Juliana zachowała obojętny wyraz twarzy.
– Wierzę, że komuś było naprawdę przykro z powodu tego, co się stało. Uważam też, że nadużył pan mojej gościnności, panie Davencourt. Proszę pozdrowić ode mnie siostrę. Martin zawahał się.
– Muszę panią prosić, żeby trzymała się pani z daleka od Kitty – powiedział ostrożnie. – Wpadła na całkiem niestosowny pomysł, żeby się z panią spotkać. Jestem pewien, że mnie pani rozumie. Jest młoda i łatwowierna i nie chciałbym, żeby dostała się pod niepożądane wpływy.
– Pan mnie obraża, panie Davencourt – powiedziała Juliana zimno. – A więc jestem wystarczająco dobra, żeby mnie pan całował, kiedy przyjdzie panu ochota, ale nieodpowiednia, by rozmawiać z pańską siostrą. Myślę, że w ten sposób dał mi pan aż nadto jasno do zrozumienia, jaką pan ma o mnie opinię! Co do Kitty, nie chciała rozmawiać z panem, prawda? Może i jestem nie do przyjęcia, ale pan jest dla mnie niewłaściwym mężczyzną. Pod wieloma względami.
Martin zmrużył oczy i złapał ją za ramię.
– Nie wierzę, że uznała mnie pani za niewłaściwego tamtej nocy po powrocie z Crowns.
Juliana roześmiała się. Jej bystre spojrzenie najwyraźniej z niego kpiło.
– Jakie to typowe dla mężczyzn! Nie miałam na myśli pańskiej umiejętności całowania, panie Davencourt, i na pewno świetnie pan o tym wie. Uważam, że pod tym względem był pan znośny.
Martin doskonale wiedział, że nie powinien drążyć tego tematu, ale nie był w stanie się powstrzymać. Juliana go rozgniewała, jak to miała w zwyczaju. Była jak kłujący rzep pod końskim siodłem. Choćby nie wiem jak próbował, nie potrafił zapobiec irytacji. A jednak go intrygowała.
– W porównaniu z długą listą pani wielbicieli, jak sądzę – powiedział cicho.
Spostrzegł jakiś dziwny błysk w oczach Juliany, ale skwitowała jego uwagę wzruszeniem ramion.
– Pańskie słowa, nie moje, panie Davencourt. Już kiedyś mówiłam panu, że nie zamierzam rozmawiać z panem o moich podbojach.
Martin wpadł we wściekłość.
– Z pewnością! Za to ja mam! Chcę wiedzieć…
– Co dokładnie chce pani wiedzieć, panie Davencourt? – spytała Juliana oficjalnym tonem. – Nazwiska i szczegóły dotyczące wszystkich moich kochanków? Dlaczego chce pan to wiedzieć? Czy to oznacza, że jest pan zazdrosny?
Nastąpiła pełna napięcia pauza.
– Tak – odparł wreszcie Martin. – Tak, jestem. Jestem piekielnie zazdrosny.
– Do diabła, myślałam, że pan jednak skłamie.
Martin podszedł bliżej. Kiedy zniżył głowę do jej głowy, czas zatrzymał się na jedno uderzenie serca. Dotyk jego warg, choć delikatny, rozpalił w obojgu płomień. Po sekundzie przytulił Julianę mocniej i pocałował znów, już nie delikatnie. Wtuliła się w niego, rozchylając usta pod nieodpartym naciskiem jego warg. Teraz nie było udawania ani przedstawienia, tylko słodycz i niecierpliwość, które oszołomiły Martina, pozbawiając go tchu i rozpalając w nim pożądanie. Jego język igrał z jej językiem w żarłocznym, oszałamiającym pocałunku, a potem Juliana cofnęła się, odpychając go. Wyczuł, ile wysiłku ją to kosztowało, i choć chciał przezwyciężyć jej skrupuły i na powrót przyciągnąć ją do siebie, pozwolił, by ręce mu opadły.
– Nie – powiedziała Juliana. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Pan jest zdezorientowany, panie Davencourt. A teraz zbija pan z tropu także mnie. Proszę pamiętać, że nie ma pan o mnie zbyt dobrego zdania. Myślę, że powinien pan już iść.
Martin podniósł rękę.
– Juliano…
– Aha, jeszcze jedno – dodała bardzo wyraźnie. – Nie zamierzam zostać pańską kochanką.
Kochanka. Martin doznał szoku. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby proponować coś takiego.
Juliana zdecydowanie pociągnęła za taśmę dzwonka. Segsbury zjawił się natychmiast, zupełnie jakby czekał pod drzwiami, i Martin w mgnieniu oka znalazł się na schodach jej domu. Odszedł z Portman Square na oślep i tylko cudem nie wpadł pod jakiś powóz, bo nie widział nikogo i niczego.
Od długiego czasu czekał na ten pocałunek. Od ostatniego razu, prawdę mówiąc. A teraz, kiedy to się stało, chciał robić to znów. Wkrótce. Często. Jęknął. Fatalnie wybrał czas. Ubiegał się o rękę innej damy, szanowanej wdowy, którą uznał za idealny materiał na żonę. Nie był to właściwy moment na całowanie innej wdowy, niecieszącej się szczególnym szacunkiem.
Co zaś do romansu, wiedział, że nie mógłby złożyć Julianie takiej propozycji, nawet gdyby należał do mężczyzn, którzy mają żonę i kochankę jednocześnie.
Nie był dla niej wystarczająco dobry.
Zastanowił się nad tym spostrzeżeniem.
Dlaczego nie był dla niej wystarczająco dobry? Cieszyła się złą sławą i najwidoczniej romansowała z nie wiedzieć iloma dżentelmenami. Nie była uważana za odpowiednią kandydatkę na żonę, jej reputacja była zrujnowana. Gdyby miała majątek, być może sprawy przedstawiałyby się inaczej. Tak jednak nie było. Miała mnóstwo długów karcianych. Właściwie tylko jej status wdowy i fakt, że była córką markiza Tallanta dawały jej jaką taką pozycję w towarzystwie.
Dziwne, ale uświadomiwszy sobie sytuację Juliany, wcale nie poczuł się lepiej. Przeciwnie, rozzłościł się.
„Jest pan zdezorientowany, panie Davencourt. A teraz zbija pan z tropu także mnie”.
Miała rację, pomyślał ze smutkiem. Był piekielnie zagubiony i piekielnie zazdrosny. Kiedy trzymał ją w ramionach, odnosił wrażenie, że jej miejsce jest właśnie tu. Przywołało to niechciane wspomnienie zadowolenia, jakiego doznał tamtego lata w Ashby Tallant.
Ale nie mógł pozwolić, by takie myśli przesłoniły mu umiejętność oceny sytuacji. Juliana była nieprzewidywalna i niebezpieczna, a jej wpływ na Kitty mógł okazać się zgubny. Zmarszczył czoło na myśl o wspaniałomyślności Juliany wobec Kitty. Nie był to postępek kobiety, która zamierza zrujnować jego siostrę, wciągając ją głębiej w sieć hazardu.
Czuł się rozdarty. Pragnął Juliany Myfleet, lecz wiedział, że nie może jej mieć, a w tym momencie nie potrafił znaleźć żadnego wyjścia z sytuacji.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Jest tu pewna młoda dama, która chciałaby się z panią zobaczyć – zakomunikował Segsbury, kiedy Juliana wróciła z wyprawy na zakupy następnego popołudnia. Jego głos nie zdradzał zdziwienia, jakkolwiek młode damy nigdy nie bywały przy Portman Square 7. – Ściśle biorąc, dwie młode damy. Panna Kitty Davencourt i panna Clara Davencourt, proszę pani. Wprowadziłem je do błękitnego salonu, bo pomyślałem…
– Pomyślałeś, że nagie posągi w bibliotece mogłyby urazić ich panieńską wrażliwość – dokończyła za niego. – Dziękuję ci, Segsbury. Jestem ci wdzięczna.
Podała kamerdynerowi kapelusz i okrycie, obrzuciła zadowolonym spojrzeniem stos pakunków, który lokaj wypakowywał z powozu i ruszyła do biblioteki. Nie miała pojęcia, czego mogą chcieć od niej Kitty i Clara Davencourt, za to była niemal pewna, że ich brat nie wie, dokąd się udały. Postanowiła pozbyć się dziewcząt tak szybko, jak się da. Pogawędki z debiutantkami nie były zajęciem, które ją choćby w najmniejszym stopniu interesowało, i nie chciała utwierdzać Kitty w przekonaniu, że jest jej przyjaciółką. Poza tym gdyby Martin się dowiedział, bez wątpienia wygłosiłby kolejne kazanie o tym, że nie jest wystarczająco przyzwoita, by utrzymywać stosunki towarzyskie z jego siostrami. A najgorsze ze wszystkiego było to, że miał rację. Wizyta przy Portman Square mogła bezpowrotnie nadszarpnąć reputację sióstr Davencourt.
Stanęła przed lustrem, poprawiła włosy i przygładziła fałdy sukni. Byłoby fatalnie, gdyby wizyta Kitty i Clary sprowadziła Martina w jej progi po raz kolejny. Nie miała ochoty go widzieć, bo ilekroć do tego dochodziło, pragnęła, by ją kochał, i to doprowadzało ją do szału. Dawno temu przysięgła sobie, że już nigdy się nie zakocha, toteż teraz ubolewała nad sobą, zwłaszcza że wybrała mężczyznę, który miał o niej tak niskie mniemanie. W dodatku nie zamierzała więcej wychodzić za mąż.