Wyraz oczu Magdaleny świadczył o tym, że dziewczynka znów błądzi po własnym zamkniętym świecie. Odpowiedziała jakby przez sen:
– Moja kuzynka zawsze była taka niemądra. Zależało jej tylko na pięknych strojach, cały czas przeglądała się w lusterku. Nie można się było z nią dogadać. „Nie rozumiesz życia, zawsze mi powtarzała. Jesteś taka dziecinna i do niczego niepotrzebne ci pieniądze. To niesprawiedliwe, żebyś ty była taka bogata, a ja nie!”
– Ale stryj Julius miał chyba pieniędzy w bród?
Zastanawiała się. Widać było, z jakim wysiłkiem usiłuje kojarzyć fakty.
– Chyba nie. Ciągle przychodził do mego ojca, pożyczał. „Inaczej doniosę o wszystkim”, mówił i brzmiało to groźnie.
– Aha! – ucieszył się Kol. – A więc wszystko jasne! To znaczy, że wiedział o planach!
– O jakich planach? – żachnął się komendant. – Czy nie widzicie, że nic się ze sobą nie wiąże? W żaden sposób!
Kol przerwał mu wywód:
– Za nami trzech konnych. Jadą szybko i wyglądają na zdecydowanych.
Christer odwrócił się. Delikatnym ruchem dłoni kazał Magdalenie się schylić.
– Czyżby to pielęgniarze z „Miłosierdzia”? Odkryli, że jeden z więźniów uciekł?
– Chcesz powiedzieć, jeden z pacjentów – z sarkazmem zauważył komendant. – Ale masz rację, „więzień” to właściwe słowo.
W tym momencie Magdalena powróciła do rzeczywistości. Z jej świadomości opadły wszelkie zasłony.
– Nie! – jęknęła. – Nie, tylko nie pielęgniarze, muszę natychmiast uciekać!
Christer przytrzymywał ją z całej siły, ale dziewczynka nie przestawała wyrywać się z jego ramion. Komendant popędził konie.
– Są uzbrojeni – powiedział Kol.
– Nie możemy ryzykować – stwierdził komendant. – Christerze, czy widzisz tę stodołę? Kiedy zakręcimy za nią, ty i Magdalena wyskoczycie z powozu i ukryjecie się. Uciekajcie dalej, nie pozwólcie, by was ktoś zobaczył. Starajcie się dotrzeć do brzegu morza, to niedaleko, a później spotkamy się w Penningby.
– O ile wszystko pójdzie po naszej myśli – mruknął Kol.
– A co z wami? – Christer nie przestawał walczyć z wystraszoną do obłędu Magdaleną.
– O nas się nie martw – uspokoił go komendant. – Teraz! Wyskakuj! Nie ma czasu, by przystanąć na dłużej!
Christer wyskoczył, a Kol po prostu rzucił mu w ramiona Magdalenę. Nie było to wcale trudne, bo dziewczynka tylko na to czekała. Christer złapał ją w objęcia. Sasza sam dokonał wyboru i jak piłka wypadł z powozu.
W następnej chwili chłopiec, dziewczynka i pies zniknęli między zabudowaniami i ukryli się za występem skalnym.
Usłyszeli, że jeźdźcy nadciągają, a powóz zatrzymał się na skraju drogi.
– Teraz – szepnął Christer. – Zajęci są rozmową. Chodź, Sasza!
Porwał Magdalenę na ręce i pobiegł dalej przez łąkę aż do bezpiecznego świata lasu. Pokonanie otwartej przestrzeni było dość niebezpieczne, ale przez cały czas pilnował, by skała albo domy zasłaniały ich od strony drogi. Gdyby jednak któryś z konnych przesunął się trochę do przodu albo zawrócił kawałek… wtedy byliby straceni.
W gospodarstwie nie było widać żywej duszy, najwidoczniej trafili na porę poobiedniej drzemki.
Między drzewami znaleźli niewielkie zagłębienie w ziemi, tam mogli przysiąść i odpocząć chwilę. Christer przytulił Saszę do siebie i mocno poklepał.
– Dobry piesek!
– Sasza! – mówiła Magdalena ze łzami w oczach. – Gdybyś wiedział, jak bardzo się cieszę, że cię widzę! Kochany piesku, bałam się, że cię zastrzelili. Nigdy cię nie lubili.
Dziewczynka cuchnęła wprost przerażająco, ale uwielbienie, jakie żywił dla niej Christer, nie pozwalało mu tego zauważać.
– Dostałaś go od dziadka, pewnie dlatego nie mieli odwagi go zabić. No i stanowił, jak podejrzewam, swego rodzaju alibi. Magdalena i Sasza, zawsze nierozłączni. Ale masz rację, ta druga Magdalena nie była dla niego dobra. Prawdę mówiąc, mieli zamiar go zastrzelić, ale ja go wykradłem – zaśmiał się Christer. – Tak jak teraz wykradłem im ciebie.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
– Sądziłam, że już dawno o mnie zapomniałeś.
– Nigdy nawet przez moment o tobie nie zapomniałem, Magdaleno – oświadczył z niemal komiczną powagą.
Magdalena nie dostrzegła jednak nawet cienia żartu w jego słowach. Z oddaniem przez krótką chwilę patrzyła mu w oczy, ale zaraz musiała spuścić wzrok. Kiedyś był jej bohaterem, teraz stał się nim tym bardziej. A Christera, wciąż jeszcze młodego i niedojrzałego, wprost rozpierała z tego powodu duma. Patrzył na to zabiedzone, brudne i cuchnące stworzenie z taką czułością, że w oczach zakręciły mu się łzy.
– Czy masz siłę iść dalej? – zapytał. – Musimy stąd uciekać.
– Tak. Jeśli mnie podtrzymasz, będę mogła iść sama.
– Spróbujemy po kawałeczku. No to chodź!
Pomógł jej stanąć na słabe nogi i rozpoczęli wędrówkę. Co jakiś czas musiał ją brać na ręce, by mogli poruszać się w miarę szybko, zwłaszcza w miejscach, gdzie rósł jałowiec lub gęste zarośla, bo Magdalena miała na stopach jedynie dziurawe skarpety.
Ale chyba wszyscy, łącznie z psem, byli szczęśliwsi, niż mogli to sobie wyobrazić, choć niebezpieczeństwo wcale jeszcze nie minęło.
ROZDZIAŁ XI
Pędzący drogą jeźdźcy zatrzymali powóz.
– Gdzie chłopak? – zapytał jeden z nich bez zbędnych wstępów.
– Zaraz, zaraz, moi panowie – obruszył się komendant. – A cóż to za maniery?
– Nie pleć bzdur! Gdzie chłopak i pies?
– Nie mamy obowiązku…
Pielęgniarz groźnie pomachał im przed nosem pistoletem.
– Jeśli chodzi o młodego studenta, który nam towarzyszył, to wolał poczekać do naszego powrotu z inspekcji we wschodniej Upplandii – z godnością odparł komendant. – Źle się poczuł. Pies został z nim. Czy teraz jesteście zadowoleni?
– Został? Gdzie?
Komendant wzruszył ramionami.
– W pobliżu miejsca, gdzie bawiliśmy ostatnio, domu dla przewlekle chorych, który zwą „Miłosierdziem”. Powiedział, że ma w okolicy znajomych. Umówiliśmy się w najbliższej gospodzie za trzy dni.
– Ale teraz, przed chwilą, w powozie widzieliśmy więcej osób! – wykrzyknął drugi.
– Nonsens – odparł Kol i głębiej wepchnął brudny skrawek materiału, który Christer oderwał od ubrania Magdaleny. – Pewnie w szybkach powozu odbiły się końskie łby.
Stracili nieco pewności siebie, wzrokiem uważnie badali okolicę. Boże, pomyślał Kol, dobry Boże, pozwól dzieciom uciec stąd jak najdalej!
– A czego właściwie chcecie od chłopca? – zainteresował się komendant.
– Nie twoja sprawa. Jedźcie dalej, do diabła!
Ważne było, by jak najdłużej przeciągać rozmowę i dać młodym czas na ucieczkę.
– Słuchajcie – ostrym głosem rzekł komendant. – Nie pozwolę, by ktoś…
– Zamknij się i odjeżdżaj!
Można się było domyślić, że mają zamiar przeszukać okolicę.
– Jestem przedstawicielem władz policyjnych – surowo zagrzmiał komendant. – Drogo was to będzie kosztowało! Skąd jesteście? Z „Miłosierdzia”? Czy też zwykli z was rozbójnicy?
Jeźdźcy nie słuchali go dłużej. Jeden z nich wściekle kopnął powóz i zawrócił konia. Odjechali, znikając za węgłem stodoły.
– Nic więcej nie możemy zdziałać – westchnął komendant. – Podejrzewam, że zatrzymają się i przeszukają okolicę. Oby tylko dzieci zdołały się ukryć!
Magdalena nareszcie ocknęła się z oszołomienia.
Kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku tak rzadko otwieranych drzwi, natychmiast schowała się w swym ochronnym pancerzu. Narzuciła zasłonę na świadomość i oczy, postanawiając traktować wszystko jak koszmar senny, z którego prędzej czy później i tak się obudzi.