Spostrzegła, że nie tylko ona się im przygląda; w kierunku trzech dżentelmenów wyraźnie przesuwała się grupka luksusowych prostytutek. Juliana ich nie winiła. Jej brat, Adam i Seb należeli do najprzystojniejszych mężczyzn w Londynie, toteż stanowili wyjątkową pokusę dla każdej ambitnej kurtyzany. Zręcznie odsunęła dziewczęta i wśliznęła się do boksu obok Adama, uśmiechając się przez ramię.
– Spędzę tu tylko chwilę, a potem ich wam zostawię, moje drogie.
Dziewczęta w odpowiedzi uśmiechnęły się do niej czujnie i przeszły trochę dalej. Joss nie wydawał się zadowolony z jej obecności, choć zarówno on, jak i Adam uprzejmie wstali. Sebastian Fleet wycofał się, mrucząc coś o tym, że przyniesie jej drinka.
– Nie spodziewałem się, że znów cię dziś ujrzę, Juliano – odezwał się brat.
– Najwyraźniej nie – zauważyła Juliana, patrząc znacząco na prostytutki. – Co ty sobie wyobrażasz, Joss? Bardzo mnie zawiodłeś.
Joss nie wyglądał na rozbawionego, ale Adamowi zadrgały wargi.
– Śmieszne, że właśnie ty mówisz coś takiego, Juliano – rzekł. – Co ty tu robisz?
– Przyszłam zagrać, naturalnie. – Juliana zmrużyła oczy i popatrzyła na niego. – Nie zmieniaj tematu, Adamie. Rozmawiamy o waszych rozrywkach, nie moich. Zapewne za wiele słodyczy w domu po pewnym czasie traci urok i niezbędne jest antidotum. Nie winię was… Sama uważam, że nadmiar cnoty może być męczący.
– Wszyscy wiemy, że ty i cnota to naturalni wrogowie – po wiedział Joss oschle. – Jednakże wyciągnęłaś mylne wnioski, Ju. Nie przyszliśmy tu grać, a tym bardziej zabawiać się w towarzystwie kurtyzan.
Juliana z niedowierzaniem uniosła brwi i uśmiechnęła się.
– Doprawdy? Och, rozumiem! Tak, oczywiście, ale jestem głupia. Kiedy następnym razem spotkam się z Annis i Amy, będę pamiętać, jaką popełniłam omyłkę, podejrzewając was o gonienie za rozrywkami. Sądzę, że zasłużyły na to, byście je zdradzali, bo inaczej by was tu nie było.
Napotkała chłodne spojrzenie szarych oczu Adama.
– Wiesz, Juliano – wycedził – że gdybyś była mężczyzną, do tej pory wiele razy wyzwałbym cię na pojedynek.
Juliana uśmiechnęła się do niego.
– Chyba że nie chciałbyś obrazić Jossa, bo a nuż byś mnie zastrzelił!
Adam i Joss popatrzyli na siebie.
– Och, to by mnie na pewno nie powstrzymało – rzucił lekko Adam. – Ciesz się, że zachowuję dla ciebie odrobinę galanterii. Niemniej prawdziwa z ciebie wiedźma.
Juliana odchyliła głowę i wybuchnęła śmiechem.
– Mówisz tak tylko dlatego, że was przyłapałam.
– Niezupełnie. Nie przyłapałaś nas, cokolwiek o tym myślisz. Poza tym prawienie złośliwości sprawia ci przyjemność.
Odwróciła się do brata.
– Joss? Zamierzasz tak to zostawić?
– Tak się składa, że zgadzam się z Adamem. Roześmiała się ponownie.
– Wielkie nieba, takich dwóch nieuprzejmych dżentelmenów jak wy trudno byłoby znaleźć ze świecą. Ja jednak nie zamierzam się na was obrażać.
– Wiem – powiedział Joss smutno. – To jedna z cech twego charakteru, dzięki której wciąż jesteś lubiana. Teraz uciekaj, bo musimy porozmawiać o interesach.
– Och, interesy! – Otworzyła szeroko oczy. – Rozumiem! Jakie interesy możecie mieć wy dwaj, że trzeba o nich rozmawiać w salonie gry?
– Chodzi o politykę – rzucił Joss lakonicznie.
– Naturalnie. To znacznie stosowniejsze miejsce niż klub White'a.
– Przyszedł Davencourt – wtrącił Adam, wstając. – Wybacz nam, Juliana.
Martin Davencourt zmierzał do boksu w rogu, z niewymuszonym wdziękiem torując sobie drogę przez tłum wypełniający salon gry. Na widok nadchodzącego Martina prostytutki zaczęły szeptać do siebie jak grupka podekscytowanych uczennic. Nietrudno było się domyślić dlaczego. Wśród tego zniewieściałego, wyperfumowanego tłumu robił wrażenie męskiego, bezkompromisowego i oszałamiająco przystojnego. Juliana poczuła nagłe, niewytłumaczalne ukłucie zazdrości.
Martin zauważył ją i spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem tymi swoimi zielononiebieskimi oczami. Poczuła, że się leciutko rumieni. Jakież to denerwujące. Nie było powodu, dla którego miałaby się irytować, a jednak tak się stało.
– Dobry wieczór, panie Davencourt – powiedziała, rzucając znaczące spojrzenie na krążące nieopodal prostytutki. – Zostawiam panów, żebyście bez przeszkód mogli zająć się interesami.
Półtorej godziny później, po przegraniu skromnej sumki do Sebastiana Fleeta przy karcianym stoliku i wypiciu kilku kieliszków doskonałego wina, Juliana wstała od stolika pikiety. Adam i Joss właśnie wychodzili. Stała za filarem, obserwując, jak nakładają płaszcze, ściskają dłoń Martina Davencourta i ruszają ku drzwiom. Prostytutki przeszły tuż obok nich, ale Adam zbył je lakonicznie, toteż odeszły. Juliana poweselała. Zdaje się, że panowie naprawdę nie kłamali. Może, o zgrozo, wierność małżeńska wchodzi w modę?
– Spokojnie tu dziś, prawda? – szepnęła jej do ucha Susanna Kellaway. – Co mogę zrobić, kiedy tacy świetni dżentelmeni jak twój brat i Ashwick okazują się wiernymi mężami? To doprawdy irytujące. – Przyjrzała się Julianie uważnie. – Słyszałam o twoim wyskoku na przyjęciu u Emmy Wren. Może trochę urozmaicisz nam dzisiejszy wieczór, moja droga?
Juliana miała właśnie wezwać powóz, kiedy poczuła na sobie mroczne, pełne dezaprobaty spojrzenie Martina Davencourta. Zmarszczyła czoło. Najpierw Joss i Adam, a teraz jeszcze Martin Davencourt patrzył na nią z potępieniem. Zupełnie jakby miała cały szwadron dokuczliwych starszych braci. Postanowiła zrobić coś, co go zaszokuje. Skoro był tak zdecydowany ją krytykować, mogła przynajmniej dać mu powód. Uśmiechnęła się promiennie do Susanny, złapała kieliszek z winem od zaskoczonego lokaja i wypiła zawartość jednym haustem.
– Czemu nie? Niech kwartet smyczkowy zagra gigę, Susanno.
Wyciągnęła rękę do zaskoczonych dżentelmenów przy najbliższym karcianym stoliku i wdrapała się na blat, zrzucając karty. Po sali przeszedł szmer zaskoczenia, a potem pomruki wyczekiwania. Muzycy zaczęli grać.
Juliana zagarnęła spódnice, pokazując liczne halki i bardzo zgrabne kostki. Dżentelmeni jeden przez drugiego wyciągali szyje, by zerknąć jej pod spódnice. Muzycy grali szybko i rytmicznie. Juliana prowokacyjnie poruszała biodrami, kręciła się w kółko, włosy wysunęły się z podtrzymujących je szpilek i spłynęły na ramiona. Tłumowi udzielił się nastrój chwili i zaczęto klaskać w rytm muzyki. Jedna z prostytutek wgramoliła się na sąsiedni stolik i dołączyła do niej przy akompaniamencie okrzyków i wulgarnych wrzasków. Juliana straciła równowagę i byłaby spadła ze stołu, gdyby entuzjastyczne dłonie jej nie podtrzymały. Tańczyła tak zawzięcie, że pierś wysunęła jej się ze stanika, za co została nagrodzona hucznym wiwatem.
W końcu, zarumieniona, potargana i bez tchu, chętnie przyjęła kieliszek wina, który ktoś wcisnął jej w dłoń. Pijąc, spostrzegła Martina Davencourta. Miał ponurą, zawziętą minę. Trzymał w dłoni pelerynę. Zanim zdołała odgadnąć jego zamiary, wyjął jej kieliszek z ręki, odstawił gwałtownie na stół, otulił ją peleryną i mocno przyciągnął do siebie, obejmując ramieniem jej talię. Mruknął lakonicznie: