– Jak było?
Juliana zawahała się. Jej uśmiech stał się szerszy.
– Och… ciepło, słodko, podniecająco i bardzo, bardzo namiętnie. – Pochwyciła wzrok Amy. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Amy roześmiała się.
– Jesteś w nim zakochana.
– Nie, to niemożliwe. Wykluczone.
– Miłość często taka właśnie jest – zauważyła Amy z błyskiem w oku i westchnęła. – Taki prawy mężczyzna może być wyjątkowo atrakcyjny, nie sądzisz?
Juliana także westchnęła.
– To nie ma żadnej przyszłości. Nie wyjdę już nigdy za mąż. Nie mogę. Poza tym Martin nie może się ze mną ożenić! To by było całkiem niestosowne.
Amy wybuchnęła śmiechem.
– Wiesz, Juliano, jestem przekonana, że to ty robisz trudności. Przestań protestować i niech się dzieje, co ma się dziać! – Spojrzała na zegar. – Przepraszam, ale obiecałam Annis Ashwick, że przyjdę na lunch. – Zawahała się. – Może mogłabym znów cię odwiedzić?
– Naturalnie – odparła Juliana. – Dziękuję ci, Amy.
Dziwne, ale słysząc, że bratowa już wychodzi, doznała rozczarowania. Zapragnęła, by ją też zaproszono na ten lunch. Nie mogła pogodzić się z myślą o siedzeniu we własnych czterech ścianach przez całe popołudnie.
Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Segsbury wprowadził do salonu Emmę Wren. Emma, nieco zaskoczona widokiem Amy, ukłoniła jej się chłodno na powitanie, po czym natychmiast ją zignorowała.
– Juliano, moja droga! – zawołała, afektowanie przeciągając spółgłoski. – Jestem w drodze na Bond Street. Zamierzam wydać masę pieniędzy i dobrze się bawić. Wybierzesz się ze mną?
Juliana widziała, że Amy ją obserwuje. Przeniosła wzrok z bratowej na niegdysiejszą przyjaciółkę. Nie miała szczególnej ochoty na spędzanie czasu w towarzystwie Emmy, tyle że w takim razie pozostawała jej samotność… a Bond Street i znajome paplanie Emmy były na wyciągnięcie ręki. Skinęła głową.
– Zaraz będę gotowa, Emmo. Wybacz mi, Amy.
Amy nie zmieniła wyrazu twarzy, ale Juliana poczuła się winna, toteż rzuciła bratowej lekko wyzywający uśmiech.
– Człowiek potrzebuje rozrywki. Co w końcu pozostaje, kiedy jest się nieszczęśliwie zakochanym?
– Nie wiem, czego Juliana chce – powiedział Joss Tallant do żony później tego wieczoru, w zaciszu małżeńskiej sypialni. – Zdaje się, że ona również tego nie wie.
Amy właśnie zrelacjonowała mu ze szczegółami swoją wizytę u Juliany, a teraz powoli odłożyła szczotkę na toaletkę i odwróciła się do męża.
– Chce dwóch rzeczy, tak mi się zdaje – Martina Davencourta i… celu w życiu.
– Czy to nie jedno i to samo?
– Ależ z ciebie arogant! Cel w życiu kobiety nie musi oznaczać wyjścia za mąż, wiesz!
Joss roześmiał się.
– Bardzo cię przepraszam! Chodziło mi tylko o to, że gdyby Juliana wyszła za mąż, nadałoby to jej życiu sens.
– Małżeństwo samo w sobie nie wystarczy. – Amy zmarszczyła brwi. – Juliana to naprawdę niezależna kobieta, choć to stwierdzenie może wydawać się dziwne. Zupełnie nie przypomina próżnej poszukiwaczki przyjemności, jaką wszyscy w niej widzimy. Popatrz, w jaki sposób chciała pomóc bratu i siostrom Martina. Ona potrzebuje celu.
– Żona dla polityka – powiedział Joss powoli.
– Czemu nie? Jest czarująca, mądra i dobrze zorganizowana. W tej roli mogłaby być doskonała.
– Nie interesuje się polityką. Amy wzruszyła ramionami.
– To naprawdę nie ma znaczenia, Joss. Jest wystarczająco inteligentna, żeby się nauczyć.
– To prawda. Ale czy to by ją interesowało? Ju szybko się nudzi. A wyobrażasz ją sobie jako zastępczą matkę siedmiorga dzieci?
– Zastępczą siostrę. Wszystkie już ją kochają. Nie zauważyłeś, jak szukają jej towarzystwa? Poza tym Brandon Davencourt jest na tyle dorosły, by pójść własną drogą, a Kitty jak sądzę, wkrótce wyjdzie za mąż.
Joss spojrzał na żonę z nieopisanym zdumieniem.
– Naprawdę? Ale przecież ona nie ma wielbicieli?
– Och, Juliana już znalazła Kitty zalotnika kochającego wieś. – Amy uśmiechnęła się psotnie. – Nie zauważyłeś, że Edward Ashwick poświęcał starszej z panien Davencourt wyjątkowo dużo uwagi na wczorajszym wieczorze muzycznym?
– Edward Ashwick? Dobry Boże!
– Nigdy nie sięgasz poza koniec własnego nosa – zawyrokowała Amy z zadowoleniem.
– Na to wygląda. Wydawało mi się, że Edward jest najwytrwalszym z wielbicieli Ju.
– Tak było. Zdaje się, weszło mu to w krew, nie sądzisz? Uważam, że Juliana postąpiła wyjątkowo sprytnie, stawiając Kitty na jego drodze wczorajszego wieczoru.
Joss wpatrywał się w nią ze zdziwieniem.
– Nie zauważyłem.
– Naturalnie, że nie. – Amy uśmiechnęła się. – Ciekawa jestem, kogo wybierze dla Clary, jak tylko wybije jej z głowy Seba Fleeta.
– Zawsze pozostaje Jasper Colling – zauważył jej mąż z gryzącą ironią.
Amy wzdrygnęła się.
– Nawet Fleet byłby lepszy od Collinga!
– A czy Martin Davencourt jest odpowiedni, dla Juliany? – spytał Joss z niewiele mniejszym sarkazmem.
– Z pewnością wie, co o niej sądzić. A ona chciałaby zasłużyć na jego dobrą opinię.
– Juliana jest przyzwyczajona do życia zgodnie z ustaloną reputacją. Poza tym nie zauważyłem u Martina Davencourta żadnej słabości dla Juliany.
– Też coś! – Amy spojrzała na niego pogardliwie. – Skoro właściwie nie odrywa od niej wzroku? Mówiłam, że nie widzisz nawet tego, co masz pod nosem.
– Pewnie nie. A Davencourt to widzi? Śmiem wątpić, bo jest prawie zaręczony z naszą kuzynką Sereną.
– Tak. – Amy przechyliła głowę i przyglądała się odbiciu Jossa w lustrze. – To niedobrze, ale jeszcze jej się nie oświadczył.
Joss uśmiechnął się lekko.
– Potrzebujesz sojusznika? Jeśli tak, może mam dla ciebie kogoś takiego. Wczoraj dostałem od ojca list, w którym donosi mi, że odezwała się do niego ciotka Beatrix. Podobno właśnie jest w drodze do Londynu.
Amy rozbłysły oczy.
– Ciocia Trix! To jest to! Ona nie znosi Sereny, prawda? Joss zmarszczył czoło.
– Tak… nazywa ją panną fajtłapą.
– Doskonale – powiedziała uszczęśliwiona Amy. Spostrzegła zdziwioną minę Jossa i wybuchnęła śmiechem. – Między na mi mówiąc, jestem pewna, że ja i ciocia Trix połączymy Martina i Julianę. I poradzimy sobie z Sereną, jeśli zajdzie taka po trzeba!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Juliana powoli budziła się z ciężkiego snu spowodowanego laudanum. W sypialni było ciemno i ponuro. Z trudem przypominała sobie, co działo się poprzedniego dnia i wieczoru, który Zaczął się od szaleństwa zakupów na Bond Street, a skończył pijacką kolacją u Emmy Wren, gdzie Jasper Colling wspinał się po ścianach salonu, wykorzystując uchwyty kinkietów jako stopnie, i huśtał się na kryształowym żyrandolu. Wszyscy ryczeli ze śmiechu, aż Colling stracił czucie w rękach i spadł na stół zastawiony do kolacji, lądując pośrodku sarniego udźca. Potem pili dalej i grali w pikietę. Juliana przegrała i z Emmą, i z Collingiem.
Przewróciła się na brzuch i jęknęła. Wieczór był śmiertelnie nudny, nie potrafiła udawać, że było inaczej. Siedziała jak widmo na uczcie, żałując, że nie jest gdzie indziej. Zarówno starzy przyjaciele, jak i ulubione miejsca raz na zawsze utraciły cały swój urok, a ponieważ nie miała niczego, czym mogłaby ich zastąpić, czuła się, jakby znalazła się gdzieś daleko, na ziemi niczyjej.
Nie pamiętała dokładnie momentu pójścia do łóżka, teraz jednak wydawało jej się stanowczo za wcześnie na wstawanie. Z dołu dobiegł rumor przewróconego mebla i podniesione głosy. Narzuciwszy peniuar na nocną koszulę, wybiegła na korytarz i stanęła na szczycie schodów, zdecydowana zrugać niezręcznych służących, którzy najwyraźniej nie potrafili przesuwać mebli, nie robiąc przy tym hałasu.
Jej oczom ukazała się szokująca scena. Pośrodku holu stał Segsbury, z rękami na biodrach, uosobienie bezsilności i nieszczęścia, podczas gdy dwaj muskularni mężczyźni w wyświeconych czarnych ubraniach wchodzili i wychodzili frontowymi drzwiami, wynosząc meble z salonu. Za którymś razem zarysowali róg sekretarzyka. Juliana wzdrygnęła się i pospiesznie zbiegła ze schodów.
– Co tu się, u diabła, dzieje?
Obaj mężczyźni stanęli jak wryci, upuszczając krzesło na podłogę z głośnym trzaskiem. Juliana wzdrygnęła się ponownie. Przyjrzeli się jej dokładnie, po czym jeden z nich, o bezczelnej twarzy i czerwonych policzkach, stulił wargi i gwizdnął z aprobatą.
– O kurczę! Może pogadamy o innym sposobie zapłaty, kochanie?
Julianie zrobiło się niedobrze. Przebiegło jej przez głowę wspomnienie rozmowy z Jossem na temat jej długu. Całkiem o tym zapomniała. A może raczej postanowiła zapomnieć. Ile wydała wczoraj? Ile przegrała ostatniej nocy? Przeszyła przybyszów gniewnym wzrokiem.
– Pytałam, co robicie z moimi meblami?
– Zabieramy je jako zapłatę, kochanie – odparł komornik, podnosząc krzesło i niefrasobliwie rzucając frontowymi drzwiami. – Czterdzieści tysięcy funtów to na oko całe wyposażenie domu.
– Na litość boską! – Juliana zmarszczyła brwi. Przez otwarte drzwi widziała ludzi gromadzących się na ulicy przed domem, zerkających do środka, rozmawiających o tym, co się dzieje. Z wściekłością zwróciła się do starszego z komorników.