Выбрать главу

– Nie… tak… Tak myślę. Zrobiłam to po prostu dla kaprysu. Wiedziałam, że pan nie ulegnie.

– Byłaby pani zdziwiona, gdybym uległ?

– Bardzo. I bardziej niż trochę zaniepokojona. Martin roześmiał się.

– Jest pani szczera, muszę to pani przyznać, lady Juliano. Zerknęła na niego z ukosa.

– Nie mam zwyczaju kłamać, już to panu mówiłam. Tak czy inaczej, czy miałoby jakieś znaczenie, gdybym postąpiła pod wpływem kaprysu? Wiedziałam, że pan się na to nie nabierze, i nie myliłam się.

W spojrzeniu niebieskich oczu Martina było coś tak niepokojącego, że Juliana zadrżała. Nachyliła się lekko ku niemu.

– Panie Davencourt.

– Lady Juliano? – Martin miał lekko zachrypnięty głos.

– Panie Davencourt, jeśli nie zamierza mnie pan pocałować, proszę przestać patrzeć na mnie w ten sposób.

– Nie patrzę na panią w żaden szczególny sposób, lady Juliano.

– Ależ tak, patrzy pan. – Juliana uśmiechnęła się. – No, no, panie Davencourt. Uważałam pana za prawdomównego. Byłam z panem uczciwa, a teraz pańska kolej. Proszę przyznać, że uważa mnie pan za atrakcyjną.

Zapadła cisza.

– Może powinniśmy zacząć od czegoś prostszego – odezwała się Juliana, przerywając milczenie. – Mam wrażenie, że kiedyś uważał mnie pan za całkiem ładną.

– To prawda. – Ton Martina nie powiedział jej wiele. – Miałem wówczas piętnaście lat.

– Aha. A teraz?

Znów nastąpiła pauza, a potem Martin wyznał z ociąganiem:

– Teraz uważam, że jest pani piękna, lady Juliano.

– Jest pan za uczciwy na polityka, panie Davencourt, ale dziękuję za komplement. – Położyła dłoń na siedzeniu. – Mogę pytać dalej? Może pan udawać, że jest pan w Izbie Gmin, jeśli tak będzie panu łatwiej. Dzięki temu nabędzie pan trochę praktyki.

– Dziękuję, ale nie wydaje mi się, żeby to pomogło. Muszę odmówić odpowiedzi na dalsze pytania, obawiam się…

Juliana roześmiała się.

– A więc jednak ma pan zadatki na polityka! Waśnie zamierzałam zapytać, czy jest pan pewien, że naprawdę nie chciał mnie pan pocałować. Ma pan szczęście, panie Davencourt, bo zdaje się, dojechaliśmy do Portman Square. Tym razem się panu upiekło.

Segsbury, kamerdyner Juliany, pospieszył otworzyć drzwi, ale Martin sam pomógł jej wysiąść z powozu i ku jej zaskoczeniu wniósł ją po schodach do frontowego wejścia. Spoczywała spokojnie w jego objęciach, przytulając policzek do jego ramienia. W holu postawił ją delikatnie na nogi, podczas gdy Segsbury dyskretnie zniknął.

– Proszę teraz pójść spać – polecił łagodnie Martin. – My ślę, że właśnie tego pani potrzebuje.

Obejmował ramieniem jej talię i Juliana z wyjątkowym trudem powstrzymała się od oparcia głowy o jego szerokie ramię. Położyła mu dłoń na piersi.

– Panie Davencourt…

– Tak? – Martin pochylił się bliżej, leciutki zarost na twarzy musnął przez chwilę jej policzek. Pod Juliana ugięły się kolana.

– Dziękuję, że odwiózł mnie pan do domu, panie Davencourt. Jest pan prawdziwym dżentelmenem. Ale przecież o tym wiedziałam.

Martin uśmiechnął się, a od tego uśmiechu Julianie zaczęło jeszcze bardziej kręcić się w głowie. Przysunął wargi do jej ucha.

– Nie jestem takim znowu dżentelmenem. Obawiam się, że pani pytania podsunęły mi do głowy najróżniejsze pomysły.

Skierowała spojrzenie szeroko otwartych zielonych oczu na jego twarz. Martin uśmiechał się lekko.

– Odpowiedź na pani pytanie brzmi: tak. Tak, bardzo chciałem panią pocałować, ale jako dżentelmen musiałem się oprzeć pokusie wykorzystania sytuacji.

Juliana uśmiechnęła się niezwykle słodko.

– Och, niech pan przyzna, panie Davencourt! To zwykłe wymówki. Oparł się pan temu, bo obawiał się pan, że całowanie mnie to stanowczo zbyt niebezpieczna rozrywka. – Roześmiała się. – Nieważne. Jest pan usprawiedliwiony.

– Niebezpieczna rozrywka? – W jego oczach dostrzegła psotne rozbawienie. – Sądzę, że jakoś bym to przeżył.

Wciąż obejmował ją jedną ręką, a teraz przyciągnął ją do siebie, dotykając ustami jej warg. Juliana wydała stłumiony okrzyk zaskoczenia, który zdusił pocałunkiem. Aż do tej chwili nie wierzyła, że on naprawdę to zrobi. To była jej pierwsza omyłka. Drugą było to, że uważała, iż całowanie Martina Davencourta może być nieciekawym doświadczeniem.

Juliana, która przez ostatnie trzy lata nie pocałowała żadnego mężczyzny, odkryła że nie jest to wcale takie trudne. Westchnąwszy cichutko, pocałowała go w odpowiedzi i zarzuciła mu ramiona na szyję. Na długą chwilę znieruchomieli w namiętnym uścisku, aż odgłos ciężkich kroków Segsbury'ego na marmurowej posadzce obwieścił jego powrót i Martin wypuścił ją z objęć. Niebezpieczna – powtórzył Martin. – Może mimo wszystko ma pani rację, lady Juliano. – Ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek. – Dobranoc.

Juliana patrzyła za odchodzącym Martinem, podczas gdy Segsbury zamykał za nim drzwi. Widziała swoje odbicie w podłużnym lustrze w pozłacanych ramach, wiszącym na ścianie; włosy potargane, zielone oczy wciąż zamglone namiętnością, usta spuchnięte od pocałunków. Do diabła! Nie zamierzała posunąć się tak daleko. To było zbyt intymne. Miała wrażenie, że za bardzo się odsłoniła. Nie chciała nikogo dopuszczać tak blisko.

Jedno było pewne. Sposób, w jaki Martin całował, nie miał nic wspólnego z dżentelmenerią. Już nigdy nie pomyśli o nim jako o nudziarzu.

Segsbury przyglądał się jej z niepokojem.

– Dobrze się pani czuje? Czy mam pani coś podać?

– Tak, dziękuję ci, Segsbury – powiedziała powoli. – Napiję się porto w sypialni. Porto to lekarstwo na wszystko, tak sądzę. Zwłaszcza jeśli wypije się go na tyle dużo, by zdusić problem w zarodku.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Martin przyglądał się, jak pani Lane sadowi Kitty i Clarę na krzesełkach z wyplatanymi siedzeniami, ustawionych na widoku tuż przy parkiecie. Lekko zmarszczył brwi. Obie dziewczyny miały ponure miny; nie miał pojęcia dlaczego. Przecież znalazły się na jednym z najznakomitszych balów kostiumowych sezonu. Martin, w konserwatywnym czarnym dominie i masce, zachodził w głowę, czemu, u licha, jego siostry wyglądają, jakby im wyrywano zęby, skoro biorąc na zdrowy rozum, powinny być najszczęśliwszymi młodymi damami na tej sali.

Odwrócił się i zaczął sobie torować drogę przez tłum do pokoju, w którym zorganizowano bufet. Pomyślał, że rozsądnie będzie pojawić się na balu wydawanym przez panią Selwood i tym samym uciszyć wszelkie plotki o wyczynach Kitty i Clary. Liczył na to, że w jego obecności siostry będą się zachowywać jak należy i nie dojdzie do skandalu. Niemniej czekał go nudny wieczór. Większość gości to były debiutantki i ich wielbiciele, bo lady Selwood, jako matka dwóch córek na wydaniu, była zdecydowana pozbyć się z domu przynajmniej jednej w tym sezonie. Martin nie przepadał za balami debiutantek; nie miał ochoty na tańce z mizdrzącymi się niewiniątkami, a po tylu latach pobytu za granicą nie znał w Londynie zbyt wielu osób.

Zaraz po jego powrocie Araminta zaproponowała, że wyda dla niego kilka przyjęć, ale Martin niezbyt zapalił się do tego pomysłu. Wolał skromne kolacje w gronie przyjaciół, gdzie mógł odpocząć i porozmawiać na interesujące tematy. Nie znosił salonowych rozmów o niczym, aczkolwiek był w tym naprawdę biegły. Lata misji dyplomatycznych sprawiły, że potrafił rozmawiać o wszystkim i z każdym. Z wyjątkiem swego rodzeństwa. Zmarszczył brwi na myśl o trudnościach, jakie napotykał w porozumiewaniu się z przyrodnimi braćmi i siostrami. W porównaniu z tym jego zadanie na Kongresie Wiedeńskim było kaszką z mlekiem.

Wziął kieliszek szampana od lokaja i potoczył wzrokiem po sali. Adam Ashwick, jego żona Annis, Joss i Amy Tallantowie stali w niewielkiej odległości od niego, zatopieni w rozmowie. Adam widząc go, uniósł dłoń na powitanie i Martin odpowiedział szerokim uśmiechem. Miał właśnie podejść i dołączyć do grupki, gdy spostrzegł lady Julianę Myfleet.