– Wobec tego lepiej teraz rozumiem. Było to dla nas zagadką, dziewczynka bowiem nigdy nie stykała się z obcymi. Ciężko chorowała.
Wcale w to nie wierzę, pomyślał Christer, ale wstrzymał się od komentarzy.
– Będę z wami całkiem szczera – oświadczyła kobieta o pięknych, regularnych rysach twarzy i nic nie mówiących zimnych oczach. – Rzeczywiście osoba, którą spotkałeś, była Magdaleną Backman, córką mego męża. Ale ona już nie żyje.
I jeszcze raz Christer pomyślał: Nie wierzę ci, ty lodowy stworze, który skrywasz się za kamienną maską.
Zdawał sobie sprawę, że bardzo pragnie, by jej słowa okazały się nieprawdą, nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co mówi wyniosła dama.
– Nie żyje? – powtórzył bezdźwięcznie.
– Niestety, to prawda. Miała słabe zdrowie, sam ją przecież widziałeś. Była źrenicą w oku mego męża i pustka, jaka powstała po jej śmierci, okazała się dla niego nieznośna. Odchodził wprost od zmysłów. W tym samym mniej więcej czasie nasza młodziutka krewniaczka straciła oboje rodziców. Ona także ma na imię Magdalena. Przygarnęliśmy więc sierotę do siebie i to uratowało mego męża od szaleństwa. Nikt nie może zastąpić jego prawdziwej córki, ale Magdalena, która mieszka teraz z nami, jest mu wielką pociechą.
– Ale macie państwo jeszcze swojego własnego syna – powiedział Christer.
Tula zerknęła na niego z ukosa. Czy nie słyszała przypadkiem w jego głosie jadowitej złości?
– O, tak, oczywiście mamy naszego małego synka – przyznała pani Backman. – Ale mój mąż był szczególnie mocno związany z córką.
Tak, ironia na twarzy Christera stała się teraz widoczna dla wszystkich. Tula dobrze znała swego syna i obawiając się kolejnego nieobliczalnego wybuchu, powiedziała szybko:
– To naprawdę tragiczna historia, pani Backman. Przykro mi ogromnie, że mój syn dotknął wczoraj tak czułych strun, musiało to być dla państwa niezwykle bolesne.
– Rozumiem jego oszołomienie – odparła dama i wstała.
Odrzuciła na poły tylko serdeczne zaproszenie Tuli na filiżankę kawy. Czekała ją długa podróż do Linkoping, a zapadł już przecież wieczór. W dodatku jej mąż nic nie wiedział o tej wizycie, nie chciała go jeszcze bardziej niepokoić…
Kiedy wyszła, odetchnęli z ulgą.
– No cóż, to wszystko tłumaczy – stwierdził Tomas.
– Doprawdy? – wojowniczo podniósł głos Christer. – Doprawdy?
– Christer ma rację – oznajmiła Tula. – Ta sprawa brzydko mi pachnie. Jej wyjaśnienia tak naprawdę niczego nie wyjaśniły.
– Właśnie – zgodził się z matką Christer. – Backman miałby cierpieć po stracie córki? Niemożliwe. Magdalena mówiła, że traktował ją jak powietrze. Nie mógł jej darować, że nie jest chłopcem. Kiedy przyszedł na świat jej braciszek, ojciec widział tylko jego. Dla pana radcy handlowego Magdalena w ogóle się nie liczyła. Możecie być pewni, że to właśnie on przysłał do nas swoją żonę!
– Jej wizyta miała najwyraźniej na celu zamknięcie ust Christerowi – doszła do wniosku Tula. – Myślę, że mądrze postąpiliśmy, dając jej do zrozumienia, że połknęliśmy haczyk. I z jaką ulgą przyjęła wiadomość o naszym wyjeździe na koniec świata, którym jak pewnie uważa jest Norwegia. Teraz przynajmniej zostawią nas w spokoju. Bóg jeden wie, co wymyśliliby, gdyby było inaczej.
Christer zadrżał. Lodowate oczy Backmanów świadczyły o tym, że stać ich na wszystko.
– Ojcze, pamiętasz, co opowiedziałem ci o Saszy?
Kiedy przechodzili obok mnie wczoraj wieczorem, słyszałem, jak mówili, że muszą pozbyć się psa. Stał się zawadą, nie był wart korzyści, jakie przynosił. To również brzmi dość tajemniczo, prawda?
– Owszem. Ale najwyraźniej nie podejrzewała, że Sasza może być tutaj.
– Dzięki Bogu, że nie zaczął ujadać.
– Raz dobiegły mnie jego piski – wyznała Tula. – Ale tak ciche, że ona chyba nie mogła ich usłyszeć. W każdym razie nie zareagowała, a ja na wszelki wypadek podniosłam głos.
– Pójdę po niego – powiedział Christer. – Ale i tak pojedziemy, prawda?
– Tak – rzekł Tomas powoli. – Tak, teraz trzeba jechać tym bardziej.
– Oczywiście – podchwyciła Tula. – Bo nawet jeśli twoja Magdalena nie żyje, powinniśmy dowiedzieć się, co się naprawdę wydarzyło.
Christer poszedł na górę, ciągnąc nogi za sobą. Do tej pory nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego ukochanej przyjaciółki może już nie być wśród żywych.
Teraz musiał spojrzeć prawdzie w oczy.
ROZDZIAŁ V
Dlaczego? Dlaczego tu jestem?
Czym sobie na to zasłużyłam?
Czy jest ktoś, kto o mnie pamięta?
Nie wiedzą, gdzie jestem?
Sama przecież tego nie wiem.
Te straszne, paskudne ściany, wysokie i takie ciasne jak kanał szybu.
Tylko małe okienko na samej górze. Na co mi ono? Światło, które przez nie wpada, ledwie do mnie dochodzi. Zniszczone drzwi, tak przerażająco brzydkie. Prawie stale zamknięte. Otwór, przez który wsuwają to ohydne jedzenie.
Nie mogę się ruszyć. Zatęchłe powietrze. Moje śliczne suknie, co oni z nimi zrobili? Okropny, sztywny chałat drażni moją skórę, kaleczy kark i szyję.
Dlaczego? Co takiego zrobiłam?
Ta wiecznie zagniewana kobieta, która przynosi jedzenie i od czasu do czasu opróżnia wiadro. Chyba mnie nienawidzi, w każdym razie nie odpowiada na moje pytania.
Gdzie jestem?
Zdarza się, że dochodzą do mnie dziwne dźwięki. Płacz, zwłaszcza w nocy, i straszny śmiech, który brzmi, jakby nigdy nie miał się skończyć.
Tak długo już tu jestem, tak bardzo długo.
Nie ma nadziei.
Zrozumiałam, że takie będzie moje życie już do końca.
Z początku płakałam.
Otwierali wtedy okno w drzwiach i wrzeszczeli: „Zamilknij! Przestań wyć!”
Potem wołałam i waliłam pięścią w drzwi. Ukarali mnie, nie dając jedzenia przez wiele dni.
I była to ciężka kara, choć jedzenie tu takie wstrętne.
Później nauczyłam się milczeć, panować nad sobą, by się im nie przypominać. Zapomniałam, że jestem żywą istotą, która umie mówić. Teraz tylko przynoszą mi jedzenie, poza tym ich nie obchodzę.
Tak jest najlepiej.
Czasami wydaje mi się, że oszaleję. Ta monotonia, kiedy nic się nie dzieje. Żadnej nadziei na promyk światła, który by rozjaśnił panujący w moim sercu mrok.
Moje nogi są takie chude, jakby zwiędłe. Zaczęłam chodzić tam i z powrotem po tym ciemnym pomieszczeniu, żeby całkiem nie umarły.
I ręce też mam cienkie jak patyki, ale nie mogę zjeść więcej tej ohydy, którą mi przynoszą w szaroburej wodzie. Nigdy nie ośmieliłabym się zapytać, co to jest. Ale czasami dostaję chleb, zjadam go w całości, choć jest twardy i bez smaku.
Włosy… Mój Boże, ileż bym dała za grzebień! Palce nie wystarczają.
Kiedy tu przybyłam, ostrzygli mnie do gołej skóry. Płakałam. A teraz chciałabym, żeby znów ogolili mi głowę. Włosy są pełne kołtunów. I takie brudne.
Bardzo urosły, są dłuższe niż kiedykolwiek.
Mój Boże, jak długo już tu jestem?
Jak długo jeszcze będę musiała zostać?
Płacz rozsadza mi piersi, ale nie mogę już płakać. Wylałam wszystkie łzy.
Dlaczego nikt się o mnie nie martwi? Ojciec i matka, co się z nimi stało?
A ci inni, którzy tu krzyczą i płaczą? Wrzeszczą i śmieją się histerycznym śmiechem? Kto martwi się o nich? Czy kiedykolwiek ktoś do nich zagląda? Jeśli okazuje się im tyle troski co mnie… To niewiele.
Tak długo już mieszkam przez ścianę z obcymi ludźmi, tylko o kilka łokci od nich. Nic o nich nie wiem – ani jak wyglądają, ani kim są.
Wiem jedynie, że cierpią. Słychać to w nocnej ciszy.
Cóż to za straszne miejsce! Kiedy się stąd wydostanę? Jak można tu zachować nadzieję?