– Absurdalna to właściwe słowo – powiedziała zrzędliwie Juliana, nalewając sobie kolejny kieliszek porto. – Martin Davencourt nie ma pojęcia, jak należy porywać kogoś właściwie!
– Chcesz powiedzieć niewłaściwie?
– Nieważne. Ten człowiek jest nadęty jak wypchany eksponat w muzeum. Nie wiem, co się stanie z polityką, kiedy będzie my mieć takich nudnych parlamentarzystów.
Brat roześmiał się.
– Zakładam więc, że celem Davencourta nie było uwiedzenie?
– Naturalnie, że nie. Myślałam, że go znasz. W takim razie musisz sobie zdawać sprawę z tego, jakie to mało prawdopodobne – odparła Juliana. – To znaczy rzeczywiście mnie porwał, ale nie z powodu, o którym wszyscy myślą. Sądził, że zamierzam rzucić się na posadzkę przed ołtarzem i błagać Andrew Brookesa, żeby do mnie wrócił, czy coś równie idiotycznego. Zupełnie jakby kiedykolwiek zależało mi na Brookesie!
– Wielu uważa, że ci zależało – zauważył Joss.
– Tylko dlatego, że sprawiłam, by w to uwierzyli. – Juliana leniwie wyciągnęła rękę i odgoniła zbłąkaną ćmę od płomienia świecy. – Wiesz, że nigdy nie byłam kochanką Brookesa.
– Wiem także, że nie masz tylu kochanków, ilu przypisują ci plotkarze. – Joss zmrużył oczy od światła. – Dlaczego wprowadzasz ich w błąd, Ju?
Kiedy brat nazywał ją Juliana, mówiąc tym ohydnie surowym tonem, wiedziała, że jest naprawdę zły, ale kiedy używał zdrobnienia, była na bezpieczniejszym gruncie. Lekko wzruszyła ramionami.
– Jak mam wisieć, niech przynajmniej wiem za co. Skoro wszyscy wierzą w to co najgorsze, czemu ich wyprowadzać z błędu?
– Dlaczego pogarszasz swoją sytuację?
Zawahała się, bo na uczciwą odpowiedź składało się wiele wyjaśnień, a wszystko to były powody, których nie miała ochoty ujawnić. „Gram w te gry, bo jestem znudzona, bo jestem samotna, bo nie mam odwagi zaryzykować i pokochać raz jeszcze”. Przyznając się do takiej słabości, poczułaby się nieprawdopodobnie bezbronna.
– Zawzięłam się, żeby żyć zgodnie z ustaloną reputacją. – Posłała bratu promienny uśmiech. Nie pierwszy raz o tym rozmawiali, a Joss za każdym razem próbował namówić ją do zmiany postępowania. – Wiesz, że moja dobra reputacja przepadła, kiedy uciekłam z Massinghamem. – Głos Juliany stał się cieplejszy, bo przepełniały go prawdziwe uczucia. – Nic co bym teraz powiedziała bądź zrobiła, nie poprawi mojej sytuacji, po co więc próbować?
Joss westchnął.
– Juliano, wyszłaś za Massinghama za mąż. Małżeństwo przekreśla dawne grzechy i przywraca ludzki szacunek. Gdybyś tylko prowadziła nieco spokojniejsze życie, ludzie wkrótce zapomnieliby o twoich ekscesach. Nawet ojciec by ci przebaczył.
– Uzyskać przebaczenie ojca? Na to trzeba byłoby czegoś więcej, Joss! A co do towarzystwa… Jak daleko sięga hipokryzja? Ludzie są gotowi puścić wszystko w niepamięć, o ile zacznę się zachowywać przyzwoicie. Wszystkie moje ekscesy zostaną zapomniane, jeśli się zmienię. Przecież wyszłam za Massinghama – niemal wypluła te słowa – choć porzucił mnie po dwóch tygodniach! Liczy się tylko świadectwo ślubu.
Joss wzruszył ramionami.
– Hipokryzja, przyznaję, ale takie zasady rządzą społeczeństwem.
– Nienawidzę tego! To takie obłudne.
– Wszyscy wiemy, że nie znosisz kompromisów. Jednak jesteś owdowiałą córką markiza Tallanta i jako taka należysz do towarzystwa. – Błysnął zębami w uśmiechu. – Po prostu. – Przemówił łagodniej. – Ułatw to sobie, Ju. Porzuć tak zwanych przyjaciół i ich niemądre żarty. Znajdź coś sensownego, co wypełni ci życie.
Odwróciła wzrok. Niewygodne prawdy zawsze sprawiały, że czuła się nieswojo. Rozmowa o Massinghamie wzbudziła jeszcze bardziej nieprzyjemne wspomnienia. Ból po jego ucieczce ustał, ale złość i rozczarowanie pozostały. Zauroczył ją, zakochała się w nim bez pamięci i została brutalnie pozbawiona złudzeń. Zabił całą jej miłość w dniu, w którym ją opuścił, zabierając ze sobą jej pieniądze, porzucając samą w obcym kraju. Juliana kochała dwa razy w życiu i obydwie miłości zakończyły się płaczem z takiego czy innego powodu. Dawno temu przysięgła sobie, że nigdy więcej nie da się zranić.
Zwróciła się do brata:
– Joss, mówisz niczym metodysta. Gdyby Massingham wciąż był wśród żywych, dopiero mielibyśmy skandal. Dreszcz mnie przenika na samą myśl o zamieszaniu, które spowodowałby do tej pory.
– Szczęściem dla niego jest martwy – powiedział Joss oschle, ale wyciągnął ku niej rękę. – Przykro mi, Ju. Wiem, że ci na nim zależało.
– Kiedyś. Kiedyś mi na nim zależało. Teraz na samą myśl o nim robi mi się niedobrze.
– To dlatego nigdy nie przyjęłaś jego nazwiska? Juliana upiła rozgrzewający łyk porto.
– Chciałam zapomnieć o poniżeniu, jakie to małżeństwo po ciągnęło za sobą. – Wzruszyła ramionami. – Paradoksalne, skoro właśnie ono pozwala mi się cieszyć pozorami szacunku w towarzystwie. Tak czy inaczej ta sprawa od dawna należy do przeszłości, ale mówi się, że skandal nie umiera nigdy, czy nie tak, Joss? A więc równie dobrze mogę dostarczać plotkarzom tematów i siać zgorszenie wśród zrzędliwych matron.
Joss westchnął.
– A najnowsza plotka to uprowadzenie cię przez Davencourta, który różni się od Massinghama jak dzień od nocy.
Roześmiała się.
– Tak, to prawda. Ostrzegłam go, że naraża na szwank swoją reputację.
– Co o nim myślisz? Juliana skrzywiła się.
– Rozczarował mnie. To całe porwanie mogłoby być nawet zabawne, tyle że Martin Davencourt należy do tych obrzydliwie zasadniczych ludzi, którzy biorą wszystko na poważnie. Wiedziałeś o tym, że poznaliśmy się, będąc dziećmi? Jego ojciec chrzestny to ten ekscentryczny starszy pan z Ashby Hall.
– Nie przypominam sobie, żebym znał go w dzieciństwie.
– Nie, ty byłeś w (Mordzie, kiedy Martin Davencourt przyjechał do Ashby. Był męczącym, nudnym młodzieńcem z pryszczami i tłustymi włosami.
– Juliano!
– Cóż, sądzę, że od tego czasu zmienił się na korzyść – powiedziała uczciwie – ale w dalszym ciągu jest śmiertelnie nudny. Zapewne po części wynika to z tego, że podjął się opieki nad całym rodzeństwem, a po części z tego, że urodził się nudny.
– Odniosłem wrażenie, że dobrze ci się z nim rozmawiało na kolacji u lady Everley parę dni temu – zauważył brat.
Niedbale wzruszyła ramieniem.
– Trzeba próbować. Wszyscy często miewamy do czynienia z uciążliwymi gośćmi na przyjęciach. Zapewne Mary Everley celowo wyznaczyła nam miejsca obok siebie.
– O czym rozmawialiście? Juliana zmarszczyła brwi.
– Cóż, to było najdziwniejsze. Na początku próbowałam z nim flirtować, ale on jakoś tak zmienił temat, że skończyliśmy na rozmowie o Davencourt. Wygląda na to, że to wielki wytworny dom, a Martin Davencourt jest do niego bardzo przy wiązany.
– W takim razie dziwi mnie, że podtrzymywałaś rozmowę – skomentował brat z uśmiechem – bo przecież nie znosisz wsi.
– Szczera prawda. – Sama była trochę zdziwiona.
– Ja dość lubię Martina – zauważył Joss. – Sprawia wrażenie rozsądnego człowieka. Charles Grey bardzo go ceni. Po następnych wyborach na pewno zostanie członkiem parlamentu i Grey, zdaje się, uważa, że Davencourt ma przed sobą świetlaną przyszłość.
– Boże, polityka! Już zaczynam przez ciebie ziewać, Joss.
– Juliana uśmiechnęła się. – Tak czy inaczej nie dziwi mnie, że lubisz Martina Davencourta, bo on mi ciebie przypomina pod pewnymi względami. A może nie chciałbyś być nazywany pryncypialnym? Czy spotkaliście się wcześniej?
– Davencourt jest przyjacielem Adama Ashwicka, jeszcze z wojska, tak mi się zdaje. Był na kolacji u Ashwicków w ubiegłym tygodniu, kiedy byliśmy tam z wizytą. – Joss spojrzał bystro na Julianę. – Ty chyba też byłaś zaproszona?
Juliana znów wzruszyła ramionami.
– Zaproszono mnie jako partnerkę Edwarda, więc odmówiłam. Wy wszyscy jesteście tak przejrzyści, jeśli chodzi o swatanie. Zupełnie jakbym nadawała się na żonę Edwarda Ashwicka.
– Czemu nie? – spytał Joss łagodnie. – Jemu bardzo na tobie zależy.
– Zapewne. Ja też go kocham… jak brata. – Juliana uśmiechnęła się. – Choć nie tak jak ulubionego brata. Nie tak jak ciebie.
Na wargach Jossa dostrzegła cień uśmiechu.
– Dziękuję ci, Ju. Robi mi się ciepło koło serca, kiedy to słyszę. A więc dlaczego nie wyjdziesz za Ashwicka i nie pozwolisz mu naprawić twojej reputacji?
– Okropność! – Juliana skrzywiła się. – Nie chcę, żeby Edward poświęcał się dla mnie. A wyobrażasz sobie, jak by te wszystkie stare plotkarki skrzeczały, gdyby duchowny poślubił upadłą kobietę. Dwukrotnie zamężna wdowa ze zbrukanym nazwiskiem. Poza tym, Joss, ja nie mam ochoty się zmieniać. – Ciaśniej otuliła ramiona jedwabnym szalem. – Nie wyjdę już więcej za mąż, mój drogi. Jest zbyt wiele powodów, dla których nie mogę tego zrobić. Zapadła cisza.
– Kolacja i tak sprawiłaby ci przyjemność – powiedział w końcu Joss. – Ashwickowie mają znakomitego kucharza.
– Zapewne podaje obfitsze desery niż Emma Wren kolacje.
– Znacznie.
Uśmiechnęli się do siebie, po czym Juliana westchnęła.