Dziewczynka postąpiła o krok do przodu i dygnęła. Boże, prawdziwa Magdalena nigdy by się tak nie zachowała, pomyślał Backman zirytowany. Podbiegłaby i spontanicznie rzuciła się dziadkowi na szyję. Ale ona nie może tego zrobić, nie powinna zanadto zbliżać się do półślepych oczu starca.
– Jak dobrze was widzieć znów – powiedział Molin z wysiłkiem. – Ale, kochana Magdaleno, nie zabrałaś ze sobą Saszy?
Dziewczyna bezradnie wpatrywała się w Backmana.
– Tak mi przykro z powodu tego, co się stało z Saszą. Zachorował i, niestety, trzeba go było zastrzelić. Możesz nam wierzyć, wszyscy ciężko to przeżyliśmy.
Backman mówił bardzo głośno, głos nieprzyjemnie wwiercał się w uszy Molina.
Adwokat chrząknął.
– Proponuję, byśmy zajęli się podpisywaniem dokumentów.
– Ależ tak, oczywiście – wysapał Molin. – Niewiele czasu mi już zostało, musimy się spieszyć. Chyba że jest inaczej, doktorze Ljungqvist?
– Niestety, to prawda – odparł doktor Berg, zakłopotany.
Adwokat wyjaśnił, w czym rzecz.
– Zakładamy, że pan, panie radco handlowy Backman, jako ojciec dziewczynki, będzie jej z początku pomocny w prowadzeniu interesów?
– Oczywiście, panie mecenasie. Gotów jestem poświęcić wszystko dla jej dobra.
– Wcale w to nie wątpimy – powiedział adwokat.
Backman spojrzał na niego podejrzliwie. Czy to nie zabrzmiało cokolwiek ironicznie? Ale nie, twarz adwokata była taka oficjalna.
– Konieczni są świadkowie – stwierdził adwokat.
Backman obruszył się zniecierpliwiony.
– Czy nie wystarczy doktor Be… Ljungqvist i moja małżonka?
– Może i tak – odparł adwokat. – Ale mamy czterech bezstronnych świadków, którzy czekali tu tylko i wyłącznie z tego powodu.
Backman nerwowo upewnił się, czy Magdalena ma na twarzy woalkę.
I okazało się to doprawdy konieczne! Backman zbladł, ujrzawszy dawnego przyjaciela Molina, komendanta policji. Wraz z nim wszedł mężczyzna o bardzo ciemnej karnacji, którego Backman mgliście sobie przypominał.
– Mój zaufany człowiek, Kol Simon – przedstawił go Molin.
– Drogi teściu… Czy to nie zbyt wiele osób dla ciebie?
– Zbyt wiele? Obawiasz się, że mogę umrzeć? Prędzej czy później i tak to nastąpi.
Backman usłyszał, że żona i przybrana córka stłumiły jęk. Do pokoju wszedł wielki, straszny olbrzym o przerażającym obliczu i jeszcze jeden mężczyzna, poruszający się o kulach.
– A cóż to za menażeria? – wypalił Backman, nie zastanawiając się, co mówi.
– Pozwólcie sobie przedstawić dwóch pozostałych świadków: właściciel ziemski Heike Lind z Ludzi Lodu i jego krewny, Tomas.
Kiedy Backman otrząsnął się z pierwszego zdumienia, zapytał:
– Czy naprawdę konieczna jest obecność aż tylu osób?
Adwokat pospieszył z odpowiedzią:
– To, co ma zostać przepisane na pannę Magdalenę Backman, to nie są drobiazgi. Musimy zachować nadzwyczajną ostrożność, by ten ogromny majątek nie dostał się w niepowołane ręce.
– To oczywiste. Ale jak możecie wątpić…
– Ta ceremonia potrwać może kilka godzin! – oświadczył adwokat, podkreślając swe słowa uderzeniem dłonią w wielki stos papierów.
Backman spostrzegł, że jego piękna Ida nerwowo zwilżyła językiem wargi. Doktorowi Bergowi oczy niemal wyszły z orbit.
Spokojnie, tylko spokojnie, myślał Backman, ale czuł, jak i jemu pot perli się na czole. Co za szczęście, że Magdalena tak pracowicie ćwiczyła dziecinny podpis swej kuzynki!
– Magdaleno, najdroższe dziecko – rzekł Molin skrzeczącym głosem. – Przez cały czas nie odezwałaś się ani słowem.
– Bo tak mi przykro, dziadku! – pisnęła dziewczyna, naśladując głos kuzynki. – Nie chcę, byś umierał!
Nieudolnie! pomyślał Backman z gniewem. Ta Magdalena była dwa lata starsza od jego córki, ale nie musiała udawać aż tak dziecinnej, by seplenić!
– Podejdź do mnie, chciałbym na ciebie popatrzeć – poprosił Molin.
Dziewczyna zbliżyła się niechętnie. Wszystko w porządku, pomyślał Backman, dając Magdalenie znak, by zdjęła kapelusz i odsłoniła twarz. Stary i tak jest ślepy niby kret.
– Mam wrażenie, że bardzo urosłaś i przytyłaś. – Molin bezwładną dłonią próbował objąć dziewczynkę.
– Bardzo się zmieniła – zauważył komendant.
Ty durniu, po coś tu przyszedł? wściekł się w duchu Backman, ale głośno powiedział z fałszywą wesołością:
– Tak, tak, drogi teściu. Magdalenie dobrze u nas. Lubi zjeść i widać to po niej.
Zaśmiał się, lecz żona skarciła go spojrzeniem i uśmiech zamarł mu na ustach.
Adwokat niespodziewanie głośno zawołał:
– Czy możemy już zacząć?
– Tak – odparł Backman, zdecydowanie za szybko, i znów pochwycił karcące spojrzenie żony. To dziewczynka powinna odpowiedzieć.
– Tak – Potwierdziła fałszywa Magdalena.
Ida Backman znów zwilżyła wargi. Majątek leżał u ich stóp i czekał. Jeszcze kilka minut i…
Nagle, jakby na sygnał dany przez głośny okrzyk adwokata, przez pokój kilkoma susami przeleciał nieduży szary kłębek i zatrzymał się przy Kolu Simonie.
– Co…? – wyrwało się Backmanom.
– Sasza? – niemądrze spytała dziewczynka.
– Oczywiście, że nie – odparł Backman, który zdążył już się opanować. – To jakiś inny pies, Sasza przecież nie żyje.
Pies, słysząc dźwięk jego głosu, z podkulonym ogonem rzucił się do drzwi. Wszystkie spojrzenia powędrowały za pieskiem.
W drzwiach stał jakiś młodzieniec.
Pani Backman krew uderzyła do głowy. Ten chłopak, tutaj?
Nie zdążyła wziąć się w garść, bo do pokoju weszła kolejna osada, tym razem kobieta.
To matka chłopca, Tula z Motala!
Ida Backman zasłoniła usta dłonią, chcąc stłumić okrzyk przerażenia. Myśli kłębiły jej się w głowie, nie mogła znaleźć odpowiednich słów.
– Dzień dobry, pani Backman, jak miło, że znów się spotykamy – zaświergotała Tula, a nikt nie umiał czynić tego lepiej od niej.
– Co robią tutaj ci ludzie? – ostro zapytał Backman. – To przecież znani oszuści!
– No, no – powściągnął go Molin. – Zamierzam uczynić Christera jednym z moich spadkobierców, uważaj więc, co mówisz.
– Co takiego? Umieścić go w testamencie? – głos Idy drżał. – Czyżby do tego stopnia zdołał omamić dziadka Magdaleny?
Widać było, że Molin jest już zmęczony. Zwrócił się do służącego:
– Bądź tak dobry i poproś, by Anna Maria Simon zeszła na dół.
– Co to ma znaczyć! – obruszył się Backman, a doktor przytakiwał jego słowom. – Czy masz zamiar zwołać całe zgromadzenie ludowe?
– Chcesz w ostatniej godzinie życia odmówić mi przyjemności ujrzenia tych, którzy są mi bliscy, mój były zięciu?
– Ależ to my jesteśmy twoimi najbliższymi, teściu!
Molin nie odpowiedział. Zwrócił tylko głowę ku drzwiom i spoglądał z wyczekiwaniem.
Weszła Anna Maria, ale nie sama. Prowadziła ze sobą wynędzniałe, zabiedzone stworzenie.
Pani Ida jęknęła.
– Magdalena – szepnął Backman. – Co ty tu robisz? Przecież miałaś być w „Miłosierdziu”!
– Już nie – odparł Molin. – Dzięki uporowi zakochanego młokosa, który ma na imię Christer, udało jej się opuścić to piekło na ziemi.
Backmanowie i doktor Berg wpatrywali się w Molina. usłyszał szept! I spojrzenie miał ostre jak u sokoła!
Nie mieli jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, czyhało poważniejsze niebezpieczeństwo. Doktor, ot, tak sobie, przesunął się ku drzwiom, ale drogę zagrodził mu komendant policji…
Ida Backman podjęła desperacką próbę. Godnie odrzuciła włosy do tyłu i rzekła spokojnie: