Kol wcale nie widział Christera, tu jednak obowiązywało prawo dżungli. I Kol, i komendant musieli je uznać, zapomnieć o zwykłych normach obowiązujących w społeczeństwie. Odgadli, co się wydarzyło. Brudna szmata nie obiecywała co prawda zbyt wielu powodów do radości, ale jeśli Christerowi się powiodło…?
Wyjechali za bramę.
– Jeżeli mamy rację, muszą znajdować się gdzieś niedaleko – powiedział Kol. – Choć to się wydaje niemożliwe.
– Pies mógł wpaść na trop dziewczynki. W każdym razie poinformujemy odpowiednie władze o tym miejscu.
– Ależ tak, naturalnie! Tyle ludzkich tragedii! Wydaje mi się, że gdzieniegdzie dostrzegałem nawet herby. Nieszczęśnicy, którzy starali się zachować styl w tym piekle. Bezradne stare damy układały włosy wplatając w nie kawałki brudnych strzępów. I ten, który poprosił, by podwieczorek podano w altanie… Ogarnęła mnie taka litość, że miałem wrażenie, że serce mi zaraz pęknie.
– Tak, tak – ze smutkiem odparł komendant. – Znam to uczucie. Sam nie śmiałem nic zrobić, nie chciałem posuwać się za daleko. W tym dystrykcie nie mam żadnej władzy i gdyby mnie odkryto, sytuacja stałaby się nader kłopotliwa. O, widzę, że tam pomiędzy drzewami macha w naszą stronę jakaś ręka. Czy mogą nas zobaczyć z tego domu strachów?
Kol obejrzał się przez ramię.
– Nie. Mury zasłaniają widok. Jesteśmy bezpieczni.
Zatrzymali powóz. Christer natychmiast wyszedł na drogę niosąc w ramionach dziewczynkę.
– O, mój Boże! – przeraził się Kol. – Jak to dziecko wygląda! To straszne, naprawdę straszne.
– Aż płakać się chce – stwierdził komendant.
– Ja się popłakałem – krótko poinformował Christer. – Jedziemy.
Kol, który dla dzieci zawsze miał miękkie serce, posadził Magdalenę między sobą a Christerem, komendant chwycił lejce. Sasza nie przestawał radośnie lizać dziewczynki po rękach, a ona próbowała się uśmiechać, ale nawet na to brakowało jej sił.
– Co my teraz zrobimy? – zapytał komendant, całkowicie zaskoczony sytuacją. – Musimy ją gdzieś umyć, znaleźć dla niej czyste ubranie, zanim…
– Nie – stanowczo sprzeciwił się Christer. – Nie zatrzymujmy się. Zawieźmy ją prosto do domu, do Molina.
Kol rzekł z namysłem:
– Uważam, że nie powinniśmy narażać go na kolejny wstrząs, pokazując mu ukochaną wnuczkę w takim stanie. Zatrzymajmy się przynajmniej przy jakimś jeziorku czy strumyku, żeby dziewczynka mogła się umyć. Nie powinniśmy wchodzić do żadnego zajazdu, Magdalena zbyt rzuca się w oczy, być może nawet nie zechcą jej wpuścić. Nie wolno nam przysparzać jej dodatkowych cierpień.
Dziewczynka siedziała pogrążona w milczeniu, drżąc na całym ciele. Nie mogła pojąć tego, co nagle działo się wokół niej.
– Wiem, że to tylko sen – szeptała do siebie. – Nigdy się stąd nie wydostanę, nigdy!
– Już się wydostałaś – uspokoił ją Christer i delikatnie uścisnął. – I nigdy już nie będziesz musiała tam wracać. Nigdy!
Widać było wyraźnie, że Magdalena tego właśnie nie może zrozumieć. Jak gdyby nadal żyła jedynie w świecie marzeń, odpowiadała mechanicznie, przekonana, że wszystko, co przeżywa, jest tylko snem.
– W jaki sposób tam trafiłaś? – zapytał komendant.
Powoli, jakby na wpółprzytomna, zwróciła głowę w jego stronę, patrząc na niego, ale jakby go nie widząc, odgarnęła włosy z czoła.
– Ja… nie wiem.
Przyglądała im się z niedowierzaniem, nie pojmowała niczego, ale widać wszystko stało się jej obojętne i uznała, że ten sen jest przyjemny i postanowiła śnić dalej. Przez trzy lata stykała się tylko z nienawiścią i złem, teraz nareszcie pozwolono jej mówić. Przecież oni wydawali się tacy dobrzy?
Wszystkie te myśli mogli wyczytać na jej drobnej, wycieńczonej twarzyczce. Niejasne myśli, ale jakże wiele mówiące.
– Ten straszny doktor w uzdrowisku… – zaczęła mówić, ale wargi miała tak zdrętwiałe, że ledwie mogli ją zrozumieć. – I stryj Julius. Zmusili mnie, żebym połknęła jakieś lekarstwo, mówili, że po nim zasnę. Nie chciałam, opierałam się, bo mieli takie dziwne oczy. Ale oni byli silniejsi. Później obudziłam się już tutaj.
Nagle zasłoniła oczy dłonią.
– Przyjdą! Przyjdą po mnie i znów zamkną!
– Nie bój się, nic ci się nie stanie – zapewnił dziewczynkę Christer. – Pojedziesz teraz do domu, do dziadka.
– Ale dziadek mieszka tak daleko, aż w Upplandii. Czy teraz będziecie mnie bić i znów mnie zamkniecie?
Kol z powagą patrzył w jej przerażone oczy.
– Nie myśl tak, to nieprawda. I jesteś już w Upplandii. Doktor śpiącą musiał cię przewieźć aż tutaj. Czy wiesz, dlaczego umieszczono cię w tym domu?
– Nie – załkała, nie odrywając dłoni od twarzy. – Powiedzieli, że jestem szalona. Ale to chyba nieprawda.
– Oczywiście, że nie – uspokajał ją komendant. – Dziwne jest tylko, że nie wpadłaś w obłęd tam, w tym zakładzie! Nie mogę pojąć, kto mógł wyrządzić ci taką krzywdę.
Magdalena podświadomie przysunęła się bliżej Christera, skuliła się w jego objęciach.
– Ta okropna kobieta powiedziała kiedyś…
Musieli pochylić się nad nią, by usłyszeć słabiutki głosik zagłuszany turkotem kół i tętentem końskich kopyt.
– Czułam się bardzo nieszczęśliwa, zawołałam i prosiłam, by mnie stąd wypuścili. „Zostaniesz tutaj, oznajmiła kobieta. Pan radca handlowy dobrze płaci za to, żebyś tu była”. „A czy nie mogłabym dostać innego pokoju? poprosiłam. Tu jest tak brudno”. A ona odpowiedziała: „A po co? Ciebie przecież i tak nikt nie odwiedza”.
Magdalena nie mogła mówić już więcej, głos jej się załamał.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Czyli tak, jak myślałem – stwierdził Christer. – W piwnicy mieszkają tylko ci, za których marnie płacą, albo tacy, do których nikt nie przyjeżdża. Do tych właśnie najpewniej zaliczała się Magdalena.
Kol i komendant zauważyli, jak czułą troską otaczał Christer Magdalenę, a dziewczynka odruchowo szukała u niego schronienia.
– Mimo wszystko nie mogę tego zrozumieć – wyznał policjant. – Ci odpychający ludzie zgodzili się, by cię zatrzymać, Magdaleno. Wydaje się, że twój ojciec słono płacił za twój pobyt. Dlaczego? Nie sprawiasz wrażenia chorej.
Czy można to poznać po wyglądzie zewnętrznym? zadawali sobie pytanie Kol i Christer, nie przerywali jednak komendantowi.
– Naprawdę, nie mogę uwierzyć, że twój ojciec może być bardziej zainteresowany bratanicą niż własną córką!
Magdalena spojrzała na niego pytająco.
– Przyjęli do domu twoją stryjeczną siostrę Magdalenę Backman zamiast ciebie. Starali się oszukiwać dziadka Molina, że ona to ty. Spowodowali także śmierć twego stryja Juliusa, ponieważ on za wiele wiedział. Tak, myślę, że powinienem ci już powiedzieć o wszystkim, bo możesz mieć informacje, które nam się przydadzą.
Dziewczynka nadal oszołomiona niczego nie rozumiała.
– Kim są „oni”? – zapytała. Wargi jej drżały. – Was poznaję, to Christer, pan jest komendantem policji, a pan… tak, pan chyba zarządzał jednym z przedsiębiorstw dziadka, nosi pan takie niezwykłe imię…
– To prawda! – ucieszył się Christer. – To jest Kol Simon, mój krewniak, ale dość daleki.
Komendant wyjaśnił:
– ”Oni” to twój ojciec, macocha i jej kuzyn, doktor Berg. Stryj Julius również był z nimi w zmowie, ale usunęli go z drogi, zabili. Nie jesteśmy pewni, ile wie jego córka Magdalena, prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy, że jej ojciec został zamordowany. Twierdzili, że był to nieszczęśliwy wypadek.