– Bardzo przepraszam… – Młodzieniec zarumienił się. – To miał być komplement, ale może nie wyszło najlepiej.
– Z radością potraktuję twoje słowa jak komplement – zapewniła Juliana z uśmiechem. Ujęła go pod ramię i, jak było w zwyczaju, mieli się przejść po sali, ale prawie natychmiast wpadli na Martina Davencourta. Najwyraźniej na nich czekał, gotów przerwać ich sam na sam. Nie wyglądał na zadowolonego.
Juliana poczuła, że się rumieni. Świadomość czyjejś obecności nigdy nie działała na nią tak dojmująco, nawet dawno, dawno temu, kiedy debiutowała w towarzystwie. Miała wrażenie, że cała jej światowa ogłada została unicestwiona za jednym zamachem.
– Brandonie, jestem przekonany, że po tańcu lady Juliana chciałaby się napić wina – odezwał się Martin. Czy byłbyś tak dobry, by przynieść kieliszek z bufetu? I kieliszek dla mnie, jeśli łaska.
Brandon rzucił jej przepraszające spojrzenie. Wiedziała, że nie będzie się opierał. Nikt nie sprzeczał się z Martinem Davencourtem, a co dopiero jego młodszy brat.
– Proszę panią o wybaczenie – skłonił się. – Za chwilę będę z powrotem.
– Nie musisz się spieszyć. – Martin podał ramię Julianie. – Lady Juliana i ja mamy ze sobą do pomówienia.
Z ociąganiem wsunęła dłoń pod jego ramię. Nerwy miała napięte jak postronki. To co zaczęło się jako towarzyska gra, lada moment mogło przerodzić się w coś całkiem innego i miała poważne obawy, że sytuacja ją przerasta.
– Pochlebia mi, że pana zdaniem mamy wiele do omówienia, sir – rzuciła beztrosko. – Ja odnoszę wrażenie, że jest wręcz odwrotnie.
Martin uśmiechnął się.
– Dlaczego pani tak mówi?
– Cóż, udało nam się trzymać z dala od siebie przez cały miniony tydzień, prawda?
Powoli skinął głową.
– Myślałem, że lepiej będzie zachować dystans, lady Juliano.
– Jakie to wyważone z pana strony. Nie oczekiwałam niczego innego. Mam nadzieję, że nasze ostatnie spotkanie zbytnio panem nie wstrząsnęło, panie Davencourt. Nie chciałabym być za to odpowiedzialna.
– Zapewniam panią, że nie jestem wstrząśnięty – powiedział uprzejmie – chociaż rozumiem, że mogłem panią zaskoczyć.
– O, tak. – Nie miała zamiaru dopuścić do tego, by zorientował się, jak bardzo ją poruszył. – Jest pan pełen niespodzianek, panie Davencourt.
Martin uśmiechnął się krzywo.
– Zbytnia pewność siebie nie zawsze popłaca. Lustrował ją spojrzeniem z niepokojącą dokładnością zupełnie tak samo jak wtedy w holu u Emmy Wren. Włosy, oczy, usta. Zatrzymał się dłużej na wygięciu warg i jego spojrzenie rozbłysło.
– Panie Davencourt, jesteśmy w zatłoczonej sali balowej.
– W takim razie wyjdźmy na zewnątrz.
Jego bezczelność zaparła jej dech. Z nich dwojga to ona miała być tą z doświadczeniem, o złej reputacji.
Ktoś trącił ją w ramię i przeprosił. Nie miała pojęcia, kto to był, ale czar prysnął. Odsunęła się nieco.
– Może ma pan rację, panie Davencourt – powiedziała tak lekkim tonem, jak tylko zdołała. – Jest pan pełen niespodzianek, na przykład nie spodziewałam się, że pana tu dziś spotkam. Zamierza pan pilnować swojego rodzeństwa?
Martin przyjął zmianę tematu rozmowy wymownym uniesieniem brwi. To oznaczało, że był gotów pozwolić jej dyktować tempo – na razie.
– Powiedziała to pani tak, jakbyśmy byli na kinderbalu, lady Juliano.
– Cóż, tym właśnie jest – dla pana. – Juliana rzuciła mu kpiące spojrzenie z ukosa. Teraz, na neutralnym gruncie, poczuła się bezpieczniejsza, poza wpływem jego mrocznego przyciągania. – Dni pańskiej młodości należą już do przeszłości, sir. Jak zresztą mogłoby być inaczej przy gromadce dzieci, które wymagają nieustannej opieki? Martin skrzywił się.
– Musi pani być tak okrutna, lady Juliano? Nie jestem jeszcze zdziecinniałym starcem.
– Nie, ale równie dobrze mógłby pan nim być, skoro i tak nie znajduje pan czasu dla siebie. Podobno trudy wychowywania dzieci są niesłychanie wyczerpujące. Nietrudno się domyślić, że nie będzie miał pan czasu na pracę w parlamencie, która z pewnością wymaga uwagi.
Martin roześmiał się.
– W takim razie chyba powinienem się ożenić i zostać głową rodziny.
– Zauważyłam, że czyni pan szybkie postępy w tym kierunku. Moja kuzynka, pani Alcott, będzie dla pana doskonałą żoną.
Martin wyglądał na zaskoczonego.
– Za szybko wyciąga pani wnioski, lady Juliano. Poznałem panią Alcott dopiero dzisiaj.
– Po co tracić czas? Jestem przekonana, że to idealna kobieta dla pana.
Uniósł brwi.
– Czy pani kuzynka jest choć trochę podobna do pani?
– W najmniejszym stopniu. Jest moim całkowitym przeciwieństwem, stąd moje przekonanie, że będziecie mieli ze sobą wiele wspólnego. Poza tym… – Juliana uśmiechnęła się słodko – pańska oferta jest naprawdę kusząca. Gotowa siedmioosobowa rodzina! Serena nie będzie musiała się kłopotać rodzeniem własnych dzieci. Cóż mogłoby być lepszego?
Najwyraźniej zbiła go z tropu.
– Miałem nadzieję na własną rodzinę – zauważył.
– Och, cóż, w takim razie będzie panu potrzeba dużo siły.
– Wyciągnęła niewielką piersiówkę ze srebrnej ozdobnej torebki na pasku. – Napije się pan?
Martin wybuchnął śmiechem.
– Co to jest? Brandy?
– Nie, porto. Bardzo dobre. Ratuje mi życie, kiedy przychodzę na bale debiutantek.
– Dziękuję za propozycję, ale wolę dobrą brandy. Nie sposób się nie zastanawiać, czemu zadała sobie pani trud, żeby tu przyjść dzisiejszego wieczoru, lady Juliana Jeśli panią zdziwił mój widok, muszę przyznać, że pani zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. Nigdy bym nie pomyślał, że tego rodzaju rozrywka może pani odpowiadać.
– Ma pan rację, naturalnie. Bardzo tu nudno. – Juliana ostentacyjnie pociągnęła łyk porto. Ciepły alkohol rozgrzał żołądek i już tak nie drżała. Kilka matron stojących w pobliżu mierzyło ją wzrokiem, zaciskając usta z dezaprobatą. – Po prostu miałam taki kaprys – wyjaśniła, zakręcając buteleczkę i wsuwając ją na powrót do torebki. – Kolejny z moich dziwacznych kaprysów, niestety. Słyszałam kiedyś, jak lady Selwood mówiąc o mnie, użyła sformułowania „ta kreatura Myfleet” i dodała, że nie dopuści do tego, by zapraszano mnie na jej przyjęcia. Postanowiłam więc uświetnić jej bal w ramach kary. – Juliana posłała Martinowi olśniewający uśmiech. – Ponieważ to bal kostiumowy, biedna dama nie poznała mnie od razu i przyjęła niezwykle serdecznie. Specjalnie poprosiłam Jaspera Collinga, żeby mi towarzyszył, bo lady Selwood uważa go za obrzydliwego rozpustnika.
– Taki właśnie jest.
– Wiem o tym. Nie dostrzega pan pikanterii tej sytuacji? Jaśnie pani nie może nas teraz wyrzucić, bo wywołałaby jeszcze większy skandal. Wie jednak, kim jesteśmy, tak samo jak wszyscy jej goście. Wystawiłam ją na pośmiewisko. Widzi pan, Jasper nawet tańczy z panną Selwood!
Martin przyglądał się Julianie. Wyglądało na to, że jej współczuje. Współczuje i jest rozczarowany. Na widok tej miny serce jej się ścisnęło i poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jak on śmiał się nad nią litować? Odpowiedziała mu wyzywającym spojrzeniem.
– Jak widzę, pana koncepcja rozrywki i moja diametralnie się od siebie różnią, panie Davencourt. Skoro tak, nie musi się pan dłużej torturować, spędzając czas w moim towarzystwie. Chyba że chciał mi pan powiedzieć coś szczególnego.
– Jest pewna sprawa – powiedział powoli. Nie patrzył na nią; jego spojrzenie spoczywało na Brandonie, który bawił rozmową jakąś ładniutką debiutantkę.
– Czy ma to coś wspólnego z pana bratem?
– Ma pani słuszność. – Wyglądał na rozbawionego. – Czyżbym był tak przezroczysty?