Выбрать главу

Policjant jednak nie ustępował.

– Dwa lata temu, dwudziestego sierpnia tysiąc osiemset trzydziestego czwartego roku objął stanowisko, przybył wówczas z lazaretu zakonu serafinów.

Wtrącił się Tomas:

– Doktor Berg jest nieco młodszy ode mnie, ma dość jasne włosy, szczupłej budowy. Z usposobienia raczej chłodny.

Lekarz nagle stracił pewność siebie.

– Ten opis jak ulał pasuje do… Czyżby naprawdę moja pamięć aż tak szwankowała? Proszę poczekać, zaraz sprawdzę.

Zniknął. Kiedy pozostali sami w pełnym przeciągów westybulu, Tula mruknęła:

– Musimy odnaleźć tego doktora Berga. Musimy, bo on trzyma w ręku klucz do rozwiązania całej tajemnicy. Jest jedynym, który wie, co się stało z Magdaleną. Wie, czy dziewczynka umarła, i jeśli tak, to w jaki sposób. Sądzę też, że nie jestem daleka od prawdy, twierdząc, że maczał palce w nagłej śmierci konsula Juliusa Backmana, prawda?

Tomas oderwał wzrok od portretów szacownych założycieli szpitala, którymi obwieszono smutne ściany.

– Konsul najwidoczniej wiedział zbyt wiele. Podejrzewam jednak, że doktor Berg nie jest jedynym, który zna tajemnicę Magdaleny.

– Z pewnością małżonkowie Backman też mają na ten temat coś do powiedzenia – stwierdził komendant policji. – Wyprowadzili się przecież w popłochu i błyskawicznie znaleźli zastępczynię zaginionej dziewczynki.

– Bo chcieli zawładnąć majątkiem Molina – uzupełnił Tomas.

– Nie mogę tego pojąć, musi się za tym kryć coś więcej. Chodzi mi o to, że pani Backman, kuzynka doktora Berga, jest tylko macochą Magdaleny i nie musi żywić dla dziewczynki żadnych ciepłych uczuć. Ale Backman? Rodzony ojciec Magdaleny? Jak może działać tak na zimno?

– Magdalena nigdy go nic nie obchodziła – przypomniała Tula.

– O, nie, jestem przekonany, że tak zimny nie potrafi być żaden ojciec – wtrącił Tomas. – Wszystko więc przemawia za tym, że dziewczynka nie żyje.

– Tak, to zrozumieliśmy już dawno temu – zgodził się policjant. – Ale i tak musimy wyjaśnić okoliczności… Ciiicho, lekarz wraca.

Doktor niósł w ręku teczkę pełną szeleszczących papierów.

– Owszem, wszystko się zgadza, dwudziestego sierpnia trzydziestego czwartego roku rozpoczął u nas pracę pewien lekarz, ale bardzo szybko opuścił stanowisko. Dobrze go pamiętam, zresztą opis świetnie pasuje, to na pewno on. Ale on nie nazywał się Berg…

– No, a jak?

– Przedstawił się jako Ljungqvist.

– O mój Boże! – wykrzyknął policjant.

Lekarz z żalem rozłożył ręce.

– Niestety, nie wiem, co się z nim później stało.

– Ale za to ja wiem – odparował zdenerwowany komendant. – Dziękuję, doktorze. Szybko, moi drodzy. Teraz trzeba się naprawdę spieszyć!

Kiedy znaleźli się już w powozie, wyjaśnił:

– Doktor Ljungqvist to osobisty lekarz Molina. Mój przyjaciel przechodzi kurację przepisaną przez doktora Ljungqvista, czyli Berga, i z każdym dniem wygląda coraz gorzej!

– Aha – powiedziała Tula z pozorną obojętnością. – Sądzę, że teraz bardziej niż kiedykolwiek im się spieszy, by doprowadzić do zgonu Molina przed śmiercią Magdaleny, o ile ona oczywiście jeszcze żyje, ale i tak mają rezerwę… Trzeba się spieszyć, bo ten nasz nicpoń trafił do domu Molina i poruszył całe to bagno. Doktor, który oczywiście nie może zachować własnego nazwiska, musi być zdecydowany na wszystko!

– Zwłaszcza że Christer wszędzie chodzi z zaginionym psem Magdaleny, którego faktycznie skradł Backmanom. Cóż za grzęzawisko!

– Bagno i grzęzawisko – powtórzył pod nosem komendant, popędzając konie. – Ale to dobre określenia. Dołożę jeszcze od siebie „szumowiny”.

Roześmieli się wszyscy troje, ale w ich śmiechu wyraźnie było słychać rozpacz.

– Ach, jak daleko do tego Norrtalje! – żaliła się Tula. – Przybędziemy za późno!

– Aż tak daleko nie jest – uspokajał komendant. – Sztokholm, Uppsala i Norrtalje tworzą trójkąt o mniej więcej równych bokach. Dojedziemy przed wieczorem.

– W tym czasie wiele może się wydarzyć.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Parę rzeczy bardzo mnie niepokoi. Nie wiemy, czy doktora Berga-Ljungqvista poinformowano o tym, że Christer wie o oszustwie z dwiema Magdalenami. Wiele jednak za tym przemawia, na przykład pies. Backmanowie mogli też napisać do Berga o tym, co wydarzyło się na przyjęciu w Linkoping. Po drugie Molin wspomniał mi, że jeśli rzeczywiście okaże się, iż stracił wnuczkę, rozważa umieszczenie Christera w testamencie zamiast niej.

– Coś podobnego! – odezwała się Tula niemądrze.

– To na razie był tylko projekt. Ale jeśli doktor Berg o tym usłyszy…! Molin może pożegnać się ze światem?

Tula egoistycznie zatonęła w marzeniach o tym, co by było, gdyby rzeczywiście Christerowi spadła z nieba taka fortuna, nieprzeliczone dobra. Zaraz jednak, zawstydzona, oderwała się od takich myśli.

– Przepraszam – mruknęła, a mężczyźni popatrzyli na nią ze zdumieniem. – Pomyślałam tylko o czymś. Czy nie możemy jechać szybciej?

– Owszem, nawet powinniśmy – zgodził się z nią komendant. – Bo, niestety, niebezpieczeństwo zawisło nad jeszcze jedną osobą. Nad waszym synem Christerem.

Tula i Tomas pobledli.

W milczeniu jechali dalej, zdjęci straszliwym przeczuciem, że, niestety, na wszystko jest już za późno.

ROZDZIAŁ VIII

Stary Molin siedział przy stole nakrytym do śniadania, ale jedzenie wyraźnie mu nie smakowało. Dłubał łyżeczką w jajku, ale nie miał ochoty ani na nie, ani na nic innego. Specjalne lekarstwo doktora Ljungqvista, element końskiej kuracji, która podobno miała postawić go na nogi, leżało na osobnym spodeczku.

Westchnął. Tak wiele medykamentów przyjmował w ostatnim czasie i tylko gorzej się po nich czuł. Na myśl o zażyciu kolejnego robiło mu się niedobrze.

Będzie jednak musiał połknąć to świństwo.

Musi wyzdrowieć ze względu na Magdalenę. Nikt w rodzinie nie dbał o tę dziewczynkę, która była jego oczkiem w głowie. Zabrali ją od niego i wywieźli aż do Linkoping.

Ale to już wtedy była inna dziewczynka…

Magdaleno, gdzie jesteś, dziecko drogie? Kto się o ciebie troszczy?

Niechętnie przysunął spodeczek.

W drzwiach stanął służący. Na twarzy malował mu się nieodgadniony wyraz.

– Wizyta, jaśnie panie. Czy mam wpuścić gościa?

– Kto tam znowu? – zapytał Molin zmęczonym głosem.

Służący chrząknął.

– Nazywa się Heike Lind z Ludzi Lodu. Muszę powiedzieć, że wygląda… dość niecodziennie.

Heike? Ów podziwiany przez Christera czarownik?

Na ustach Molina zaigrał leciutki uśmieszek.

– Wprowadź go tutaj.

Wypił łyk porannej kawy.

Nagle zorientował się, że coś przesłoniło cały otwór drzwi od podłogi do framugi. Podniósł wzrok i dech zaparło mu w piersiach.

Jego niedowidzące oczy niewiele mogły zobaczyć. Dostrzegł jednak zarysy postaci.

Stał przed nim olbrzym o splątanych, czarnych, choć prawdopodobnie przyprószonych siwizną włosach i oczach, które przypominały raczej żółte ślepia kota. Choć Molin nie widział wyraźnie, oblicze gościa przeraziło go swoją nieziemskością, twarz przypominała niezdarnie wyrzeźbione figurki z drewna. Albo diabelską maskę.

I te niesamowite ramiona!

Kolos przywitał się uprzejmie, donośnym, jak przykazali mu Kol i Christer, ale łagodnie brzmiącym głosem. Molin wyczuł w nim delikatny smutek i miłość do ludzi, z jaką nigdy dotąd nie miał do czynienia.

– Proszę wejść – wydusił z siebie wreszcie. – Proszę siadać, czy jest pan głodny?

– Nie, dziękuję, dopiero co jadłem śniadanie.

– Przypuszczam, że u przemiłej rodziny Simonów. Tak, Christer opowiadał mi o panu, panie Lind z Ludzi Lodu. Ma pan w jego osobie gorącego wielbiciela.