– Z początku należy postępować ostrożnie – zalecił Heike. – Ale jeśli pan ma ochotę wstać, to bardzo proszę, na pewno nie zaszkodzi.
– Wiele osób pragnie porozmawiać z jaśnie panem – powiedział służący. – Czekają w salonie wszyscy pana przyjaciele.
– To wspaniale! Wspaniale! Po tym, co mnie spotkało, potrzebuję spotkania ze szczerymi, życzliwymi ludźmi!
– O tym jaśnie pan może być w pełni przekonany.
Niedługo później staruszek wyszedł do zebranych, co prawda wsparty o pomocne ramię sługi, ale trzymał się bardziej prosto i patrzył o wiele bystrzej. Przywitał się z Tulą i Tomasem, pogratulował im niezwykle sympatycznego i oryginalnego syna, a potem usiedli wokół stołu w jadalni, ponieważ był on okrągły i najlepiej nadawał się do narady, jaką zamierzali teraz przeprowadzić. Wszyscy byli jednakowo ważni. Nie zasiadł z nimi jedynie służący, ale traktowano go jak równoprawnego członka całej grupy.
Czekając, aż pokojówka poda obiad, dyskutowali o dalszych działaniach, jakie należy podjąć.
– Ljungqvist, czyli Berg, jak brzmi jego prawdziwe nazwisko, wkrótce przyjdzie z codzienną wieczorną wizytą – powiedział Molin. – Co wtedy zrobimy?
Komendant policji się zamyślił.
– Muszę przyznać, że nie wiem, jak powinniśmy go przyjąć. W każdym razie nie należy aresztować go od razu, to jasne. Czy mamy powiedzieć, że jaśnie pan jest umierający, czy nie? I co z małą Magdaleną?
– Poczekajcie chwilę – wtrąciła się Tula. – Kiedy jaśnie pan zadzwonił, Heike akurat coś mówił. Mówiliśmy o… No, o czym to mówiliśmy?
– Zapytałaś, czy Heike nie mógłby się dowiedzieć, czy Magdalena jeszcze żyje. – Tomas patrzył na żonę jak zawsze, z nieustającym podziwem.
– Tak, tak, Heike, odpowiedziałeś: „W takim razie muszę…” W tym momencie zadzwonił dzwonek. Co takiego musisz?
Heike zmarszczył brwi.
– Naprawdę tak powiedziałem? Tak, rzeczywiście. Chodziło mi o to, że w takim razie musiałbym mieć coś, co należało do małej Magdaleny. Ale przypuszczam, że tutaj mogą być z tym kłopoty. Ostatni raz była tu już bardzo dawno temu, prawda?
– Zbyt dawno – westchnął Molin. – Nie, nie wiem, czy jest tu jakaś część garderoby albo zabawka, która należała do Magdaleny. Jej rodzice zabrali stąd wszystko, kiedy wyprowadzali się w takim pośpiechu.
– I jaśnie pan nie rozmawiał z nią wówczas?
– Nie, powiedzieli mi, że jest przeziębiona i musi leżeć w łóżku. Nie pozwolili mi się nawet z nią pożegnać!
– Oczywiście, nie mogli ryzykować – stwierdził komendant. – Już wtedy zamienili Magdalenę na bratanicę Backmana.
– I lekarz, który zajmował się prawdziwą Magdaleną w uzdrowisku Ramlosa, a później samym jaśnie panem, był kuzynem pani Backman – gniewnie zauważyła Tula. – Cóż za rodzina oszustów!
– Nie rozumiem, jakimi torami krążą wasze myśli – Christer w młodzieńczym zapale wcale nie dbał o zachowanie szczególnej uprzejmości. – Oczywiste przecież, że Magdalena coś tu zostawiła!
– Co takiego?
– Saszę, rzecz jasna!
– O, do diaska, to prawda! – wykrzyknął Molin.
– Jeśli on może się do czegoś przydać – westchnęła Tula. – Był przecież u Backmanów przez całe trzy lata.
– Myślę, że to nic nie szkodzi. – W Heikem na nowo rozbudziła się nadzieja. – Pies nigdy nie zapomni kogoś, kogo raz pokochał.
Sasza zastrzygł uszami, słysząc swoje imię.
– Ale czy taki mały pies wystarczy? – z powątpiewaniem zapytał Heikego Tomas.
– Pies? – uśmiechnął się Heike. – Nie ma lepszego medium. Chodź tu do mnie, Sasza!
Tak długo dręczony piesek grzecznie podsunął się do Heikego, spojrzeniem pytając najpierw Christera o pozwolenie. Chłopiec z uśmiechem skinął głową.
Heike wziął psa na kolana i zaczął go głaskać, chcąc uspokoić zwierzę.
– Usłyszycie zaraz interesującą teorię, którą przedstawił mi kiedyś pewien niemiecki profesor. Gdyby żył parę setek lat wcześniej, z pewnością spalono by go na stosie za herezję. Spotkałem go podczas mej podróży przez Europę ze Słowenii.
– Znasz także niemiecki? – zaczepnie spytała Tula.
Zwrócił na nią swe kocie oczy. Między nimi nieustannie trwała swego rodzaju przyjacielska walka. Oboje dotknęło przekleństwo, oboje wiedzieli o drugim zbyt wiele, znali swoje tajemnice.
– Niemiecki to język mego najwcześniejszego dzieciństwa – wyjaśnił Heike. – Jako dziecko nie wypowiedziałem ani słowa, ale słuchałem i uczyłem się. Niemką wszak była moja matka.
O tym zapomnieliśmy, pomyślała Tula, spuszczając oczy. O matce Heikego nigdy nic nie mówiono. Nie uczyniła niczego poza wydaniem go na świat i sama musiała zapłacić za to życiem.
Nie było już nikogo, kto mógłby o niej opowiedzieć.
Nic jednak nie wskazywało na to, by Heike odziedziczył po niej jakąś cechę. Był nieodrodnym synem Ludzi Lodu.
– Czy możemy wreszcie poznać teorię niemieckiego profesora? – niecierpliwił się Molin.
– Tak – odrzekł Heike, głęboko zamyślony. – Muszę przyznać, że sam potraktowałem ją dość sceptycznie i nadal nie jestem do niej przekonany. Ale dobrze, sami będziecie mogli ocenić. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad psami? Pies to jedyne zwierzę, które towarzyszy człowiekowi, a nie swoim współbraciom, choć przecież w istocie jest zwierzęciem stadnym.
– To prawda – przytaknął Kol.
– Zwróciliście na pewno uwagę, że na spacerze psy mają zwyczaj wybiegania naprzód, jak gdyby uważały za swój obowiązek sprawdzenie, czy droga jest bezpieczna.
– Sądziłem, że to instynkt łowcy – powiedział komendant.
– I ciekawość.
– O, kryje się za tym coś więcej – rzekł Heike. – O wiele, wiele więcej.
Pogłaskał Saszę po łebku, uśmiechem odpowiedział na ufne spojrzenie zwierzęcia.
– Muszę teraz wspomnieć o czymś, co może się wam wydać herezją. Wszyscy wszak czytaliście Biblię, historie o aniołach i niebie. Są jednak uczeni, tacy jak między innymi ten niemiecki profesor, którzy nie mają odwagi ogłosić swych teorii, lecz uważają, że dawne opowieści o przedchrześcijańskich czasach tłumaczy się w zupełnie inny sposób.
Ktoś, jakby urażony, poruszył się gwałtownie, Heikemu na moment stężały rysy twarzy, ale nie przerwał:
– Przypuszczają, że przed pięcioma, sześcioma tysiącami lat Ziemię odwiedziły istoty z przestrzeni kosmicznej.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – stłumionym głosem przerwał mu Molin.
Heike odwrócił głowę i wyjrzał przez okno.
– Z innej planety. Z odległej gwiazdy. Nie anioły, lecz istoty takie jak my, rzecz jasna różniące się od nas wyglądem. Powiem wam teraz, co myślał ów profesor: twierdził, że znaleziono wiele dowodów na potwierdzenie jego koncepcji, lecz nie czas jeszcze, by je ogłaszać. Nie należy mówić o śladach cywilizacji istniejącej poza obrębem naszego świata. Sam później wiele o tym myślałem. Rzeczywiście występują pewne osobliwe zjawiska. Vinga wiele mi czytała na ten temat, wiem więc, że ludzkość właśnie wtedy, czyli około sześciu tysięcy lat temu, rozwinęła się wprost niewiarygodnie. Ze społeczeństwa jaskiniowców wyłoniły się nagle wysoko rozwinięte kultury Sumerów, Egipcjan i Asyryjczyków. Doprawdy, trudno się oprzeć twierdzeniu, że pomoc nadeszła z zewnątrz.
Heike przyjrzał się twarzom słuchaczy. Dostrzegł dwie, które zdawały się wołać: „Nie bluźnij przeciw Bogu!” Wszyscy jednak słuchali z największą uwagą:
– Teoria owego profesora brzmiała następująco: jeśli u zarania dziejów otrzymaliśmy pomoc z innego świata, można przyjąć, że owe istoty pozostawiły nam, ziemianom, możliwość nawiązania kontaktu ze sobą.