– Czy mogłaby mnie pani oświecić, o czym musimy porozmawiać? – zachęcił łagodnie.
Juliana z gracją wzruszyła ramionami.
– Skoro ma to panu zaoszczędzić trudu. Jak brzmiało to zda nie, którym posłużył się pan wcześniej? – Wyprostowała się. – ”Chciałbym, żeby trzymała się pani z dala od moich sióstr. Są młode i podatne na wpływy, a ja nie życzę sobie, żeby uległy pani złym wpływom”.
Martin zmierzył ją wzrokiem.
– Dziękuję. Sądzę, że zacytowała to pani niemal w dosłownym brzmieniu.
– Myślę, że tak. Czy powiedział pan Kitty i Clarze, żeby trzymały się ode mnie z daleka, panie Davencourt? W końcu to one do mnie przyszły, nie na odwrót.
– Zdaję sobie z tego sprawę. To się więcej nie powtórzy. Juliana odwróciła się. W jej głosie wyczuwało się gryzący sarkazm.
– Na pewno odczuł pan ulgę, widząc, że Kitty i Clara przykładnie popijają herbatę, panie Davencourt, a nie oddają się rozpuście, z której słynie ten dom.
– Odczułem ulgę, rzeczywiście, ale nie byłem zaskoczony – odpowiedział Martin z równie zimną krwią. – Nie sądziłem, że dziewczęta znalazły się w jaskini rozpusty, lady Juliano. To za mocno powiedziane. Przyznaję jednak, że wolałbym, by miały na tyle rozsądku, aby wiedzieć, że przychodzenie tutaj jest niestosowne.
Juliana skrzywiła się.
– Niestosowne. Co za przeklęte słowo. Uznałam, że oby dwie pańskie siostry są zachwycającym towarzystwem, panie Davencourt. W przeciwieństwie do pana nie cierpią na nadmiar dezaprobaty.
Martin poczuł się w najwyższym stopniu poirytowany.
– Lady Juliano, czy obieca mi pani, że w przyszłości nie będzie się pani zbliżać ani do Kitty, ani do Clary?
– Czy obiecam? – Juliana podeszła bliżej, przekrzywiła głowę i przyglądała się uważnie jego twarzy. Poczuł się lekko wytrącony z równowagi tym badaniem. – Jaką wagę przywiązuje pan do mojej obietnicy, panie Davencourt?
Martin przestąpił z nogi na nogę.
– Chciałbym wierzyć, że jej pani dotrzyma.
– Ale?
– Ale po epizodzie w Hyde Parku nie wiem, w jakim stopniu mogę pani zaufać. Owszem, powiedziała pani, że pani tego żałuje, lecz…
– Lecz?
– Zawsze jest możliwość, że może pani zrobić coś podobnego w przyszłości. Jest pani nieprzewidywalna, lady Juliano.
– Aż do szaleństwa, chciał pan powiedzieć. – Juliana skrzywiła się. Martin odniósł wrażenie, że ją zranił, choć wyraz jej twarzy tego nie zdradzał. Odsunęła się od niego.
– Nie można pana winić za szczerość, panie Davencourt. Pan jest uczciwy aż do okrucieństwa. Cóż, niech nie będzie nieporozumień. Ja nie zbliżę się do pańskich sióstr, jeśli jednak będą chciały zamienić ze mną parę słów, z pewnością nie każę im odejść. Lubię Kitty i Clarę, panie Davencourt i sądzę, że potrzebują… kogoś, z kim mogłyby porozmawiać.
Martin odczuwał wściekłość na myśl o tym, w jaki sposób toczą się sprawy, i dokuczliwy lęk, że ona ma rację. Poczynił niewielkie postępy, rozmawiając z Kitty i Clarą wcześniej. Przypominało to brodzenie w syropie z melasy i prześladowało go uporczywe wrażenie, że coś pominął.
– Nie chcę, żeby tą osobą była pani, lady Juliano.
– Nie? Pańska przyszła żona byłaby odpowiedniejsza, jak mniemam?
– Istotnie.
– A czemuż to, panie Davencourt? Proszę to z siebie wyrzucić. Niech się pan nie krępuje.
Martin patrzył wprost na nią.
– Myślałem, że to jasne. Od służenia za wzór będzie moja przyszła żona. Pani jest…
– Tak?
– Nie chodzi o to, że wierzę, iż pani z rozmysłem wywarłaby na nie zły wpływ, lady Juliano. Uważam, że jest pani na tyle uczciwa, by nie sprowadzać moich sióstr na manowce celowo.
– Dziękuję. – Spojrzenie błyszczących oczu Juliany wbijało się w niego, nie pozwalając mu ruszyć się z miejsca. – Jednak mimo wszystko nie podejmie pan ryzyka i nie pozwoli im pan się ze mną widywać.
Martin nieznacznie rozłożył ręce.
– Na pewno zdaje sobie pani sprawę, jak odebraliby to inni! Nie chodzi tu o moją opinię o pani, ale o opinię całej naszej sfery. Jeśli ktokolwiek zobaczy, że Kitty i Clara spędzają czas w pani towarzystwie, z pewnością zaszkodzi to ich reputacji.
Juliana odwróciła się od niego, szeleszcząc jedwabiem. Martin wziął głęboki oddech. Czuł taki sam żal jak wówczas, kiedy znalazł ją płaczącą na korytarzu na balu u lady Babbacombe. Zapragnął wziąć ją w objęcia i pocieszyć, a jednak nie mógł tego zrobić. Oboje wiedzieli, że to, co powiedział, było prawdą.
– Chcę tylko chronić Kitty i Clarę – dodał.
– Tak, rozumiem to… – Juliana pochyliła głowę, a kiedy znów ją uniosła, jej oczy były całkiem suche. – Najlepiej będzie, jak pan szybko znajdzie sobie żonę, panie Davencourt. Pańskie siostry potrzebują kogoś, kto by służył im radą.
– I pomyślały o pani? – Słowa wyrwały mu się, zanim Martin zdołał je powstrzymać. Wydało mu się, że Juliana się wzdrygnęła, nie był jednak pewny.
– Cóż, pana o to nie poprosiły – zauważyła. – Swoją drogą, to dowodzi tylko ich rozsądku. Co pan wie o damskiej modzie, panie Davencourt? Czy wie pan, jakie rękawiczki pasują do sukni spacerowej, a jakie do wieczorowej? Co powiedziałby pan młodej damie, która wbiła sobie do głowy, że nie chce wyjść za maż? Albo takiej, która uważa, że chce, ale wybrała nieodpowiedniego kandydata?
Martinowi zrobiło się zimno.
– Chce pani powiedzieć, że moje siostry są zakochane? Juliana uśmiechnęła się pogodnie.
– Ależ nie, panie Davencourt. Gdyby jednak były, czy wie działby pan, co im doradzić? – Napotkała jego wzrok. – Choć nie chcą rozmawiać z panem, postanowiły komuś się zwierzyć i wybrały mnie. To powinno panu dać do myślenia. Do widzenia, panie Davencourt.
Po odejściu Martina Julianie zrobiło się zimno. Dom, który rozbrzmiewał śmiechem podczas wizyty Kitty i Clary, teraz wydawał się bardzo cichy. I opustoszały.
Posłała po pokojówkę i poleciła jej napalić w kominku, po czym usiadła nieopodal, próbując się rozgrzać. Usiłowała sobie wmówić, że nie ma znaczenia, że już nie zobaczy Kitty i Clary, że nie obchodzi jej rodzina Davencourtów, ale nagle te słowa wydały jej się nieszczere. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że mimo tak krótkiej znajomości bardzo się do nich przywiązała. Naprawdę jej na nich zależało.
Zadrżała. Bardzo głupio postąpiła, zaczynając wierzyć, że może zapuścić korzenie w życiu rodzeństwa Martina. Nie zdawała sobie sprawy, że coś takiego chodzi jej po głowie, dopóki Martin nie odebrał jej tego wszystkiego. A teraz czuła się osamotniona. To było głupie, niemniej prawdziwe.
Zerwała się i zaczęła przerzucać zaproszenia leżące na kominku. Ostatnimi czasy trochę zaniedbała starych przyjaciół. Wciąż jednak mogła do nich powrócić. Emma Wren wydawała tego wieczoru kolację i mogłoby być zabawnie.
Usiadła ponownie, zaproszenia wypadły jej z ręki. Nie chciała siedzieć i grać w karty w przegrzanych pokojach Emmy, słuchać złośliwych plotek, zbywać dwuznacznych uwag Jaspera Collinga i jemu podobnych. Chciała być w sali balowej lady Eaton, próbować szukać kawalera dla Kitty, obserwować, jak Clara doprowadza do zawarcia znajomości z księciem Fleet, co z pewnością uczyni, i zgadywać, w kim skrycie kocha się Brandon. Nie była jednak częścią tego wszystkiego. Nigdy tak nie było, a Martin tylko jej o tym przypomniał.
Wstała i pociągnęła za taśmę dzwonka, żeby przywołać Hattie. Jeśli wieczorne przyjęcie u Emmy było jedyną atrakcją w ofercie, w takim razie będzie musiało wystarczyć.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Martin Davencourt słuchał przepięknej włoskiej arii i zachodził w głowę, dlaczego czuje się tak podminowany. Obok niego siedziała Clara, zatopiona w myślach, niezwykle wytworna w obłoku różowej gazy. Po drugiej stronie Clary zajęła miejsce Kitty, dziewczęco smukła w bladożołtej sukni, a rząd zamykał Brandon, który bawił się swoimi mankietami i nawet nie próbował udawać, że muzyka go interesuje. Za Martinem, poza polem jego widzenia, za to wyryta w umyśle, siedziała lady Juliana Myfleet. Choć znajdowała się aż trzy rzędy za nim na prawo, aż nadto zdawał sobie sprawę z jej obecności.
Minął tydzień, odkąd widzieli się po raz ostatni, i Martin myślał o niej przez większą część każdego z tych siedmiu dni. Zastanawiał się, czy nie złożyć jej wizyty i nie przeprosić za ostatnie spotkanie, bo zdawał sobie sprawę, że zachował się wyjątkowo pompatycznie, a na dodatek obraźliwie. Już prawie się zdecydował, ale poszedł na jakiś bal, gdzie zobaczył Julianę uczepioną ramienia Edwarda Ashwicka. Na ten widok wpadł we wściekłość, a fakt, że Edward towarzyszył jej także dzisiejszego wieczoru wydawał się wystarczającym powodem do zachowania dystansu.
Siedząca po drugiej stronie przejścia Serena Alcott pochyliła się, a kiedy zwróciła na siebie uwagę Martina, uśmiechnęła się i skinęła głową. Martin uśmiechnął się w odpowiedzi, kryjąc irytację. Jak tylko aria dobiegła końca i zapowiedziano przerwę.
Serena delikatnym skinieniem przywołała go do siebie. Aż się wstrząsnął, ale posłuszny dobrym manierom podszedł do niej. Serena powitała go z zadowoleniem, poklepując wolne miejsce obok siebie. Martin usiadł i spróbował zagaić rozmowę.