Następnego dnia Juliana, Joss, Amy i Beatrix Tallant wyruszyli do rodzinnego domu. Beatrix oświadczyła, że już najwyższy czas odwiedzić brata, Joss zakończył przeciągające się interesy w Londynie, a Juliana niechętnie zgodziła się im towarzyszyć, chcąc mieć wreszcie za sobą grzecznościową wizytę u ojca.
Zastali markiza w lepszym zdrowiu, lecz wciąż był przykuty do łóżka i uskarżał się na swoich lekarzy. Oparty na poduszkach, nadstawił córce szorstki policzek do ucałowania, co posłusznie uczyniła. Pomyślała, że wygląda starzej niż ostatnio, taki wyschnięty i pomarszczony na tle śnieżnobiałej pościeli.
Okna sypialni były pootwierane, toteż w pokoju chorego nie czuło się charakterystycznego kwaśnego odoru, ale Julianę zdjął nagły przestrach. Ojciec był stałym punktem odniesienia w jej życiu, bez względu na to, jak źle układały się ich stosunki, i wcale nie była pewna, jak by się czuła, gdyby miała go teraz utracić.
Jednakże markiz nie zamierzał rozstawać się z życiem, zanim nie uzna, że jest na to gotów. Jego bursztynowe oczy były bystre jak zawsze, język równie ostry. Wskazał córce krzesło przy łóżku i utkwił w niej wzrok.
– Słyszałem, że chrześniak sir Henry'ego Leesa zaproponował ci swoje towarzystwo w podróży, Juliano. Lees i ja od czasu do czasu grywamy w szachy. Para staruszków. – Markiz zamyślił się. – Martin Davencourt, tak? Czy to twoja ostatnia zdobycz? A może jest za wielkim dżentelmenem, by myśleć o ta kich rzeczach?
Juliana roześmiała się.
– Och, pan Davencourt jest dżentelmenem w każdym calu, ojcze. I nie – on i ja nie jesteśmy… zainteresowani.
– Nie masz zbyt dobrej opinii o mężczyznach, prawda, Juliano? Po tej klęsce z Massinghamem dajesz wszystkim odprawę, czy tak?
– Twoje informacje są jak zwykle ścisłe, ojcze – powiedziała lekko. Zawsze zdumiewało ją, że ojciec dysponuje tak dobrą siecią wywiadowców, choć był słabego zdrowia i nie opuszczał wsi.
– Słyszałem interesujące rzeczy o tobie. – Markiz przyglądał się córce badawczo spod strzechy włosów. – Teraz kiedy mieszkasz pod jednym dachem z ciotką Beatrix, podobno porzuciłaś starych przyjaciół, zaprzyjaźniłaś się z Amy i Annis, chadzasz do opery i do teatru. – Markiz skinął głową. – Miło mi o tym słyszeć, dziecko.
– Proszę, nie przywiązuj do tego zbyt wielkiej wagi, ojcze. Jestem pewna, że to tylko faza, która minie.
Markiz roześmiał się ponownie.
– Faza przyzwoitości, czy tak? Wciąż masz to przeklęte dziwaczne poczucie humoru, prawda? Zupełnie jak ja.
Juliana zadrżała od podmuchu, który wpadł przez otwarte okno.
– Nie sądzę, ojcze – odparła chłodno. – Z tego co zrozumiałam, nie odziedziczyłam po tobie niczego.
Zapanowało niezręczne milczenie. Markiz poruszył się na łóżku.
– Właśnie o spadku chciałem z tobą pomówić. Pomyślałem, że dam ci jeszcze jedną szansę. Nie pożyję już długo, więc postanowiłem porozmawiać z prawnikami. – Z irytacją kręcił się na poduszkach. – Większość majątku pozostawiam naturalnie Jossowi, żeby zachował to mauzoleum.
– Naturalnie – przytaknęła Juliana. – Biedny Joss.
– Jednakże… – Markiz odetchnął chrapliwie. – Spłaciłem twoje długi po raz ostatni i poinformowałem kogo trzeba, że przeznaczyłem dla ciebie sto pięćdziesiąt tysięcy funtów.
Juliana nie wierzyła własnym uszom.
– Sto pięćdziesiąt tysięcy funtów – powtórzyła słabo.
– Tak. Niedużo, jeśli roztrwonisz wszystko na grę w karty.
– Ojciec popatrzył na nią sardonicznie. – Jednakże dość, by skusić paru zalotników.
Juliana zmarszczyła brwi.
– Co takiego, ojcze? Markiz westchnął.
– Wygląda na to, że jedyny czas, kiedy byłaś szczęśliwa, to okres twego małżeństwa z Myfleetem, moja droga. Pomyślałem więc, że dam ci posag, który powinien przyciągnąć zalotników.
– Spojrzał na nią. – To jedyny warunek otrzymania tych pieniędzy, Juliano. Masz wyjść za mąż w ciągu trzech miesięcy od swoich trzydziestych urodzin. Ta sprawa musi zostać załatwiona szybko.
Juliana milczała. Była wstrząśnięta. Ojciec zamierzał kupić jej męża. Doszedł do wniosku, że powinna wyjść za mąż, ale nie wierzył, że sama znajdzie kogoś, kto zechce się z nią ożenić, jeśli on go nie kupi i nie zapłaci.
Wstała, podeszła do okna i chwytała łapczywie chłodne, kojące powietrze. Siłą woli powstrzymała słowa, które wyrywały się z jej ust. W końcu, kiedy się trochę uspokoiła, powiedziała ostrożnie:
– Wybacz mi, ojcze, jeśli czegoś nie rozumiem, mam jednak wrażenie, że potrzebuję wyjaśnienia. Oznajmiłeś światu, że otrzymam posag w wysokości stu pięćdziesięciu tysięcy funtów, jeśli wyjdę za mąż w ciągu trzech miesięcy od moich trzydziestych urodzin?
Markiz z irytacją szarpnął prześcieradło.
– Właśnie tak. Chodzi o małżeństwo z człowiekiem honoru, nie z jakimś szalbierzem. Twoje urodziny przypadają w przyszłym tygodniu, czy tak?
– Tak. Jednakże żałuję, lecz nie znam mężczyzny… – głos jej się załamał, ponieważ ta część jej wypowiedzi nie była prawdą – nie znam mężczyzny, którego poważam na tyle, by chcieć zostać jego żoną.
Markiz robił wrażenie nieco zdezorientowanego.
– Nie znasz nikogo, za kogo chciałabyś wyjść za mąż? Masz trzy miesiące na to, by go znaleźć. Poza tym z pieniędzmi na zachętę…
– Pieniądze nie są zachętą dla mnie – powiedziała Juliana grzecznie – a skoro mają być zachętą dla moich zalotników, w takim razie nie chcę ich.
Markiz zmarszczył brwi.
– Nie rozumiem, o co chodzi. Odrzucasz moją propozycję, moja droga?
– Tak. – Juliana podeszła do łóżka i usiadła niedaleko ojca, tak że pościerane lustro nad kominkiem odbijało twarze ich obojga. – Ja wyjdę za maż jedynie z miłości, ojcze. Byłam szczęśliwa z Edwinem Myfleetem, bo się kochaliśmy. To jedyny powód, który mógłby mnie skłonić do małżeństwa.
Ojciec lekceważąco machnął ręką.
– Ślub z miłości… Uważam, że tu się mylisz, Juliano.
– Ty ożeniłeś się, żeby podtrzymać ród – spokojnie podkreśliła Juliana – i nie wyszło najlepiej, prawda?
Ciągnęła odważnie, choć ojciec chciał jej przerwać.
– Sądzę, że nie doceniasz siły miłości, ojcze. Spójrz na mnie. Mam kasztanowe włosy Tallantów. Moja twarz ma taki sam kształt jak twoja, jest ulepiona z tej samej gliny. Sam powiedziałeś, że mam twoje poczucie humoru. A jednak przez całe trzydzieści lat nie wierzyłeś, że jestem twoją córką. Nigdy mnie nie kochałeś. Och… – machnęła lekko ręką – nie powiedziałeś tego wyraźnie, ale wszyscy wiedzieli, że uważasz, iż nie jestem twoim dzieckiem i dlatego ci na mnie nie zależy.
– Ja…
– I może rzeczywiście nie jestem. – Juliana odwróciła się do niego, nagle zaciekła. – Może mimo tych wszystkich podobieństw, które, jak mi się wydaje, dostrzegam, miałeś rację i jestem dzieckiem jednego z kochanków mojej matki. Musisz w to wierzyć, ojcze, bo z tego powodu od trzydziestu lat mnie karzesz. – Wstała. Głos jej się łamał. – Tylko czy to powinno mieć jakieś znaczenie? To przecież nie była moja wina! Dałabym każdego funta z tych stu pięćdziesięciu tysięcy za jedno słowo miłości bądź aprobaty z twoich ust. Cóż, nigdy ich nie usłyszałam. W końcu przestałam próbować. A więc bez skrupułów przyznaję, że zrobiłam prawie wszystkie te rzeczy, które przyniosły mi twoją dezaprobatę w ciągu minionych trzydziestu lat. A teraz jest już za późno, ojcze. Nie zażegnamy naszych nieporozumień za pomocą pieniędzy.
– Juliano, zaczekaj! – zawołał markiz.
Juliana pokręciła głową. Podeszła do łóżka, pochyliła się i ucałowała ojca w policzek.