– Naturalnie – powiedział Edward z miejsca. – Skoro jesteś pewna, że poradzisz sobie sama.
– Jestem całkiem pewna, dziękuję.
– W takim razie zajrzę jutro, żeby sprawdzić, jak się czujesz.
– Bardzo proszę.
Od świateł rozbolała ją głowa. Wyłożony marmurem korytarz był chłodny i opustoszały. Oparła się o framugę najbliższych drzwi i przyłożyła dłoń do czoła. Była taka zmęczona. I czuła się taka nieszczęśliwa.
Z oczu popłynęły łzy. Otarła je. Próbowała udawać przed samą sobą, że nie płacze. Ukradkiem zerknęła w głąb korytarza. Szczęściem nikogo tam nie było, a więc pozwoliła sobie na krótki szloch. Jego intensywność zaskoczyła ją i bardzo trudno było powstrzymać się od kolejnego. „Być może pani brat albo ojciec chcieliby usłyszeć o pani najnowszej eskapadzie? A może z ich opinią również się pani nie liczy?”
Kiedyś uważała, że Martin Davencourt jest nieciekawy, wręcz nudny. Teraz w jego oczach było tyle gniewu i namiętności, że od razu zrozumiała swój błąd. Jak by to było wzbudzić w takim mężczyźnie miłość zamiast wściekłości i szyderstw? Zaledwie przed tygodniem trzymał ją w ramionach i wówczas pragnęła całej jego miłości i namiętności. Teraz nigdy ich nie pozna.
Juliana pociągnęła nosem, po czym rozszlochała się na całego mimo prób powstrzymania płaczu. Zakryła twarz rękami, usiłując się opanować. To było takie żenujące. I całkiem niewytłumaczalne. Nigdy nie płakała.
Ktoś delikatnie położył jej dłoń na ramieniu.
– Lady Juliano?
Przez sekundę, zdezorientowana, łaknąca pociechy, pomyślała, że to Joss, jej brat. Znów miała osiem lat i wiedziała, że brat obejmie ją mocno, po chłopięcemu. Będzie zakłopotany i szorstki, ale ona poczuje się lepiej.
Wtedy rozpoznała ten głos. Jego głos. Martina Davencourta. Odskoczyła od niego jak oparzona, boleśnie świadoma, że twarz ma zalaną łzami i nie ma sposobu, by to ukryć. Przez długą chwilę patrzyli na siebie. Twarz Martina była ciemna i surowa, lecz w jego oczach kryła się łagodność, na której widok zapragnęła rzucić mu się w ramiona i błagać, żeby ją kochał i chronił. Przypomniała sobie życzliwość, którą okazał jej w Ashby Tallant tamtego lata. Nawet jako piętnastolatek Martin Davencourt wiedział, co to honor i prawość.
– Przepraszam, jeśli… – zaczął, ale wyzywająco spojrzała mu w oczy i weszła mu w słowo.
– Jeśli choć przez chwilę pomyślał pan, że martwię się z powodu pańskich słów, panie Davencourt, w takim razie grubo się pan myli.
Ruszyła w głąb korytarza z wyprostowanymi plecami, nie odwracając głowy i nie patrząc na Martina. Przez całą drogę czuła na sobie jego wzrok.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Możemy porozmawiać, Juliano?
Mocny głos Jossa Tallanta przebił się przez szum w pokoju karcianym. Juliana niechętnie podniosła się z miejsca. Przeprosiła swoich towarzyszy przy stoliku faraona, po czym pozwoliła bratu wziąć się za ramię i zaprowadzić w spokojniejsze miejsce, czyli w róg pokoju. Domyślała się, o czym Joss chce z nią rozmawiać. Przez ostatnie pięć dni rzeczywiście grała o duże stawki, a pogłoski o jej przegranych sprawiły, że znalazła się na ustach całego miasta. Wiedziała, że brat w końcu ją dopadnie i zażąda, żeby mu powiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Nie chciała nawet podjąć próby wyjaśnienia swego obecnego stanu ducha, bo sama ledwie rozumiała, co się z nią dzieje. Widziała Martina Davencourta kilka razy i była wobec niego ozięble uprzejma, ale to tylko jeden z powodów jej niedoli. Na resztę składały się koszmarne sny, w których prześladowała ją twarz hrabiny Lyon, oraz gorzkie przeświadczenie, że wszystko idzie nie tak, a ona nie znajduje sposobu, by to zmienić.
A teraz Joss przyszedł zobaczyć się z nią i sądząc po jego minie, czekało ją nudne kazanie.
– Dobrze wyglądasz, Joss – powiedziała lekko, kiedy brat podał jej kieliszek wina z tacy podsuniętej przez lokaja. – Zdaje się, że małżeńskie życie doskonale ci służy, mój drogi. Spodzie wam się, że Amy jak zwykle ma się świetnie?
Spostrzegła, że Joss się uśmiechnął, rozpoznając jej chytrą taktykę.
– Dobra próba, Juliano, ale to me przejdzie. Nie obchodzi cię zdrowie Amy, a ja nie przyszedłem tutaj na towarzyskie pogawędki, tylko po to, żeby porozmawiać o twoich długach.
Juliana skrzywiła się. Rozmowa zapowiadała się dokładnie tak źle, jak to sobie wyobrażała, jeśli nie gorzej.
– Mógłbyś przynajmniej poczynić parę ustępstw na rzecz grzeczności, Joss – powiedziała pogodnie. – I nie powinieneś mówić, że zdrowie Amy mnie nie obchodzi. Naturalnie, że mnie obchodzi.
Brat westchnął.
– Amy czuje się doskonale. Zamierzamy za miesiąc wyjechać do Ashby Tallant. Może byś się z nami wybrała, Juliano? Mogłoby się okazać, że właśnie tego ci potrzeba.
Juliana wzdrygnęła się. Na samą myśl o uwięzieniu na wsi z Jossem grającym rolę czułego męża i bladolicą Amy zrobiło jej się niedobrze. Jeśli dodać do tego brak towarzystwa, możliwości grywania w karty i robienia zakupów, wyjazd nie wchodził w rachubę. Skoro była nieszczęśliwa tu, tam 'popadłaby w obłęd.
– Nie mam ochoty odgrywać roli tej trzeciej w waszym towarzystwie – odparła nonszalancko. – Wciąż jesteś tak szaleńczo zakochany, że wszystkich pozostałych to krępuje. Poza tym wiesz, że nienawidzę wsi, Joss. Nie czuję potrzeby przeniesienia się na wieś, skoro wszystkie rozrywki mam tutaj.
– Słyszałem o tym – mruknął Joss dość ponuro. Wbił w siostrę szczególnie przenikliwe spojrzenie, pod którym aż się wzdrygnęła. Przez jedną przerażającą sekundę zastanawiała się, czy słyszał o eskapadzie w Hyde Parku, jednak szybko uświadomiła sobie, że niepokoiły go wyłącznie jej karciane długi. Dzięki Bogu i za to.
– Ile tym razem, Ju?
Juliana sączyła wino i zastanawiała się, czy powiedzieć bratu prawdę. Z jednej strony byłoby dobrze pożyczyć trochę pieniędzy od Jossa, z drugiej sprawiłaby mu kolejne rozczarowanie. Robiła to wiele razy przedtem.
– Zaledwie piętnaście tysięcy, mój drogi – powiedziała, dzieląc kwotę na pół.
Joss z niedowierzaniem uniósł brwi.
– A reszta?
– Cóż, może trochę więcej. – Uśmiechnęła się do niego ujmująco. – Gdybyś mógł pożyczyć mi kilka tysięcy.
Joss gwałtownie odstawił kieliszek.
– Obawiam się, że nie, Juliano. Nie tym razem.
Z początku sądziła, że się przesłyszała. Lekko zmarszczyła brwi.
– Dlaczego nie? Czyżbyś sam grał i przegrał? Och, Joss! Amy będzie taka niezadowolona.
– Nie – odparł szorstko brat. – Wcale nie grałem. Chodzi po prostu o to, że nie mogę już cię finansować, kiedy ty doprowadzasz się do ruiny. Wciąż naciągasz mnie na pieniądze. Naszego ojca też.
Juliana skrzywiła się. Była zdezorientowana i spanikowana.
– Ale przecież musisz mnie finansować! Ty albo ojciec. Z uwagi na honor rodziny.
Joss przybrał cyniczną minę.
– Jak bardzo dbasz o honor rodziny?
– Ale ja… – Dopiła wino. Poczuła się silniejsza, kiedy ciepło alkoholu rozlało się po żołądku. Zdobyła się na odwagę.
– To pewnie Amy cię do tego namówiła. Mała, niechętna mi Amy.
– Amy nie ma z tym nic wspólnego – powiedział Joss spokojnie, choć zrobiło mu się przykro. – To dla twego własnego dobra, Juliano. Musisz nad tym zapanować.
– I ty to mówisz! – Juliana z wściekłości omal nie walnęła kieliszkiem o marmurową posadzkę. – Wielkie nieba, ty, najbardziej niepoprawny gracz, jakiego znam. Zapewne teraz powiesz, że uratowała cię miłość dobrej kobiety? Jaki obrzydliwie ckliwy się stałeś.
– Niech ci będzie. – Na wargach Jossa pojawił się cień uśmiechu. – Byłaś kiedyś bardzo szczęśliwą mężatką, Juliano. Nie spróbowałabyś tego ponownie?