Выбрать главу

Ależ się musiał uwijać! Zwykle miał do pomocy kogoś kto zajmował się wrotami z jednej strony, ale tego dnia był wyjątkowo sam i na tym polegało całe nieszczęście. Christer uznał wreszcie, że nie poradzi sobie bez wsparcia magii, odmówił więc naprędce kilka zaklęć nad jednymi wrotami, a sam rzucił się ku drugim. Kręcił korbą i obracał wielki pręt co sił w rękach (prawdę powiedziawszy, miał już dość twarde muskuły od tej pracy}, starając się zachować zimną krew i myśleć rozsądnie. Patrzył, jak woda powoli wlewa się lub wylewa z poszczególnych komór śluzy. Nie mógł pojąć, w jaki sposób dziadek Erland radził sobie z takim skomplikowanym mechanizmem. To naprawdę wymagała pracy umysłu!

Stwierdził, że tajemne moce doskonale się spisują. Wszystko działało jak należy, nie musiał wcale myśleć o niczym ponad to, czym się akurat zajmował.

Po trwającej wiele godzin niewolniczej pracy uznał, że może powrócić do przyjemnego odpoczynku wśród zieleni. Ręce pod głową, noga na nodze, w ustach źdźbło trawy… Czy komuś może być lepiej?

Doprawdy, trzeba przyznać, że dziadek ma bardzo przyjemną robotę! Christer mruknął kilka magicznych słów, skierowanych do rzeki, aby dała mu znać, że nadpływa kolejna łódź. Wiedział przecież, że takie intuicyjne przeczucia są jego mocną stroną.

Myśli znów powędrowały ku Magdalenie. Spotkanie z nią miało miejsce już dawna temu, ale teraz, kiedy tak leżał na trawie, odurzony zapachem ziół, powróciły wspomnienia nocy w uzdrowisku Ramlosa. Magdaleno… mała dziewczynko, gdzie teraz jesteś? Czy nie czujesz, że twój jedyny przyjaciel wzdycha, ciągle wyczekując jakiegoś znaku od ciebie?

Nagle jakby spod ziemi rozległ się głuchy, dudniący krzyk:

– Do czorta, jak długo jeszcze będziemy tu tak stać?

Christer poderwał się, jakby nagle użądliła go pszczoła. Co to takiego? Skąd?

Nagle cała krew uderzyła mu do głowy, Mój Boże! Wrzask dochodził z jednej z komór śluzy!

Na samym dnie tkwiła smętnie ostatnia łódź, jedna z barek. Szyper miał twarz siną z gniewu. Reszta załogi także nie była przyjacielsko usposobiona do Christera.

Popędził ku maszynerii, starając się nie słyszeć okrzyków szypra.

– Co się stało z Erlandem z Backa? On miał przynajmniej głowę na karku! Zawsze, o każdej porze można mu było zaufać! Ca za idiotę teraz zatrudnili?!

Wstyd i hańba! Christer kręcił i kręcił, aż serce z wysiłku omal nie wyskoczyło mu z piersi. Czuł się straszliwie upokorzony. Kochany, najmilszy dziadku Erlandzie, wybacz mi! Wybacz, że przyniosłem ci tyle wstydu, że zawiodłem twoje zaufanie. Nigdy więcej mi się to nie zdarzy!

Barka stopniowo unosiła się w górę, a Christerowi robiło się coraz ciężej na duszy.

Nie miał zamiaru wymyślać dla siebie żadnych usprawiedliwień. Nie chciał oszukiwać, że źle się poczuł i na kilka minut musiał opuścić śluzę. Po pierwsze, nie chodziło wcale o kilka minut, a po drugie, nie pozwalał mu na to honor. Prawdy powiedzieć nie mógł, bo co by sobie o nim pomyśleli? Miał wyznać, że się zbłaźnił, bo zaufał swoim nadprzyrodzonym zdolnościom? Liczył na przeczucie, które podszepnie mu, że coś jest nie w porządku?

Przecież nie miał za grosz intuicji, która podpowiedziałaby mu, że zapomniał o jednej, i to dość sporej łodzi, ba, o całej komorze śluzy!

Tyle rozumu ma przecież każde dziecko!

Nie, naprawdę nie był to najlepszy dzień Christera.

Pewnego dnia koło świętego Jana Tula wybrała się do Linkoping, większego miasta, będącego siedzibą biskupa i miejscem koronacji dawnych królów, miasta, w którym niegdyś na ting zbierali się Wschodni Goci, gdzie był klasztor i katedra.

Nie dało się zaprzeczyć, że Tula nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zresztą dziwne byłoby, gdyby było inaczej. Ona, dotknięta z Ludzi Lodu, mocno musiała trzymać się w ryzach przez wzgląd na swoich najbliższych. Czyniła to z własnej woli, bardzo ich bowiem kochała i całym swym sercem pragnęła ich dobra, ale czasami zdarzało się, że dręczący niepokój doprowadzał jej krew do wrzenia. Uważała, że marnuje wszystkie nadzwyczajne zdolności, jakimi ją obdarzono, i wtedy musiała złapać trochę wiatru w skrzydła, Albo odprawić jakieś czary, ukradkiem, tak by nikt tego nie zauważył.

W głębi duszy wiedziała, skąd bierze się ów najbardziej dokuczliwy niepokój. Owszem, świerzbiły ją palce, by wreszcie przejąć tajemny skarb Ludzi Lodu, który Heike przetrzymywał tak bezwstydnie długo. Prawdopodobnie podejrzewał, co mogłoby się stać, gdyby skarb dostał się w jej ręce.

Tula na samą myśl uśmiechnęła się pod nosem.

Nie, to nie skarb był przyczyną jej niepokoju, z czasem i tak miał należeć da niej.

Było coś znacznie gorszego.

Znalazła się we władzy demonów. Kochała się z nimi, choć nie do końca, ale tak, jak to było możliwe. Jej ucieczka z Grastensholm, jak ją przyjęły?

Czy nadal na nią czekały?

Wiedziała, że ciągle jest równie ładna jak kiedyś, choć nie w tak niewinny sposób. Miała w sobie teraz coś naprawdę diabelskiego, była pociągająca jak nigdy dotąd.

Niedługo upłynie dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń, ale pożądanie, jakie w niej rozpaliły, płonęło w niej nadal. Na wspomnienie owych czterech strasznych demonów z napięcia wirowało jej w głowie.

Przeszła przez rynek w Linkoping, tam gdzie ziemscy mężczyźni okazali niegdyś bestialstwo równe co najmniej okrucieństwu demonów. Ponad sto lat temu właśnie tutaj odbyła się słynna krwawa łaźnia w Linkoping. Zgładzono członków dawnych szlacheckich rodów Sparre, Bielke i Baner, by umocnić jedynowładztwo króla.

Kiedy ludzie wreszcie zmądrzeją?

Ziemscy mężczyźni nie pociągali Tuli, wystarczał jej w pełni jeden. Tomas, którego nadal kochała z gwałtownością taką, że niemal ją przerażała.

Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że nie tu jej miejsce. Należała do świata demonów, dane jej było posmakować ich zmysłowości, oszałamiającej, lodowatej i gorącej zarazem. Wspomnienia chwil, które z nimi spędziła, rozpalały ją prawie nieprzerwanie.

Z wyglądu nie wydawały jej się wcale odpychające, uważała wręcz, że są niewypowiedzianie fascynujące.

Wiele kobiet z Ludzi Lodu odczuwało pociąg do demonów. Sol, Ingrid. Nawet Silje, która przecież nie wywodziła się z rodu, znalazła się pod ich wpływem. W snach widywała Tengela Dobrego jako demona.

Właściwie więc nie było nic dziwnego w tym, że Tula czuła się rozdarta i niespokojna. Była jak ptak, któremu przypalono nad ogniem skrzydła. Dopóki miała Tomasa i swoich rodziców, potrafiła trzymać się ziemi. Ale gdyby ich zabrakło…

Nie chciała nawet o tym myśleć. Nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć do wiadomości, że i matka, i ojciec przekroczyli już sześćdziesiątkę, a Tomas wyraźnie tracił siły. Cierpiał na ostre bóle w krzyżu i nie był już taki chętny, by stawać na nogach, na których tak naprawdę nigdy nie nauczył się chodzić. Tula obawiała się, że serce także mu szwankuje, jak to często bywało w ciele toczonym przez reumatyzm.

Wcześniej napisała list do Heikego:

Stary lisie, jak długo masz jeszcze zamiar przetrzymywać skarb? Mój ukochany Tomas jest chory i nie mam czym go uleczyć. Nie chodzi mi wcale o to, byś umierał, tak abym ja mogła nareszcie dostać skarb w swoje ręce. Nikt w rodzie nie życzy Ci śmierci, dobrze o tym wiesz. Ale czy naprawdę musisz mi aż tak skąpić lekarstw?

Poza tym dawno już się nie widzieliśmy, mógłbyś więc wybrać się do nas z rodziną. Z powodów, które znane są tylko Tobie i mnie, nie mogę pokazać się więcej na Grastensholm, nie mam też zamiaru posyłać mego syna do tego przeklętego siedliska duchów!