Wszedł służący.
– Lekarstwa zaniesione, jaśnie panie. Obiecali, że zaraz wezwą aptekarza.
– Mam nadzieję, że poprosiłeś o dyskrecję?
– Naturalnie. Jak się jaśnie pan czuje?
– Dziękuję, w głowie sypie mi iskrami niczym w kuźni, ale najwyraźniej tak być musi. Czy mogę już otworzyć oczy?
– Bardzo proszę – odparł Heike.
Molin z drżeniem zauważył, że w głosie olbrzyma brzmi napięcie.
Starzec powoli podnosił powieki. Jak powiedział Heike, nie widział nic, choć przedtem mógł dostrzec kontury przedmiotów i ruch. Uprzedzono go jednak, że tak właśnie będzie. W głowie dudniło mu, w uszach szumiało, ponownie musiał zamknąć oczy.
Służący wpatrywał się weń z lękiem.
– Nie ma w tym nic groźnego – zapewnił Heike. – Myślę, że opuścimy pana teraz na jakiś czas, aby mógł pan wypocząć. Ale gdyby pan czegoś potrzebował, będziemy w sąsiednim pokoju. Wkrótce pan zaśnie i proszę mi uwierzyć, że tak będzie najlepiej.
Molin tylko kiwał głową, Był oszołomiony, przestraszony i, co tu dużo ukrywać, zły, tak jak się to często zdarza, kiedy człowiekowi dokuczają silne bóle.
Heike i sługa wyszli. Usiedli w fotelach w salonie i czekali.
– Czy jest szansa, że jaśnie pan wyzdrowieje? – ostrożnie zapytał służący. – Czy można naprawić wyrządzoną ciału szkodę?
– Trudno mi powiedzieć – rzekł Heike w zamyśleniu. – Ten drugi wylew miał bardzo przykre konsekwencje. Ale on ma niesłychanie silny organizm i jestem pewien, że będę mógł zaradzić przynajmniej skutkom ciągłego zatruwania go przez doktora.
– Wszyscy bylibyśmy panu ogromnie wdzięczni.
Niedługo po równym oddechu Molina poznali, że staruszek zasnął głęboko. Heike nie wspomniał, że to on właśnie uśpił Molina.
W pokoju panował przyjemny nastrój, wyczuwało się przyjaźń, zrozumienie i miłość bliźniego.
– Mogę posiedzieć przy nim przez parę godzin – Heike, jak zawsze uprzejmie, zwrócił się do służącego. – Później może mnie pan zastąpić albo, jeśli pan woli, możemy zrobić odwrotnie.
– Dziękuję – odparł sługa. – Na pewno jakoś sobie wspólnie poradzimy.
Heike wyczuł spokój płynący od służącego, ulgę, że ktoś naprawdę zaufany odciąży go w obowiązkach.
Molin miał w nim naprawdę wiernego przyjaciela.
Po południu najpierw pojawili się Kol i Christer z nieodłącznym Saszą, plączącym się im pod nogami, a wkrótce nadciągnęli z hałasem komendant policji, Tula i Tomas.
Innymi słowy, zanosiło się na wielkie rodzinne spotkanie. Nie było jednak czasu na orgie powitań, jedynie Sasza nie skrywał niepohamowanej radości na widok Tuli i Tomasa.
Wszyscy troje ledwie mogli mówić z podniecenia.
– Doktor Ljungqvist… – wyrzucił z siebie komendant.
– Co takiego doktor? – zapytał Heike.
– To właśnie doktor Berg!
Na parę chwil zapadło milczenie.
– Kuzyn pani Backman? Ten, który zajmował się Magdaleną w uzdrowisku?
– Ten sam.
I znów milczenie.
– A więc to tak! – jednocześnie wykrzyknęli Heike i służący. – A zatem wszystko składa się w całość!
– Co takiego? – zapytała Tula.
Heike odpowiedział:
– Doktor Ljungqvist od dłuższego czasu usiłował otruć Molina. Wczoraj wieczorem zdecydował się na ostateczne posunięcie, dał mu śmiertelną truciznę. Przekazaliśmy ją pańskim ludziom, komendancie. Zwrócili się o pomoc do aptekarza.
– Doskonale! Dobrze wiedzieć, że beze mnie także potrafią myśleć. Wiemy więc, na czym stoimy. Co zrobimy teraz?
– Zaczekamy, aż Molin się obudzi – odparł Heike. – Próbowałem… przeprowadzić zabieg. Nie wiem, czy się powiódł.
– No, a później chyba powinniśmy zająć się Ljungqvistem.
– Nie wiem – z namysłem powiedział Heike. – Wierny sługa pana Molina i ja omawialiśmy dalsze posunięcia, ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że to Berg. Jak sądzicie, czy nie lepiej byłoby rozesłać wiadomość, że jaśnie pan leży na łożu śmierci, nadeszły jego ostatnie chwile i po raz ostatni pragnie ujrzeć wnuczkę? Tym samym sprowadzilibyśmy tu również Backmanów, bo oni na taką wieść stawią się na pewno.
Komendant policji długo się zastanawiał:
– Tak, to nie jest wcale głupi pomysł. Ale nie mogą zastać tu Christera i psa. Chłopiec sam jest w niebezpieczeństwie.
– Dlaczego?
– Ponieważ doktor Ljungqvist-Berg był obecny w chwili, gdy pan Molin wspomniał, iż pragnie zmienić testament i zapisać majątek chłopcu.
– O, to niedobrze. Ale pojmamy tego oszusta, zanim zdąży dopuścić się kolejnych bezeceństw.
– Zaraz, chwileczkę – powiedział Christer, siedzący na krześle z psem na kolanach. – To, co mówicie o złapaniu tych ludzi, jest z pewnością istotne, ale zapominacie o najważniejszym.
Popatrzyli na niego pytająco.
Spuścił wzrok.
– O Magdalenie – powiedział cicho.
– Przez cały czas o niej myślimy – wtrąciła się Tula.
– Chłopiec ma rację – przyznał Heike. – Przede wszystkim musimy dowiedzieć się, co się z nią stało. Postępując zbyt pochopnie możemy zaprzepaścić wszelkie szanse odnalezienia dziewczynki. Staną się bardziej czujni i zamkną usta na zawsze.
– Przecież tak właśnie jest i bez tego – stwierdziła Tula. Jak zwykle ubrana była na zielono, gdyż ten kolor podkreślał barwę jej oczu, z czasem coraz bardziej przybierającą ów przeklęty charakterystyczny odcień. – Heike, czy nie możesz się czegoś dowiedzieć? Czy dziewczynka jeszcze żyje, czy już nie?
– To bardzo trudne – odparł Heike zamyślony. – W takim razie muszę…
Urwał. Rozległ się dźwięk dzwonka wzywającego służącego.
Molin się obudził.
Wszyscy udali się do gotowalni pana, ale tylko służący i Heike przeszli dalej do sypialni.
– Jaśnie pan wzywał?
Molin nakrył uszy dłońmi.
– Nie musisz tak do mnie krzyczeć.
– Ale przecież mówiłem jak zwykle…
Służący wpatrywał się weń oniemiały. Widział, że staruszek ma łzy w oczach, ale śmiał się do nich.
– Jaśnie panie…? – zapytał ostrożnie Heike.
Z oczu Molina. niepowstrzymanym strumieniem płynęły łzy. Ocierał je wierzchem dłoni, mówiąc urywanie:
– Gdyby nie te… przeklęte… łzy… to widziałbym was wyraźnie jak słońce!
– Jaśnie panie! – Służący klasnął w dłonie, sam bliski płaczu.
– Tak, tak, mój wierny przyjacielu – powiedział Molin. – Znów widzę i słyszę jak kiedyś, jak za najlepszych czasów.
– I twarz jaśnie pana… Nie jest… nie jest już tak wykrzywiona jak przedtem. I mówi pan wyraźnie, bez trudu.
– Tak, mój drogi. Można powiedzieć, że jestem już zdrowy. I należy za to dziękować temu…
Urwał w pół zdania, bo o mały włos nie zawołał: „Na Boga, jakże pan wygląda, doktorze Lind z Ludzi Lodu?” Molin był jednak człowiekiem zbyt kulturalnym na taki wybuch. Przecież on wygląda jak Mefistofeles, pomyślał wzburzony, albo jak potwór ze świata baśni. A mimo to chętnie złożyłbym całe moje życie w jego ręce. Cóż za niezwykły człowiek!
Zdołał dokończyć rozpoczęte zdanie tak, by przerwa nie wydawała się zbyt uderzająca:
– … temu wyjątkowemu lekarzowi. Dziękuję! Z całego serca dziękuję!
Długo ściskał dłoń Heikego. Wymienił spojrzenie ze swym wiernym sługą, wiedząc, że obaj myślą tak samo: człowiek prędko się przyzwyczajał do niecodziennej powierzchowności doktora Heikego Linda z Ludzi Lodu. Obaj uznali, że jest wspaniałym człowiekiem pomimo odpychającego w pierwszej chwili wyglądu.
Molin ciągnął:
– Zostanie pan hojnie wynagrodzony za to, co pan dla mnie zrobił. Nie, proszę nie protestować. Ach, muszę wstać, czuję, że rozpiera mnie energia!