Выбрать главу

– A na dodatek niepotrzebne. Słyszałam, że są urządzenia, które czyszczą kominy równie sprawnie. – Juliana wzdrygnęła się. – Nie mogę znieść takiego okrucieństwa.

Martin wyglądał na zaskoczonego.

– Czytała pani o tych sprawach?

– Naturalnie, że nie! Ale mam oczy i patrzę. Kiedyś wyrzuciłam kominiarza ze swego domu, bo bezmyślnie znęcał się nad pomocnikami, a potem dałam im trochę pieniędzy, żeby nie odczuli skutków utraty pracy. – Juliana zamilkła. – Dlaczego pan tak na mnie patrzy, panie Davencourt? To nie był żaden filantropijny gest.

Martin nagle uświadomił sobie, ile dobrych uczynków spełniła Juliana, jednocześnie udając obojętność.

– Zapewne pani brat rozmawia o takich sprawach – podsunął ostrożnie.

– Tak. Joss ostatnimi czasy zmienia się w polityczne zwierzę – potwierdziła. – Ashwickowie zawsze interesowali się reformami społecznymi. Podejrzewam, że w głębi serca wszyscy jesteśmy radykałami.

Martin uśmiechnął się.

– Właśnie o tym rozmawiałem z pani bratem i z Adamem Ashwickiem tamtego wieczoru w Crowns. Potrzebujemy całego poparcia, które uda się zdobyć w Izbie lordów.

– Ale Joss nie zasiada w Izbie Lordów.

– Nie, ale ma tam wpływy. Ashwick też. Stąd bardzo zależało mi na ich poparciu. Ta ustawa ma potężnych wrogów, którzy z łatwością mogą obalić projekt. Jeden z nich to Lauderdale.

– Och, earl Lauderdale należy do tych, pożal się Boże, żartownisiów, których tak bawią ich własne dowcipy, że nie są w stanie dostrzec, iż inni ich nie znoszą. Moim zdaniem jego samego należałoby siłą wepchnąć do komina.

– Ciekawa myśl – zauważył Martin, obserwując grę światła na ożywionej twarzy Juliany. – Interesuje się pani polityką?

– Nieszczególnie, ale ta sprawa jest bez wątpienia interesująca, bo wszyscy ją popieracie. – Juliana zerknęła na niego kpiąco. – Jest pan zaskoczony, prawda? Zdaję sobie sprawę, że uważa mnie pan za płytką.

– Nie, nigdy w życiu. – Martin mówił szybko, szczerze. – Darzę pani inteligencję najwyższym szacunkiem, lady Juliano. Myślałem tylko, że takie sprawy pani nie zajmują. Wygięła wargi w lekkim uśmiechu. – Szczerze mówiąc, cieszę się, że pana zaskoczyłam. – Ich spojrzenia się spotkały. – Teraz może mi pan opowiedzieć o swoich doświadczeniach w świecie dyplomacji, panie Davencourt – dodała lekkim tonem. Martin ukrył rozczarowanie. Wiedział, że ona próbuje trzymać go na dystans, sprawić, żeby mówił dalej. Zrobiłaby niemal wszystko, by odwieść go od intymnych gestów. Ale czekała ich długa noc. Doprowadzi ją do celu powoli. Jedno było pewne. Tym razem mu nie ucieknie.

Martin mówił i cały czas przyglądał się Julianie – odbiciu płomienia świecy w jej oczach, uśmiechowi i cieniom, które pojawiały się i znikały z pełnej wyrazu twarzy. Kiedy opowiedział jej o podróżach po Europie, spytała o Davencourt. W ten sposób upłynęło kolejne piętnaście minut. Gdy sam spróbował ją o coś zapytać, na powrót skierowała konwersację na jego temat. Martin uśmiechał się do siebie i czekał.

Wreszcie rozmowa zaczęła tracić tempo i Juliana zauważyła:

– Powinnam była spytać o pana Plunketta. Czy ojciec Emily pogodził się już z tym małżeństwem?

– Udało mi się go ułagodzić – odparł Martin z krzywym uśmiechem. – Plunkett to prawy obywatel przerażony perspektywą skandalu, obawiający się wszystkiego, co wykracza poza jego niewielki światek. Jest pełen dezaprobaty dla Brandona i Emily, a nie można powiedzieć, że sposób, w jaki postąpili, przyczynił się do poprawy ich sytuacji w tej mierze. Jednak… – Martin westchnął.

– Jednak, kiedy przekonał się, jakim filarem społeczeństwa jest starszy brat Brandona, z pewnością doszedł do wniosku, że Brandon nie może być całkiem zły? – spytała Juliana chytrze.

Martin roześmiał się.

– Może tak, może nie. Plunkett nie ufa politykom. Uważa, że my wszyscy dbamy wyłącznie o własne interesy.

– To skandal! Skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł? Martin rzucił jej rozbawione spojrzenie.

– Jest pani cyniczna jak zawsze, lady Juliano. Wierzę jednak, że ucieszy się pani, kiedy powiem, że pogodził się z tym małżeństwem i jest nawet gotów, aczkolwiek poniewczasie, dać swoją zgodę.

– A więc nie będzie niewygodnych pytań o nielegalność?

– Mam nadzieję, że nie.

Poczuł, że siedząca obok Juliana odprężyła się.

– Och, dzięki Bogu! Choć jestem przekonana, że Brandon poślubiłby Emily ponownie choćby jutro, gdyby okazało się to niezbędne – tym razem za zgodą jej ojca – bardzo się cieszę, że nie dotknie jej oszczerstwo, co na pewno miałoby miejsce, gdy by małżeństwo okazało się nielegalne.

Martin przyglądał się jej twarzy.

– Zawsze bardzo żywo reaguje pani na takie sprawy.

– Cóż, naturalnie. Emily to takie słodkie stworzenie i nazwanie jej upadłą kobietą byłoby absurdalne. A jednak tak by się stało, gdyby plotkarze podchwycili tę historię. Ucieczka, nieważny ślub, nieślubne dziecko. Mieliby uciechę, gdyby cała sprawa wyszła na jaw, a Emily byłaby tą, której reputacja na tym by ucierpiała. Zawsze cierpi kobieta!

– Kiedyś już o tym mówiliśmy. Wiem, że ma pani bardzo zdecydowane poglądy w takich sprawach, i doskonale rozumiem, o co pani chodzi.

Juliana odwróciła twarz.

– A więc da pan Brandonowi farmę w Davencourt? On chciałby tam osiąść i hodować konie, wie pan. Jestem przekonana, że doskonale mu się powiedzie.

– Jak widzę, powiedział pani o wszystkim. – Wyjątkowe przywiązanie jego rodzeństwa dla Juliany już Martina nie martwiło. – Tak, farma stanie się własnością Brandona. Lepiej niech się postara wyhodować zwycięzcę Derby w ciągu pięciu lat, żeby moja inwestycja mi się zwróciła. – Spoważniał. – Zaproponowałem, żeby Brandon i Emily przenieśli się do Davencourt, jak tylko Emily wyzdrowieje, a tymczasem jestem pani niewypowiedzianie wdzięczny, że ofiarowała im pani gościnę u siebie.

– Teraz, kiedy mieszka tu ciotka Beatrix, to żaden problem.

– Pewnie nie. – Martin spojrzał na jej pochyloną głowę. – Tak naprawdę chodzi jednak o to, że była pani tak miła, iż zgodziła się ich przyjąć, lady Juliano. Jestem pani niezwykle zobowiązany.

– Przecież nie mogłam ich wyrzucić na ulicę.

– Niektórzy by tak postąpili, jestem pewien. Proszę więc przyjąć moje podziękowania.

– Zamiast pańskiej krytyki? – Juliana uśmiechnęła się do niego i poczuł, że serce mu się ścisnęło. – To spora zmiana, tak mi się wydaje. A to przypomina mi… jak się mają Kitty i Clara?

– Doskonale. Wygląda na to, że pan Ashwick stanie się częstym gościem przy Laverstock Gardens. Był już z wizytą dwa razy, przysłał kwiaty i zabrał Kitty na przejażdżkę.

Juliana uniosła głowę.

– Cieszę się. Pomyślałam, że Kitty i Edward będą do siebie doskonale pasować.

– Naprawdę? – Martin wyglądał na skrępowanego. – Nie ma pani nic przeciwko temu? Pan Ashwick od dawna należał do grona pani wielbicieli.

Juliana roześmiała się.

– Och, Edward jest jednym z moich najlepszych przyjaciół. Byłabym zachwycona, gdyby on i Kitty się pobrali. Ona jest bardzo nieśmiała, a Edward to najmilszy człowiek, jakiego znam, i jestem pewna, że będzie dla niej dobry.

– A ponieważ mieszka na wsi, Kitty nie będzie zmuszona przebywać za dużo w mieście, czego najwyraźniej nie znosi.

Juliana uśmiechnęła się.

– Powiedziała panu o tym?

– Tak, w końcu. – Martin roześmiał się. – Opisała cały plan, który miał doprowadzić do jej zesłania do Davencourt.

– O, Boże. Z pewnością nie było panu do śmiechu.

– Nie bardzo. Jednakże zaniepokoiło mnie co innego, a mianowicie to, że taki pomysł w ogóle przyszedł jej do głowy. – Martin przeczesał włosy palcami. – Sądzę, że nigdy nie pojmę, w jaki sposób pracują umysły mego rodzeństwa. Wydawało mi się, że nie rozumiem tylko dziewcząt, ale po fiasku z Brandonem pogodziłem się z faktem, że żadne z nich nie ma ochoty mi się zwierzać.