Nie uświadamiał sobie tego, że Sasza mógł mieć wielkie znaczenie jeszcze w związku z czymś innym, ale Christer, przyjaciel wszystkich żywych stworzeń, myślał o doli pieska, który nikomu nie wyrządził przecież krzywdy.
Tym razem wolał nie ryzykować żadnej sztuczki z czapką-niewidką, musiał przystąpić do dzieła z większym realizmem. Dziś wieczorem… Chcieli zabić Saszę jeszcze dziś wieczorem?
Nie wolno da tego dopuścić!
Obszedł posiadłość Backmanów dookoła i zatrzymał się przy wysokim drewnianym płocie, oddzielającym znajdującą się za domem część ogrodu od ulicy. Bez większego trudu podskoczył i złapał rękoma krawędź płotu; szczęśliwie nikt nie widział go zawieszonego tak w pół drogi między niebem a ziemią. Podciągnął się i w jednej chwili znalazł się po drugiej stronie ogrodzenia, najwyraźniej w sadzie, trawa pokryta była tu bowiem dywanem opadłych płatków kwiatów jabłoni.
Na razie mu się udało. Ale w jaki sposób dostanie się do domu, jak się wydawało, pełnego ludzi?
Kiedy tak stał, zastanawiając się, jaki następny krok powinien podjąć, otworzyły się drzwi werandy i wyszła dziewczyna.
Christer nie widział pieska, ale ze zniecierpliwionego tonu panny i jej słów wynikało, że pies wymknął się przez otwarte drzwi.
– Wracaj do środka! Szybko! Wracaj!
Rozległo się wołanie pani Backman. Dziewczyna odpowiedziała coś i weszła do domu.
Czy piesek także za nią pobiegł?
Christer musiał zaryzykować. Pochylony jak najniżej przy ziemi pomknął przez ogród i ukrył się za balustradą werandy. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, to…
Zerknął za balustradę. Pies tam był!
Dostrzegł Christera i cicho warknął.
– Sasza – szepnął chłopak tak przymilnie, jak tylko umiał. – Chodź tu, Sasza! Jestem przyjacielem Magdaleny.
Widać było, że jest to lękliwy piesek. Bał się bicia.
– Biedny maleńki, tacy byli dla ciebie niedobrzy? – łagodnie przemawiał do pieska Christer.
Ludzie Lodu, a przynajmniej większość z nich, z natury byli przyjaciółmi zwierząt. Ten pies w ciągu ostatnich lat spotykał się jedynie z wrogością ze strony ludzi, nie miał więc powodu, by komukolwiek zaufać. Ale jakaś nuta w głosie Christera musiała obudzić wspomnienie innej formy kontaktu z człowiekiem.
Christer był przekonany, że Sasza zaraz zacznie hałaśliwie szczekać, jak to zwykle czynią małe, wystraszone psy, ale tym razem tak się nie stało. Zachęcony milczeniem pieska szepnął:
– Chodź tu, Sasza! Chodź, to sobie stąd pójdziemy! Tu jest dla ciebie niebezpiecznie. Chodź, pójdziemy do Magdaleny.
Ach, szybciej, Sasza, myślał Christer zdenerwowany. Oni mogą nadejść w każdej chwili!
Piesek pisnął żałośnie, odskoczył nieco w tył, pokręcił łebkiem, jakby nie wiedział, co ma zrobić.
A Christer kusił i wabił.
Niepewny niczego na tym świecie Sasza nieśmiało zamachał ogonem, przysłuchując się przyjaznemu głosowi i wpatrując w dłoń, zapraszającym gestem wyciągniętą przez balustradę. Wreszcie zdecydował się podejść bliżej, powąchać…
Pachniała widać przyjaźnie. Christer podrapał Saszę za uchem, mówiąc czule:
– Już dobrze, dobrze, już się nie bój, chcę tylko twojego dobra. Chodź do mnie, przecież próbowałeś uciec od tych złych ludzi, i to nie raz, przypuszczam…
Trzymał już pieska w dłoniach, czuł, jak mocno bije jego serduszko. Ostrożnie, bardzo ostrożnie podniósł Saszę nad balustradę.
Jeśli mnie teraz ugryziesz, to koniec z nami, myślał. W każdym razie z tobą. Ze mną pewnie nie odważą się postąpić tak drastycznie, nawet jeśli będą bardzo chcieli.
Nie rozumiał tych Backmanów. Kim byli i jaki mieli związek z jego Magdaleną?
Gdy tylko przeniósł pieska ponad balustradą werandy, przykucnął i w takiej pozycji przemieścił się pod płot, nie wypuszczając zwierzątka z objęć. Sasza popiskiwał, ale był dobrym, przyjaźnie usposobionym pieskiem.
I to jemu wymierzano kopniaki? Uciekał przecież nie bez powodu.
Tym razem pokonanie płotu nie było takie łatwe. Prawdę mówiąc Christer wpadł też w panikę, ba nagle dziewczyna – nie chciał nazywać ją Magdaleną – wyszła z domu i zawołała, że pies wyskoczył do ogrodu. Christer z psem w objęciach nie zdołałby sforsować płotu, zaczął więc biec wzdłuż ogrodzenia, które w pewnym momencie zakończyło się niedużą drewnianą komórką.
Backmanowie wyszli już do ogrodu i gniewnymi głosami nawoływali Saszę. Czyżby wyobrażali sobie, że wystraszona psina rzeczywiście przyjdzie? Pobiegłaby przecież tak szybko, jak poniosłyby ją krótkie nóżki, ale w przeciwnym kierunku.
Christer nie mógł też wypuścić psa na ulicę, w ogrodzeniu nie było dostatecznie dużego otworu.
Jedyna szansa ratunku to komórka. Wślizgnął się do środka z Saszą w ramionach. Po omacku odnalazł stertę rozmaitych rzeczy i ukrył się za nią.
– Cicho – szepnął psu do ucha. – Nie mogą nas tu znaleźć.
Przyjemnie było trzymać pieska. Sprężyste ciałko, pokryte dość sztywną sierścią. Ponieważ nigdy nie zdołał mu się przyjrzeć dokładnie, nie potrafił stwierdzić, jaka to rasa. Terier? A może pudel lub coś podobnego.
Czuł ciepło promieniujące z drobnego zwierzęcego ciała. Christer miał wrażenie, że pies w mroku usiłuje złowić jego wzrok, widział, jak błyszczały jego ufne ślepia.
– Teraz będzie ci dobrze, mały – szepnął. – i znajdziemy dla ciebie Magdalenę.
Przy komórce rozległy się głosy.
– Nie, tam nie mógł wejść, drzwi zawsze są zamknięte – powiedział Backman. Na dźwięk jego głosu Sasza zadrżał. – Do diaska, że też musiało się to przytrafić akurat teraz! A już miałem naszykowaną strzelbę!
Przeszli dalej. Christer odczekał jeszcze parę minut. Kiedy, jak sądził po nawoływaniach, prześladowcy znaleźli się przed frontem domu, wstał i uchylił drzwi. Szczęśliwie nie zaskrzypiały.
W ogrodzie zapadła cisza. Christer postanowił więc opuścić komórkę.
Po drugiej stronie komórki zaczynało się żelazne ogrodzenie, nie było szczególnie wysokie. Wziął Saszę pod pachę i z pewnym trudem wspiął się po metalowej kracie. Wyjątkowo zapomniał o wykorzystaniu czarodziejskich mocy, a może uznał, że jego niepowodzenia w tej dziedzinie były zbyt poważne jak na jeden dzień?
Na moment zawisł, nie mogąc złapać równowagi, na samym szpiczastym szczycie, z nogami po dwu stronach ogrodzenia. Bardzo niewygodna pozycja. Wreszcie jednak zdołał przerzucić i drugą nogę i dość niezgrabnie wylądował na ulicy. Uderzył się w stopę, nie na tyle jednak poważnie, by nie mógł biegiem oddalić się od rezydencji Backmanów.
Nikt go nie widział.
I miał ze sobą psa Magdaleny, jej najlepszego przyjaciela.
To był naprawdę miły, cierpliwy pies. Ze spokojem znosił wszelkie wybryki swego nowego pana.
Nareszcie Christer mógł się zatrzymać i uspokoić psiaka.
– No i co, mały? – mruknął do niego ciepło. – Jeśli ktoś mnie zapyta, to pawiem, że nazywasz się Alexander. Bo Sasza to rosyjskie zdrobnienie imienia Alexander, ale myślę, że twoi wstrętni dręczyciele o tym nie wiedzą.
Smycz. Potrzebna mu smycz, na której mógłby prowadzić psa, bo przecież nie mogę nieść go tak w nieskończoność. Choć, prawdę powiedziawszy, nie wydawało się, by Sasza był temu przeciwny.
– A więc dobrze, mały – jeszcze raz przemówił do Saszy. – Teraz mażemy podjąć poszukiwania naszej wspólnej przyjaciółki Magdaleny. Nie przypuszczam, by znajdowała się w tym okropnym domu, nie ma więc sensu tam wracać. Żaden z nas tego przecież nie chce.
Sasza popatrzył na niego swymi wilgotnymi, błyszczącymi oczkami i dalej obwąchiwał tego niezwykłego człowieka, który w taki dziwny sposób zabrał go z jego dawnego domu.