oczywiście Tula nigdy nie wypowiedziała przy nim formuły, dzięki której człowiek stawał się niewidzialny, bo też pewnie i takowej nie znała. Prawdopodobnie nie opanowała sztuki czarowania tak świetnie jak on, była przecież tylko kobietą, a od dawna wiadomo, że czarownicy są o wiele potężniejsi od wiedźm.
Szkopuł w tym, że jego talenty na razie jeszcze w pełni nie rozkwitły.
Ale teraz musiało to nastąpić! Czuł, że jego niezwykłe zdolności z minuty na minutę się potęgują.
Zaczął monotonnie powtarzać: „Twoje oczy nie widzą tego, co przed tobą, twoje uszy nie słyszą kroków, które cię mijają” – i jeszcze całą długą litanię podobnych sformułowań, które jak na zawołanie przekazywały mu potężne moce, jego przodkowie z obcych lądów i czasów. Włączył też słowo extinctibilis, które jego zdaniem wyjątkowo pasowało do sytuacji.
A potem po prostu przeszedł przez bramę.
Rzeczywiście nikt go nie zauważył, ale tego przecież się spodziewał. Szedł dalej przez ogród, w kierunku schodów prowadzących do domu.
Stał tam strażnik czy też inny służący, Christer nie wiedział, kto, ale wcale się tym nie przejął. Na wszelki wypadek powtórzył zaklęcie raz jeszcze i spokojnie szedł dalej. Cała sytuacja wydała mu się tak zabawna, że zachichotał pod nosem. Ciekawe, co zrobiłby ten człowiek, gdyby wiedział, że właśnie obok niego przemyka niewidzialny czarownik, a on nie ma a tym pojęcia?
– Hej, ty! A dokąd to? – groźnie odezwał się mężczyzna.
Ciekawe, do kogo on mówi, bo mnie przecież nie widzi.
Mężczyzna jednak okazał się na tyle bezczelny, by podbiec do Christera i złapać go za ramię akurat w chwili, gdy chłopak dotarł już do schodów.
Do diaska, powinien był powstrzymać się od śmiechu! Ten chichot musiał zniweczyć moc zaklęcia, przerwać urok. Ale bitwa nie była jeszcze przegrana. Christer odwrócił się ku zagniewanemu strażnikowi i spojrzawszy na niego pobłażliwie, wypowiedział słowa, jakie kiedyś usłyszał od Tuli. Nie przejmował się tym, że wówczas matka usiłowała zaczarować ciasto, którego nie miała ochoty upiec sama. Christer zmienił tylko kilka słów, stosownie do okoliczności:
– W małą szarą mysz zmień się w jednej chwili!
Wolną ręką wykonał dodatkowo zamaszysty ruch.
– W mysz? Co ty, u diabła, wygadujesz, chłopaku! – Mężczyzna nie stał się ani odrobinę bardziej myszowaty.
Christer uznał wreszcie, że musi się wycofać, nic nie zgadzało się z jego wyliczeniami. Pewnie zapomniał o czymś ważnym. Wyrwał się z żelaznego uścisku strażnika i bez trudu uciekł za bramę.
W parku czym prędzej skrył się za kępę krzewów.
Mężczyzna przeszedł do bramy i już tam został. Wkrótce przyłączyła się do niego kobieta, być może także ze służby.
– Chłopak zniknął – stwierdził mężczyzna. – Musiał być niespełna rozumu. Nie ma się czym przejmować.
Ach, tak? pomyślał urażony Christer. Jeszcze zobaczycie!
Z domu rozległo się szczekanie psa.
– Znów to przeklęte zwierzę – westchnęła kobieta. – Na co ono komu? – Zawołała w stronę domu: – Kopnij go porządnie raz i drugi, Auguście, to chociaż przez chwilę będzie cicho.
Christer usłyszał przeciągły skowyt pieska i ścisnęło mu się serce. Mały Sasza Magdaleny! Czy nikt się o niego nie troszczy? Ta obca dziewczyna, która także miała na imię Magdalena, o ile w ogóle to prawda, nie była dla niego dobra. Zwierzę chciało od niej uciec, a ona je z wrzaskiem goniła.
Służący zniknęli w domu. Christer przez chwilę jeszcze siedział, pogrążany w ponurych myślach, i właśnie gdy się podnosił, usłyszał odgłos szybkich kroków kilku osób.
To wracali Backmanowie – cała trójka. Rozmawiali ze sobą gniewnie, choć cicho.
– Na pewno się dowiem, kim on jest i jaki ma z tym związek – mówił radca. – Ale teraz najważniejsze, byśmy pozbyli się Saszy. Więcej z nim kłopotów niż pożytku.
– Nikt za nim nie będzie płakał – zapewniła pani. – Nikt z nas nie mógł przecież znieść tego nieposłusznego psa. Dopilnuj, by uśmiercono go jeszcze dziś wieczorem.
Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, kroczyła tylko nadąsana za dorosłymi.
Przeszli przez bramę.
Christerowi myśli wirowały w głowie. Zaraz dowiedzą się, że tu byłem. Nic na to nie poradzę, muszę wejść do środka. Muszę znaleźć Saszę, to jedno mogę zrobić dla Magdaleny: uratować jej jedynego przyjaciela.