Выбрать главу

Zapewnili, że znaleźli dla niej miejsce w bardzo dobrym domu. „Miłosierdzie”, już sama nazwa gwarantowała najlepszą opiekę. Tak, tak, nikt nie zarzuci Backmanowi, że nie zadbał o chorą córkę. No i może być spokojny, ona nigdy stamtąd nie wyjdzie. Ci, którzy się nią zajmują, przywykli do urojeń osób chorych na umyśle. Nieszczęśnicy ciągle opowiadają o mordercach w rodzinie, a opiekunowie wiedzą, że nie należy na to zwracać uwagi.

Doktor Berg z początku wspomniał, że być może byłoby najlepiej, gdyby dziewczynka po prostu… No, chyba nie musi nazywać rzeczy po imieniu?

Backman jednak uniósł się gniewem. Co też ten człowiek sobie wyobraża? Że radca handlowy pragnie odebrać życie swemu dziecku? Donośnie krzyczał o swej niewinności i miłości do córki. Doktor pogardliwie wydął usta, ale ustąpił. Dziewczynce darowano życie, ale postarano się za wszelką cenę uniknąć kłopotów, jakie mogła sprawić.

Backman niespokojnie omiatał wzrokiem zalaną deszczem okolicę. Oczywiście, że nie miał czasu na odwiedziny! I dla dziewczynki nie byłoby dobrze, gdyby przypominano jej o istnieniu świata poza zakładem. Dla wszystkich chyba było dość jasne, że nie mógł jej odwiedzać. Zwłaszcza że miał pewność, iż uczynił dla niej wszystko… Płacił niepotrzebnie dużo tylko po to, by zapewnić jej dobrą opiekę.

Backman zerknął na drugą Magdalenę. Chętnie zgodziła się na odgrywanie swojej roli, kiedy zamknęli w odosobnieniu jego prawdziwą córkę. Bo przecież Backman musiał mieć córkę, która odziedziczy kiedyś fortunę po dziadku, inaczej wszystkie ich wysiłki poszłyby na marne. Obiecali jej pięć tysięcy, ogromną sumę, i dziewczynka natychmiast połknęła haczyk. Udawała, że uroniła kilka łez nad losem swej stryjecznej siostry, ale szybko powróciła do równowagi.

Ale staremu najwyraźniej nie spieszyło się do śmierci i, prawdę mówiąc, Backman miał już dość tego, że lata mijają, a po domu kręci się obca osoba. Co prawda była jego bratanicą i w pewnym sensie spoczywał na nim obowiązek zajęcia się sierotą, zwłaszcza po tym, jak doktor Berg wyprawił jej ojca na tamten świat, ale nikt przecież nie mógł wymagać, by Backman żywił dla niej jakieś ojcowskie uczucia? Przydawała się czasami jako opiekunka do dziecka, ale, doprawdy, była bardzo nieciekawą osobą. Poza tym ostatnio zaczęła przybierać na wadze i trzeba było ją powstrzymywać od jedzenia, bo przecież musiała przypominać prawdziwą Magdalenę!

Nareszcie jednak niezasłużone udręki radcy handlowego miały się ku końcowi. Stary leżał na łożu śmierci. Doktor Berg w potajemnie słanych listach skarżył się, że starzec jest wyjątkowo żywotny, ale teraz kres był już bliski.

Stary nalegał jednak na przyjazd wnuczki. Przed śmiercią chciał ją jeszcze raz zobaczyć, no, ale z powodu fanaberu Molina nie musieli się wcale tak spieszyć! Chyba że… Chyba że w testamencie znajdowała się klauzula wymagająca obecności dziewczynki tuż przed śmiercią starego Molina. Tak właśnie mogło wynikać z listu. I dlatego Backmanowie gnali przez wschodnią Szwecję, jakby chodziło o czyjeś życie. I tak też było w istocie, choć nie o ich życie szła stawka.

Do Norrtalje dotarli po południu.

Wszystko było jeszcze mokre po deszczu. Bruk, liście na drzewach, dachy domów połyskiwały w promieniach słońca.

Posiadłość Molina zdawała się pogrążona w absolutnej ciszy i bezruchu.

Dom żałoby?

Czyżby stary już nie żył? Zaoszczędziłoby im to wielu niepotrzebnych zmartwień, wiążących się z fałszywą Magdaleną, ale z drugiej strony… Jeśli z takiego czy innego powodu nalegał, by ujrzeć wnuczkę przed śmiercią, to… to być może spadek wyśliźnie im się z rąk?

Co za straszna myśl! Czekał na ten moment już od tylu lat i w ostatniej chwili miano by go oszukać? Nie, ten staruszek nie mógł wymyślić niczego tak podstępnego. Miał wszak tylko jedną spadkobierczynię – wnuczkę Magdalenę.

A z tego, co wiedział stary, żyła obie ona jak u Pana Boga za piecem w Linkoping.

Jedyną kroplą goryczy w ich pucharze szczęścia był ten młody smarkacz, który urządził skandal na przyjęciu w Linkoping. Wykrzyczał, że ich Magdalena nie jest prawdziwa.

Jak mógł na to wpaść? Spotkał ją w uzdrowisku Ramlosa? Cóż za nieszczęsny splot przypadków, ale co mógł zrobić taki gołowąs? Na wszelki wypadek wyjaśnili mu, że Magdalena nie żyje, a oni na jej miejsce przygarnęli inną dziewczynkę.

No, bez względu na to, kim był ten chłopak, i tak nie mógł im zaszkodzić. Podobno pracował jako strażnik śluzy lub coś podobnego, mój Boże, takie zero. W każdym razie Ida wyjaśniła mu wszystko i zamknęła mu usta.

Powóz zatrzymał się na dziedzińcu. Wstali, z trudem rozprostowali zesztywniałe po podróży kości i wysiedli. Z podziwem spoglądali na okazały dom, który wkrótce miał już należeć do nich wraz z towarzyszącymi wspaniałościami: licznymi fabrykami, władzą, bogactwem i chwałą.

Po drodze wstąpili po doktora Berga. Był wściekły, bo starzec od jakichś pięciu dni nie chciał dopuścić go do siebie. Nie życzył sobie, by ktokolwiek się nim zajmował, nawet lekarz. Służący oznajmił Bergowi, że pan pragnie umrzeć w spokoju.

Na miłość boską, ta ostatnia trucizna powinna była zadziałać w ciągu kilku godzin! A starzec nadal żył! Doprawdy, twarda sztuka!

Flaga nie była opuszczona.

To znaczyło, że jeszcze żyje.

Służący wyszedł na schody, by ich powitać.

– Pan radca Backman! Jak dobrze, że pan już jest – powiedział cichym, stłumionym głosem, jakim mówi się w domu żałoby. – Jaśnie pan czeka na wnuczkę. Ale co to, czy panna Magdalena nie przyjechała?

– Jest, została w powozie, Tak bardzo była przywiązana do dziadka i nie chce go oglądać umierającego.

– Ależ obecność Magdaleny jest niezmiernie ważna! Jest tu adwokat i panna Magdalena wraz z jaśnie panem muszą podpisać jakieś papiery. Adwokat życzy sobie poświadczenia, że ona żyje i przejmuje spadek!

Backman westchnął.

– Magdaleno! Chodź z nami, natychmiast!

Dziewczyna ostrożnie wysiadła z powozu, przytrzymując woalkę zasłaniającą twarz.

– Jak się jaśnie pan czuje? – zapytał lekarz, chcąc odwrócić uwagę służącego.

– Bardzo, bardzo źle – odparł stary sługa. – W każdej chwili można się spodziewać końca. Tylko myśl, że jeszcze raz ujrzy ukochaną wnuczkę, utrzymuje go przy życiu.

Z udawaną ceremonialnością weszli po schodach do domu. Zaraz pojawiła się jedna z panien służących i zajęła się czteroletnim chłopczykiem, przyrodnim bratem Magdaleny, uznano bowiem, że dziecko nie powinno być świadkiem dramatycznych scen.

– Jaśnie pan oczekuje w niebieskim salonie – cicho powiedział służący. – Życzył sobie, by właśnie tam ustawiono jego łóżko. Jest przy nim adwokat.

Zostawili służbie wierzchnie okrycia i dostojnie weszli do środka. Pani Backman, z domu Berg, po matczynemu obejmująca ramiona pasierbicy, radca handlowy Backman, który nigdy nie wspiął się po szczeblach kariery ponad tytuł, który zdobył dla niego stary Molin, i doktor Berg, tu znany pod nazwiskiem Ljungqvist. Adwokat wyjaśnił, w czym rzecz.

Stary Molin spoczywał w swym wielkim łożu wsparty na poduszkach. Adwokat siedział dyskretnie z boku, przy niedużym stoliku.

Molin dyszał ciężko jak ryba wyjęta z wody.

Jakiż on stary i wynędzniały, z pogardą pomyślał Backman. Teraz nie pomogą ci już żadne pieniądze. Musisz się z nimi pożegnać, nie możesz ich dusić bez końca!

– Magdaleno! – wychrypiał Molin.