– Chodźmy, lady Juliano. Zabieram panią do domu. Juliana rzuciła mu rozbrajające spojrzenie i przytuliła się do niego. Zasłużył na to, by wprawić go w zakłopotanie. Oto mężczyzna, który posądził ją o chęć wywołania skandalu na ślubie jego kuzynki. Oto mężczyzna, który uważał, że Londyn jest pełen jej kochanków, a więc równie dobrze mogła postąpić tak, jakby była to prawda.
– Nie musimy tak się spieszyć, Martin, kochanie. Jestem tylko twoja – zaszczebiotała słodko, uśmiechając się do niego. – Zabierz mnie stąd.
– Szczęściarz z ciebie, Davencourt – zauważył ktoś żartobliwie.
Martin czym prędzej wyprowadził ją z sali, a właściwie wyniósł, bo Juliana z artystycznym wyczuciem przylgnęła mu do ramienia niczym płożący się bluszcz. W pełni zdawała sobie sprawę z uśmiechów i komentarzy tłumu.
– Zwolnij, proszę, Martin, kochanie – powiedziała głośno. – Tak ci spieszno do naszego sam na sam?
– Proszę się uspokoić! – wysyczał półgłosem.
Jak tylko znaleźli się w holu, z dala od widzów, puściła go i poprawiła wymiętą suknię. Nie było tu nikogo, toteż nie widziała potrzeby udawania.
– Panie Davencourt, ta skłonność do porwań któregoś dnia przyczyni panu kłopotów. Powinno mi pochlebiać, że tak panu za leżało na moim towarzystwie, wiem jednak, że nie o to chodzi.
Martin przeszył ją wściekłym spojrzeniem.
– Robię to dla pani brata, lady Juliano. Nie uwierzę, że chciałby, żeby zabawiała się pani w takim miejscu!
– Zabawiała się? Mówi pan jak ze średniowiecza, panie Davencourt. A może wręcz sprzed potopu. – Juliana roześmiała się. – A co do Jossa, bardzo się pan myli. Zapewniam pana, że zostawiłby mnie samej sobie.
Kąciki ust Martina wykrzywiły się w dezaprobacie.
– Wcale mu się nie dziwię.
– A więc na drugi raz proszę zostawić mnie w spokoju. Dziękuję za pomoc, ale nie ma potrzeby, żeby odgrywał pan rolę błędnego rycerza.
Wyszli na schody prowadzące do frontowego wejścia. Zimne nocne powietrze podziałało na Julianę jak wiadro wody. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak dużo wypiła, a teraz przylgnęła instynktownie do ramienia Martina, żeby nie upaść. Jej uszu dobiegło zrezygnowane westchnienie.
– Och, wiem, że trochę wypiłam.
– Jest pani sprytna – zauważył Martin. – W dalszym ciągu chce pani, żebym zostawił ją samą?
Juliana wybuchnęła śmiechem.
– Może mnie pan zawieźć do domu z moim błogosławieństwem, panie Davencourt, o ile zdaje pan sobie sprawę, jaką to szkodę wyrządza pańskiej nieskazitelnej reputacji.
Martin wydał z siebie dźwięk przypominający parsknięcie i pomógł jej wsiąść do powozu.
– Portman Square – polecił stangretowi.
Pchnął ją niezbyt delikatnie na siedzenie, po czym wsiadł sam. Juliana uświadomiła sobie, że jego bliskość chyba sprawia jej przyjemność. Wypity w nadmiarze alkohol pozbawił ją zahamowań. Zarzuciła Martinowi ramiona na szyję, a kiedy próbował się uwolnić, nie pozwoliła mu na to.
– Proszę mnie puścić, lady Juliano – powiedział chłodno, odrywając siłą jej ramiona od szyi i wciskając ją w róg powozu.
Juliana, porwana nagłą, zadziwiającą falą pijackiego pożądania, wdrapała się Martinowi na kolana. Znów spróbował ją odepchnąć.
– Zejdź! – Zabrzmiało to tak, jakby mówił do nieposłuszne go psa. – Zostaw mnie w spokoju, proszę.
Wierciła się na jego kolanach. Czuła, jaki jest spięty. Wspaniale pachniał cynamonową wodą kolońską i świeżym powietrzem. To śmieszne, że spodobał jej się Martin Davencourt, sztywny, zamknięty w sobie Martin, którego wyobrażenie o przyjemnościach sprowadzało się do czytania raportów ministerstwa finansów. Niemniej ta surowa męskość okazała się niezwykle pociągająca. Kiedy delikatnie umieścił ją z powrotem na siedzeniu, westchnęła żałośnie.
– Nie chcesz mnie?
Położyła rękę na jego udzie i dłoń Martina zamknęła się jak żelazne imadło na jej nadgarstku, zanim palce Juliany dotarły do celu.
– Boli! – Skrzywiła się, a ból pomógł rozjaśnić jej w głowie. – Muszę panu pogratulować surowości pańskich zasad moralnych, panie Davencourt.
– Proszę mnie nie dotykać! – warknął Martin, puszczając jej dłoń. – Nie mam życzenia stać się obiektem pani pijackich zalecanek, lady Juliano.
– Jest pan niesprawiedliwy wobec siebie, panie Davencourt. – Wyprostowała się i odsunęła. – Chyba nie chce pan powiedzieć, że trzeba być kompletnie pijaną, żeby uznać pana za atrakcyjnego?
Martin odwrócił się bokiem, całkowicie ją ignorując. – Wiem, że mnie pan nie lubi. Wyraził to pan wystarczająco jasno, kiedy widzieliśmy się poprzednim razem.
– Jest pani pijana, lady Juliano. Jutro będzie pani żałować, że ta rozmowa miała miejsce.
– To niezwykle mało prawdopodobne. Nigdy nie żałuję tego, czego nie mogę zmienić. To strata czasu.
Znów zapadła cisza.
– Czy w ogóle nie zamierza pan ze mną rozmawiać? – spytała Juliana. Przebierała palcami po aksamitnej poduszce siedzenia, aż musnęła wierzch jego dłoni. Była ciepła i pełna życia i zapragnęła jej dotknąć mocniej. Zaryzykowała i wsunęła swoją dłoń w jego rękę. Po chwili westchnął z rezygnacją i usiadł wygodniej, odprężony. Juliana przysunęła się nieco bliżej.
– A więc nie chce pan ze mną rozmawiać i nie chce pan mnie pocałować.
Martin lekko zwrócił głowę w jej stronę.
– Z pewnością nie.
– Tak jak powiedziałam, zasadniczy z pana człowiek.
– Hm. – Nie wyglądało na to, że mu pochlebiła.
– Dlaczego zadaje pan sobie trud, by odwieźć mnie do domu, skoro pan mnie nie lubi?
– Nie jestem pewien, dlaczego zadaję sobie ten trud. – Martin uśmiechnął się niewyraźnie. – To nie tak, że pani nie lubię, lady Juliano. Lubię. Bóg raczy wiedzieć dlaczego, ale jakoś nie potrafię się powstrzymać. To bardzo skomplikowane.
Juliana uśmiechnęła się słodko.
– W porządku. Naprawdę jestem miła. Martin roześmiał się.
– Za mocno powiedziane, lady Juliano. Poza tym pani mnie nie lubi. Mówi mi to pani wystarczająco często.
– Fakty świadczą o czymś wręcz przeciwnym, nieprawdaż?
– Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego. – Zdaje się, że nie potrafię się panu oprzeć, panie Davencourt.
– W takim razie proszę się bardziej postarać. Pani jest jedyną zainteresowaną, bo ja panią odtrącam. Jestem dla pani nowością.
Juliana położyła dłoń na siedzeniu obok siebie.
– To mogłoby być wytłumaczenie, tak sądzę, ale… Nie, nie wydaje mi się, że o to chodzi. Głęboko wierzę, że między nami istnieje jakieś powinowactwo. Może to dlatego, że oboje jesteśmy takimi miłymi ludźmi.
Martin parsknął śmiechem.
– Powiedziała to pani już wcześniej. Co, u licha, pozwala pani myśleć, że jest pani miła?
– Wbrew pozorom jestem. Naprawdę.
– Dlaczego w takim razie zachowuje się pani tak niestosownie? Juliana z trudem sformułowała odpowiedź.
– Ja tak naprawdę nie zachowuję się w ten sposób. Tylko udaję.
– Całkiem przekonująco to pani wychodzi – zauważył Martin oschle.
– To taka gra. Dla zabawy.
– Zabawa. Rozumiem. – Martin przybrał sardoniczny ton. – I jest?
– Jest co?
– Jest zabawnie?
Juliana wzruszyła ramionami.
– Przyznaję, teraz nie jest zbyt zabawnie. Rozmowa z panem przypomina rozwiązywanie krzyżówki po wypiciu zbyt dużej ilości brandy.
– To trudne dla pani. – W głosie Martina wciąż pobrzmiewał cynizm. – Proszę mi w takim razie odpowiedzieć na inne pytanie. – Pochylił się nieco bardziej. – Czy zalecanie się do mnie to była z pani strony gra?
Zastanawiała się przez chwilę.