Christer pokraśniał, niezadowolony, że musi czytać o samym sobie.
– Tak więc, zanim przyjechałem, Tula i Christer zdążyli już wypytać wszystkich o tę nieszczęsną niedzielę, kiedy to Tomas słyszał płacz dziewczynki. Z dziennika wynikało, że w głównym budynku uzdrowiska przebywał wówczas tylko doktor Berg i dwie pielęgniarki.
Odnaleźliśmy jedną z nich, lecz ona niczego nie słyszała, zajęta kuracjuszem w innej części budynku. Druga pielęgniarka przestała tu pracować, ale, jak się okazało, mieszkała niedaleko, więc Tula i ja pojechaliśmy do niej. Przekazała nam sporo interesujących informacji.
Owego dnia usłyszała płacz dziewczynki, pobiegła do gabinetu doktora Berga, skąd właśnie dobiegały szlochy i wzburzone męskie głosy…
– Męskie głosy? – sam sobie przerwał Christer. – To znaczy, że było ich więcej?
– Tak z tego wynika – odpowiedział Molin. – Czytaj dalej!
– Pielęgniarka zapukała, pytając, co się stało. Doktor Berg zaledwie uchylił drzwi i wyjaśnił, że to nic poważnego, tylko jedna z pacjentek dostała nagle ataku histerii. Pielęgniarka usiłowała zajrzeć do środka, ale pacjentki nie dostrzegła, przed oczami mignęła jej jedynie postać rosłego, utuczonego mężczyzny, w którym rozpoznała konsula Juliusa Backmana.
– Tak, to brzmi dość logicznie – orzekł Molin.
– Pielęgniarka musiała odejść, a później nie widziała już ani konsula, ani jego bratanicy. Tego samego dnia zostali wypisani przez doktora Berga.
– Cóż za samowola! Ale to w niczym nie wyjaśnia zagadki Magdaleny.
– Tak, to prawda. Ale czytajmy dalej: Tula i ja rozpytywaliśmy jeszcze w sąsiedztwie, Tomas natomiast został w uzdrowisku, by tam dalej prowadzić śledztwo. Mieliśmy sporo szczęścia, odnaleźliśmy wieśniaczkę, która mieszka tuż przy gościńcu wiodącym na północ. Pamiętała, że tego dnia widziała przejeżdżający odkryty powóz. Nie wiała żadnych wątpliwości co do daty, gdyż poprzedniego dnia odbył się pogrzeb jej męża. W ową niedzielę siedziała przed domem rozpamiętując swój żal i z goryczą myślała o wspaniałym ekwipażu. W odkrytym powozie poza stangretem siedział tylko jeden jedyny pasażer. Był nim wielki, otyły mężczyzna, ubrany na czarno, Wydawał się elegancki i bogaty. Zapamiętała go właśnie dlatego, że ona została sama i bez środków do życia.
– To musiał być Julius Backman – oświadczył Molin. – Zawsze ubierał się na czarno i nosił bardzo eleganckie stroje. Ale to znaczy, że Magdalena nie wyjechała z nim z Ramlosa?
– Chyba nie. Przeczytajmy dalej: Okazało się, że następnego dnia, a więc w poniedziałek, doktor Berg porzucił pracę w uzdrowisku. Wymówił się ważnymi sprawami rodzinnymi i po prostu wyjechał, ku wielkiej irytacji zarządzających, gdyż natychmiast musieli, szukać nowego lekarza. Nikt, poza odźwiernym, nie widział, jak Berg opuszczał uzdrowisko. Odźwierny twierdzi, że doktorowi bardzo się spieszyło, nawet słowa nie rzucił na pożegnanie, tylko popędził konia i zaraz zniknął.
– Czy był sam w powozie? – zapytał Molin. Sasza wskoczył mu na kolana, staruszek pogłaskał go odruchowo.
– Zaraz zobaczymy.
Na nasze pytanie, czy doktor miał jakiegoś pasażera, odźwierny odparł, że chyba nie, ale dobrze nie pamiętał, bo przecież wydarzyło się to już tak dawno temu.
– No tak, to zrozumiałe.
– Kiedy jednak przyparliśmy go do muru, przypomniał sobie, że tylne siedzenie w całości było zasłonięte, jak gdyby doktor miał tam wiele bagażu przykrytego kocem. Oczywiście mogło chodzić o zupełnie innego człowieka i zupełnie inny powóz, odźwierny naprawdę niewiele pamiętał.
– No i co? – niecierpliwie zapytał Molin. – Czy natrafili na jakiś ślad Berga?
– Tak, zaraz potem najwyraźniej wyruszyli do Kristianstad – powiedział Christer, który zdążył już po cichu przeczytać następny kawałek listu.
W Kristianstad dowiedzieliśmy się, że nie widziano go tu od czasu, gdy wyjechał do Ramlosa, by podjąć tam pracę. Później jednak przysłał list do rodziny. Informował w nim, że został zatrudniony w lazarecie zakonu serafinów w Sztokholmie. Było to mniej więcej dwa lata temu, później nie przesłał już żadnych wieści.
Jesteśmy zdania, że w Skanii zrobiliśmy już wszystko, kiedy więc otrzymasz ten list, będziemy już w drodze na północ.
Wszystko bowiem wskazuje na to, że doktor Berg tę właśnie drogę obrał, kiedy opuścił uzdrowisko Ramlosa. Z Magdaleną ukrytą w powozie, gotowi jesteśmy to przysiąc.
Molin skinął głową.
– Pozostaje pytanie, czy była wówczas jeszcze żywa, czy martwa?
Zapadła cisza. Odpowiedź nasuwała się sama.
Christer oświadczył z udawaną wesołością:
– Mogła być głęboko uśpiona, jaśnie panie. Berg był przecież lekarzem. Nie wolno nam tracić wiary.
Dla obu był to jednak niezwykle trudny moment.
– Czy to już koniec listu?
– Nie, jest jeszcze króciutkie postscriptum. Zaraz, zaraz, napisano je tak małymi literami, że ledwie mogę odczytać: Zapomniałem powiedzieć, że w drodze do Skanii odwiedziłem kościoły w Linkoping. W ciągu ostatnich trzech – czterech lat nie pochowano tam żadnej Magdaleny Backman.
Christer złożył list.
– Myślę, że jest w tym jakaś nadzieja, prawda?
– Chyba tak – odparł Molin zamyślony.
Christer, ochrypły po głośnym odczytaniu tak długiego listu, powiedział:
– Bardzo chciałbym pojechać do Sztokholmu, by spotkać ich tam i pomóc w poszukiwaniach, ale, po pierwsze, Sztokholm to wielkie miasto, nie będzie łatwo ich znaleźć, zwłaszcza że nie wiedzą, kiedy przyjadę. A po drugie, prosiłem Heikego, by przyjechał do Kola i Anny Marii. Powinienem oczekiwać go wraz z nimi.
– Musisz także dotrzymać mi towarzystwa – uśmiechnął się Molin. – Wniosłeś tyle światła w moje życie, ty i twoje czarodziejskie sztuczki!
Christer jednak nie uważał wcale, by staruszek był jakoś szczególnie ożywiony.
Szczerze powiedziawszy, wyglądał na umierającego.
– A propos czarodziejskich sztuczek… – z błyskiem w oku rzekł dziadek Magdaleny. – Obiecałeś, że mi jakąś pokażesz!
– Ależ oczywiście! – zawołał Christer z tym samym wielkim entuzjazmem co zawsze. Rozejrzał się dookoła. – Zaraz zobaczymy… coś, co jaśnie pan może wyczuć dotykiem… Już wiem!
Przesunął wazon z różami bliżej ręki starego.
– Bardzo proszę, proszę dotknąć tej róży. Mogę sprawić, że zaraz zwiędnie.
– A czy nie lepiej byłoby, gdybyś znalazł zwiędłą różę i na powrót tchnął w nią życie?
Christer był tak przejęty, że nie wyczuł rozbawienia w głosie Molina.
– Naturalnie, jaki ze mnie głupiec! O, ta róża już zwiesiła główkę i widzę, że opadło z niej kilka płatków. Czy wystarczy, jeśli sprawię, że znów się wyprostuje?
– O, tak, w zupełności. Możesz też nie przyczepiać płatków, które opadły – rzekł starzec dziwnie zduszonym głosem.
– To świetnie, bo zostały już zmiecione – naiwnie odparł Christer. – A więc zaczynam.
Ze śmiertelną powagą uczynił kilka tajemniczych gestów wokół biednej róży, która najpewniej nic z tego nie mogła pojąć.
Nic się nie wydarzyło.
– To bardzo wyczerpujące – objaśnił Molinowi Christer i skupił się jeszcze bardziej, aż pot wystąpił mu na czoło. – Nie, jakoś dzisiaj nie chce zadziałać…
– O, czary wymagają czasu, by nabrać mocy – rzekł Molin z powagą. Służący prawie już całkiem odwrócił się tyłem, by nie było widać, jak zagryza wargi, starając się powstrzymać śmiech.
Stary Molin poprosił:
– Może tymczasem wyjdziesz na werandę i sprawdzisz, czy przypadkiem nie zanosi się na deszcz? Mam ochotę posiedzieć dziś trochę na dworze, mój drogi.