– Podczas gdy ty natychmiast zorientowałeś się, że to dama, naturalnie.
Brandon błysnął zębami w uśmiechu.
– Naturalnie! Przekonałem pozostałych, żeby zostawili ją w spokoju, a sam postanowiłem odprowadzić ją do domu. To była Emily. Wyjaśniła mi, że była na jakimś zebraniu w mieście i niemądrze postanowiła wracać do domu sama, w dodatku pieszo, bo jeden z mężczyzn zaczął się jej narzucać.
Juliana zmarszczyła czoło.
– Ryzykowny pomysł. Dlaczego była sama, bez przyjaciół?
Brandon westchnął.
– Emily mieszka… mieszkała z ojcem i macochą. Jej ojciec jest porządnym człowiekiem, tak sądzę. – Juliana zauważyła, że z trudem zachowuje obiektywizm. – Bardzo prostolinijny i zdecydowany postępować zgodnie z tym, co uważa za słuszne. Prowadzi sklep. Macocha to schorowana kobieta, która od samego początku nie interesowała się pasierbicą.
– Biedna Emily. Co więc się stało, kiedy zacząłeś się do niej zalecać, Brandonie?
– Trzeba przyznać Plunkettowi – to ojciec Em – że nie jest karierowiczem. Solidna klasa średnia. Kiedy zainteresowałem się jego córką, wpadł w przerażenie. Próbował mnie zniechęcić najgrzeczniej, jak potrafił, a Em zakazał widywania się ze mną. Był przekonany, że mam nieuczciwe zamiary.
– A było tak?
– Nie, nigdy! – zaprotestował z oburzeniem. – Od początku zamierzałem poślubić Emily. Tyle że Plunkett nie chciał nawet o tym słyszeć. Żywi głęboko zakorzenioną nieufność do arystokracji, no i planował wydać Emily za któregoś ze znajomych kupców. Choć nie mam tytułu, przypiął mi etykietkę młodego utracjusza. A więc musieliśmy uciec. Em ma dopiero dziewiętnaście lat, widzi pani.
– O, Boże. Chyba nie pojechaliście do Gretna Green, Brandonie?
– Nie. Pewien pastor w parafii w pobliżu Cambridge zgodził się udzielić nam ślubu bez zbędnych pytań. Za pieniądze, naturalnie.
– Naturalnie. – Juliana zastanawiała się, czy małżeństwo jest legalne, skoro Emily była niepełnoletnia i nie miała pozwolenia rodziców. Prawdopodobnie nie.
– Emily mogła się wymknąć z domu bez wzbudzania podejrzeń, udając, że chce na jeden dzień wybrać się do przyjaciółki.
Potem… wróciła wieczorem do domu jak gdyby nigdy nic. – Brandon skrzywił się i pociągnął solidny łyk alkoholu. – Wiedziałem, że to niemądre, ale nie mieliśmy pojęcia, co innego moglibyśmy zrobić. Nie mogłem sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania dla nas obojga, a poza tym miało tak być tylko na początku. Jednak im dłużej to trwało, tym trudniej było powiedzieć prawdę.
– Zapewne widywaliście się ze sobą przy każdej okazji? Brandon rzucił jej spojrzenie pełne zawstydzenia.
– Spotykaliśmy się, kiedy tylko się dało. Czasami Emily przychodziła nawet do mego mieszkania.
Widząc wzrok Juliany, rozłożył ręce.
– Wiem, że zasługuję na każdą naganę, której zechce mi pani udzielić.
– Uspokój się – powiedziała Juliana oschle. – Jestem pewna, że wiele razy gromiłeś sam siebie.
– Oczywiście, że tak! Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, wiem. – Brandon ukrył twarz w dłoniach.
– W końcu Emily zaszła w ciążę, jak to bywa w małżeństwie.
– Tak. Oczywiście Plunkett wyrzucił ją z domu. Nie interesowały go jej wyjaśnienia ani świadectwo ślubu, krótko mówiąc nic, co zmniejszyłoby jej grzech w jego oczach. Powiedział, że nie chce jej więcej widzieć. Wtedy zwróciła się do mnie, a ja… cóż, co mogłem zrobić? Byłem zmuszony wynająć dla nas mieszkanie i żyć ponad stan, a potem przyszło na świat dziecko i Emily zachorowała i wtedy postanowiłem opuścić Cambridge i namówić Martina, żeby kupił mi patent oficerski.
– Chciałeś wstąpić do armii?
– Nie bardzo, ale dzięki temu zdołałbym utrzymać Emily i Henry'ego, no i mogliby być przy mnie. – Pokiwał głową. – Wiem, żyłem marzeniami. Martin był wściekły, że rzuciłem studia i popadłem w długi, i odmówił kupna patentu, twierdząc, że nie nadaję się do armii.
– Dlaczego nie powiedziałeś mu prawdy?
– Wiedziałem, że w końcu wszystko wyjdzie na jaw. Pewnie nie chciałem rozczarować Martina, a zdawałem sobie sprawę, że będzie bardzo rozczarowany, kiedy dowie się prawdy.
– Dlaczego? Przecież chyba nie wstydzisz się Emily? Brandon gwałtownie uniósł głowę.
– Oczywiście, że nie! Ale bardzo żałuję, że postąpiłem w taki sposób.
Rozległo się głośne stukanie do frontowych drzwi. W tym samym momencie dom napełnił się gniewnym zawodzeniem dziecka, głodnego dziecka, które postanowiło wszystkich o tym powiadomić.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Do pokoju wszedł chwiejnym krokiem Segsbury bardziej wzburzony niż przez te wszystkie lata służby u Juliany.
– Przyszedł pan Martin Davencourt, proszę pani. Czy mam go wprowadzić?
Juliana wyminęła go i weszła do holu. Strop zdawał się wibrować od krzyków Henry'ego. Nieopodal drzwi wejściowych stał Martin zaskoczony i poirytowany. Odwrócił się gwałtownie na odgłos kroków.
– Lady Juliano, przepraszam, że niepokoję panią o tej porze, ale pomyślałem, że może pani wie, gdzie mógłbym znaleźć Brandona. Nie ma go w klubie, a człowiek o nazwisku Plunkett pojawił się u mnie w domu, wysuwając zadziwiające żądania.
Henry znów zakrzyczał gniewnie. Martin zmarszczył czoło.
– Co, u diabła…?
– Przybył pan w samą porę, panie Davencourt. Brandonie, może zaprowadzisz brata do salonu i wszystko mu wyjaśnisz?
Karafka z brandy stoi na kredensie, na wypadek, gdybyście jej potrzebowali – powiedziała Juliana i z pogodnym uśmiechem popchnęła braci Davencourtów do pokoju, po czym bardzo starannie zamknęła za nimi drzwi.
Brandon przyszedł następnego ranka i spędził dzień przy Portman Square w towarzystwie żony i syna. Zamierzał przeprowadzić ich na Laverstock Gardens, ale Emily trochę się przeziębiła i wszyscy uznali, że powinna zostać u Juliany, dopóki nie dojdzie do siebie. Juliana nie miała nic przeciwko temu; Emily robiła wrażenie miłego dziewczęcia, po uszy zakochanego w Brandonie, a mały Henry był zachwycającym dzieckiem o wilczym apetycie. Od czasu do czasu ona i Beatrix zbywały najróżniejszych odwiedzających, którzy wpadali pod najbardziej błahymi pretekstami, usłyszawszy plotkę o Brandonie i Emily. Jednym z pierwszych gości była Serena Alcott, która wyraziła swoją dezaprobatę dla zachowania Brandona, po czym została zbesztana przez Beatrix.
Brandon przyniósł też wiadomość od Martina. Kiedy Juliana znalazła chwilę dla siebie, rozłożyła list i przebiegła wzrokiem tekst. Sądząc po gryzmołach, musiał pisać w wyjątkowym pośpiechu. Pomyślała że jeśli czekało go uporządkowanie sprawy małżeństwa Brandona, udobruchanie zagniewanego teścia i wszystkie inne zwykłe obowiązki, nie było w tym nic dziwnego.
List sformułowano formalnym językiem; Martin dziękował jej za życzliwość dla Emily i Brandona i wyrażał nadzieję, że dodatkowi lokatorzy nie sprawią zbyt wielkiego kłopotu. Juliana uśmiechnęła się cierpko, bo wrzaski Henry'ego domagającego się jedzenia właśnie dołączyły do uniesionego głosu Beatrix Tallant, która pozbywała się kolejnego nieproszonego gościa.
Na dole listu był dopisek. Martin zawiadamiał, że wpadnie wieczorem, najwcześniej jak będzie mógł, i wyrażał nadzieję, że wreszcie uda im się porozmawiać. Serce Juliany, które dawno temu uznała za odporne na miłość, a które sprawiło jej taki zawód, mocniej zabiło z radości.
Kiedy nadszedł wieczór, przemierzała dywan tam i z powrotem, niezdolna się skupić. Brandon dawno temu udał się do domu, a Beatrix dotrzymywała towarzystwa Emily, której nieco wzrosła gorączka. Noc była wilgotna, toteż Juliana otworzyła wysokie okna wychodzące na taras, ale nawet najlżejszy podmuch wiatru nie poruszał zasłonami. W końcu wyszła na zewnątrz i zaczęła krążyć po tarasie, a jak już się tam znalazła, wpadła na pomysł pójścia do lodowni i przyniesienia trochę lodu na zimny kompres dla Emily. Nie zwlekając, wzięła świecę z kredensu i ruszyła w ciemność.