Выбрать главу

– Chcesz powiedzieć, że masz zamiar upomnieć się o pieniądze – zauważyła Juliana. – Nic innego cię nie obchodzi.

– To niezupełnie prawda. Obchodzi mnie zemsta. – Uśmiechnął się. – Dlatego, moja słodka Juliano, nawet jeśli twój ojciec złamie się i da mi te pieniądze, nie zamierzam się usunąć. Chcę, żebyście cierpieli. Wszyscy. Ty, twój ojciec, Davencourt. A ja wreszcie będę zadowolony.

– Naprawdę uważam, że jesteś chory, Clive – skomentowała Juliana drżącym głosem. – Zatruty zazdrością i goryczą.

– Chory z biedy i z braku własnego miejsca w świecie – dokończył Massingham. – To wszystko: Teraz masz powiedzieć Davencourtowi, że wróciłem i że go odprawiasz. Bez kłótni, bez łez, bez obietnic. Jesteś moją prawowitą żoną, nie jego, i na tym koniec.

– On nigdy tego nie zaakceptuje – oświadczyła Juliana. – Nie zostawi mnie tak po prostu.

– Zrobi to, jeśli powiesz mu, że zawsze mnie kochałaś, a teraz, skoro ja, twój prawdziwy mąż, wróciłem, chcesz być ze mną.

– Nie mogę tego zrobić!

– Naturalnie, że możesz! – Massingham przysunął twarz do twarzy Juliany. – Możesz, jeśli nie chcesz zrujnować kariery Davencourta. Pomyśl o tym, co by się z nim stało, gdybym zaczął rozsiewać pogłoski o tym skandalu. Żona bigamistka. Potraktowano by go jak kretyna czy tylko uczyniono by zeń obiekt drwin? – Parsknął lekceważąco. – Zrobiłabyś mu to, Juliano? Obydwoje bylibyście skończeni, nie mówiąc już o perspektywach tych jego ślicznych małych siostrzyczek.

Juliana wstrzymała oddech. Aż do tej chwili myślała tylko o własnym położeniu i skutkach, jakie te wydarzenia mogą mieć dla Martina. Nie miała czasu, by spojrzeć na całą sprawę w szerszym kontekście, lecz teraz dotarło do niej, o co chodzi Massinghamowi. To dotyczyło nie tylko jej i Martina. Dotyczyło całej rodziny Davencourtów.

Najprawdopodobniej perspektywy małżeńskie Kitty nie uległyby zmianie, bo Edward Ashwick był w niej zakochany po uszy i stały w uczuciach. Jednak sytuacja Clary przedstawiała się inaczej, a poza tym trzeba było też pamiętać o młodszych siostrach. Nie miałyby szans na przyzwoite zamążpójście, gdyby rodzina została zhańbiona. Nie mogła im tego zrobić.

– Powiem mu natychmiast – zapewniła. – Musisz dać mi trochę czasu na uporządkowanie wszystkich spraw. Dzień? Spotkam się z tobą jutro wieczorem.

– Wtedy znów porozmawiamy. – W głosie Massinghama wyczuwało się satysfakcję. Najwyraźniej myślał, że ona już się poddała. – Biedny Davencourt. Utraci swą czarującą ukochaną żoneczkę. – Jego głos był przepojony sarkazmem. – Pawie mu współczuję.

Juliana weszła do środka i skierowała się prosto ku schodom. Jak tylko znalazła się w swoim pokoju, zamknęła drzwi na klucz i położyła się na wielkim łóżku, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w sufit.

To wydawało się nie do uwierzenia. Nawet w Londynie, kiedy odniosła wrażenie, że zauważyła Clive'a Massinghama, odpędziła tę myśl, uznając, że umysł płata jej figle. Jednak nie było to złudzenie. Massingham wrócił naprawdę, a ona znalazła się w niewyobrażalnie trudnej sytuacji.

Był jej mężem i nic nie mogło tego zmienić. Ich małżeństwo było ważne pod względem prawnym, nie dało się zaprzeczyć.

Ślub z Martinem okazał się nielegalny. Dzięki Bogu, że uroczystość była cicha, tylko w obecności najbliższych. Jeśli zaś chodzi o całą resztę, mieli powody sądzić, że to zwykłe spotkanie rodzinne. Nietrudno będzie wyciszyć całą sprawę, zobowiązać domowników do zachowania tajemnicy. Martin będzie mógł wrócić do Londynu i zająć się karierą w parlamencie, jego rodzeństwu nie zagrozi skandal, a ona za parę tygodni oświadczy zaskoczonemu światu, że mąż, którego uważała za zmarłego, powrócił.

Ukryła twarz w dłoniach. W praktyce nie było to takie proste. Przede wszystkim mogło być tak, że ojciec odmówi wypłacenia stu pięćdziesięciu tysięcy funtów. Bez trudu wyobraziła sobie, jak nieprzejednany starzec tym razem umywa ręce od całej sprawy. Któż mógłby go za to winić? Czy można było wymagać od niego, by dał olbrzymią sumę pieniędzy człowiekowi, który uciekł z jego żoną, a po latach ożenił się z jego córką? Wstępne kroki na drodze do porozumienia, poczynione przez nią i ojca, zostaną całkiem zniweczone. Jednakże, jeśli markiz nie zapłaci, Massingham wystąpi z najbardziej mściwymi, najobrzydliwszymi historiami na jej temat, jakie będzie w stanie wymyślić, co gorsza, nie oszczędzi też jej matki, a wówczas markiz się załamie. To byłoby zbyt wiele dla tego słabowitego starego człowieka.

Zaszlochała na myśl o utracie Martina. Kochała go tak bardzo – byli tacy szczęśliwi. Cóż jednak mogli zrobić? Była żoną Massinghama, a co za tym idzie kochanką Martina. Ni mniej, ni więcej. Nie mogli mieszkać razem, bo skandal zwichnąłby mu karierę i zrujnował życie jego siostrom. Musi pozwolić jej odejść.

Znała Martina i wiedziała, że to będzie najtrudniejsze. Massingham sugerował, żeby okłamała Martina, oszukała go. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Był człowiekiem honoru i w zamian zasługiwał na szczerość i uczciwość. Poza tym nigdy by nie uwierzył, gdyby mu powiedziała, że kocha Massinghama. Natychmiast by się domyślił, że to kłamstwo.

Skrzywiła się. Gdyby powiedziała mu całą prawdę, nie pozwoliłby jej odejść. Na pewno stałoby się coś strasznego. Nalegałby, żeby się rozwiodła z Massinghamem albo nawet gorzej, wyzwałby Massinghama na pojedynek i tak czy inaczej wybuchłby skandal i wszyscy mieliby zrujnowane życie. Martin nigdy by jej nie zostawił. Jednak mimo wszystko musiała powiedzieć mu prawdę.

Zsunęła się z łóżka.

W domu panowała cisza, tylko zza otwartych drzwi do salonu dobiegały przyciszone śmiechy i głosy. Przypomniała sobie, co powiedziała Martinowi zaledwie dzień wcześniej, kiedy spacerowali razem w ogrodzie „Nigdy nie byłam szczęśliwsza niż tu i teraz”.

Juliana wzięła głęboki oddech. Kiedy stanęła w cieniu drzwi prowadzących do salonu, odwrócili uśmiechnięte twarze w jej stronę i pomyślała, że zapamięta ten moment na zawsze. Potem zobaczyła, jak twarze im się zmieniają i uśmiechy zaczynają znikać, bo zauważyli jej minę i ktoś, chyba Amy, spytał:

– Co się stało?

Juliana patrzyła na Martina, który już zdążył wstać i ruszył ku niej przez salon.

– Wybaczcie mi – przemówiła opanowanym głosem, nawet na sekundę nie odrywając oczu od twarzy męża. – Przepraszam, ale muszę Martinowi o czymś powiedzieć. A potem, tak myślę, muszę o tym powiedzieć także wam.

Martin obejmował ją tak mocno, że Juliana miała uczucie, że żebra jej popękają, lecz nie zaprotestowała ani słowem. Ukrył twarz w jej włosach i powtarzał:

– Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę ci odejść. Nigdy. Juliana oswobodziła się. Siedzieli w pustym salonie do późna w noc. Powiedziała o wszystkim i spierali się, aż utknęli w martwym punkcie, bo Juliana próbowała uświadomić mu, jak ważne jest zachowanie całej sprawy w tajemnicy, a Martin upierał się, że liczy się tylko to, żeby byli razem, i pal sześć konsekwencje. Wiedziała, że tak właśnie powie, chciała to usłyszeć, a jednak była przerażona.