Выбрать главу

– Co to wszystko znaczy? Moglibyście przynajmniej mieć na tyle przyzwoitości, by mnie uprzedzić, zanim zaczęliście opróżniać mój dom!

Mężczyzna podrapał się w głowę. – Pan Needham wykupił wszystkie pani długi, szanowna pani. Polecił nam, żebyśmy je ściągnęli w postaci ruchomości. To nie. pora na grzeczności, proszę pani, nie wtedy, kiedy jest praca do wykonania.

– Proszę o wybaczenie, milady. – Segsbury wyglądał na zdruzgotanego. – Nie było czasu pani budzić, zanim ci ludzie zaczęli pustoszyć dom.

– Obudziłabym się wkrótce, gdyby te typy zaczęły wynosić moje meble z sypialni wraz ze mną w łóżku – warknęła Juliana z wściekłością. Odwróciła się twarzą do komorników, którzy pogwizdywali wesoło, wróciwszy po czwarty ładunek. – Na litość boską, wnieście te rzeczy z powrotem do salonu i postawcie je dokładnie tam, gdzie stały. Mam brylantowy komplet, który powinien w zupełności wystarczyć na zaspokojenie roszczeń pana Needhama.

Starszy z komorników miał wątpliwości. Młodszy oblizał wargi.

– Brylanty. Może warto rzucić na nie okiem, panie Maggs?

– Tak, tak mi się wydaje – burknął niechętnie starszy mężczyzna. – Zawsze możemy tu wrócić.

– Po moim trupie. – Juliana, kipiąc gniewem, poszła za nimi do holu i zatrzasnęła frontowe drzwi na oczach tłumu. – Zaraz przyniosę biżuterię, a wy w tym czasie zdejmiecie meble z wozu i wniesiecie je tu z powrotem. Zrozumiano? I zamykajcie za sobą te przeklęte drzwi!

Wbiegła na schody i do sypialni, gdzie grzebała w szufladzie z bielizną, aż odnalazła wyłożoną aksamitem kasetę z brylantowym naszyjnikiem, kolczykami i bransoletą. Joss zawsze powtarzał jej, że powinna trzymać biżuterię w banku. Teraz była zadowolona, że go nie posłuchała. Poza tym nie znosiła tego brylantowego kompletu. Był to ślubny prezent od jej ojca, o wiele za ciężki i zbyt staromodny, by nadawał się do noszenia. Nigdy nie miała ani pieniędzy, ani ochoty, żeby dać go do przerobienia. Skrzywiła się na myśl o reakcji markiza na to, co zrobiła. Nieważne, teraz było za późno. Gdyby tylko nie wyrzucała tych wszystkich rachunków bez czytania. Prawdę mówiąc, nie potrzebowała rachunków, żeby wiedzieć, ile ma długów. Hazard, pożyczki, rachunki za suknie od najmodniejszych krojczyń z Bond Street, rachunki dostawców. Wszyscy będą się z niej śmiali, kiedy to się rozejdzie. To dlatego, że Joss się zawziął i nie chciał jej pomóc.

Przysiadła na brzegu łóżka, ściskając kurczowo brylanty. Wiedziała, że Joss nie był niczemu winien. Ostrzegł ją, że nie będzie finansował jej dłużej, a ona postanowiła zignorować jego słowa. Sama na siebie sprowadziła upokorzenie. Niecierpliwie wrzuciła brylanty do kasety i zbiegła po schodach. Bose stopy zdążyły jej zmarznąć. Frontowe drzwi znów były otwarte na oścież i do środka dostał się podmuch wiatru. Słyszała głosy w salonie, narzekania komorników, którzy umieszczali meble na powrót na swoich miejscach. Była wściekła jak diabli.

– Zdawało mi się, że powiedziałam wam, byście zamykali te przeklęte drzwi! – wrzasnęła jak przekupka, wpadając do pokoju. – A jeśli zobaczę, że jakieś meble są uszkodzone, wystąpię przeciwko panu Needhamowi do sądu o odszkodowanie!

Stanęła jak wryta. Pośrodku dywanu stała starsza dama, obserwując z żywym zainteresowaniem, jak komornicy ze skrzypieniem i trzaskiem umieszczają meble na swoich miejscach, klnąc przy tym pod nosem. Była wysoka, szczupła i trzymała się wyjątkowo prosto w sukni z szarego jedwabiu i dobranymi do niej nieskazitelnymi perłami na smukłej szyi. Kiedy Juliana weszła do pokoju, odwróciła się, a jej bursztynowe oczy rozbłysły psotnym rozbawieniem.

– Juliano, kochanie. Poznałam cię po głosie.

– Ciocia Beatrix!

Juliana wpatrywała się w nią z przerażeniem. Wtem jej wzrok przesunął się na postać mężczyzny stojącego u boku lady Beatrix Tallant. Martin Davencourt odpowiedział jej spojrzeniem, w którym leciutki błysk zdradzał rozbawienie. Juliana nagle dotkliwie uświadomiła sobie, że jej peniuar jest całkiem przezroczysty, stopy ma bose; a rozczochrane włosy spadają na ramiona.

– Co się tu, do diabła, dzieje? – spytała niegrzecznie. – Wy dawało mi się, że pożegnaliśmy się raz na zawsze!

Lady Beatrix uniosła brwi.

– Mówisz do mnie czy do pana Davencourta, Juliano, moja droga?

– Wszystko jedno! Jak się komu podoba.

– Hm… Cóż, jestem tu, bo wróciłam z podróży i muszę się gdzieś zatrzymać. – Beatrix odwróciła się do Martina. – Pan Davencourt jest ze mną, bo w swej uprzejmości zaoferował się, że przywiezie mnie tu z domu twego brata. Co przypomina mi… – Lekko zmarszczyła czoło. – Jesteś w dezabilu, moja droga, a to wysoce niestosowne w obecności dżentelmena i nie do zaakceptowania w obecności handlarzy. Najlepiej będzie, jak pójdziesz na górę i się ubierzesz. I pospiesz się.

Martin na próżno usiłował powstrzymać uśmiech, słysząc ton lady Beatrix. Juliana przeszyła go złym wzrokiem.

– Proszę, powiedz, żeby ci przyniesiono herbatę, kiedy się będę ubierać, ciociu. Panie Davencourt, dziękuję, że przywiózł pan tu ciocię Beatrix. Jestem pewna, że kiedy wrócę, pana już tu nie będzie.

Jednakże była w błędzie. Kiedy, jakieś trzy kwadranse czy godzinę później, weszła do oranżerii, zastała Beatrix i Martina siedzących na sofie. Raczyli się herbatą i ciasteczkami i byli najwyraźniej wyjątkowo zadowoleni ze swego towarzystwa. Poczuła, że jej irytacja rośnie.

Lady Beatrix uniosła głowę na widok wchodzącej bratanicy i uśmiechnęła się do niej promiennie.

– Jakie to miłe z twojej strony, że zaoferowałaś mi dach nad głową.

– Nie miałam świadomości, że to zrobiłam – burknęła Juliana ze złością. Wzięła filiżankę i nalała sobie herbaty. Zachowanie lady Beatrix udającej roztargnioną starą damę nie zwiodło jej. Wiedziała, że ciotka ma bystry umysł, a do tego cięty język.

Lady Beatrix dolała herbaty sobie i Martinowi, postanawiając zignorować komentarz Juliany.

– Będę w Londynie tylko przez czas jakiś, ale skoro już tu jestem, miło mi będzie mieć towarzystwo.

– Tu jest mnóstwo dobrych hoteli – zauważyła Juliana. – Bertram's albo Grand.

– Grand jest gorszy, niż o nim mówią – wtrącił się Martin jak gdyby nigdy nic. – Aczkolwiek przynajmniej nie musiałaby się pani obawiać utraty łóżka podczas snu, lady Beatrix.

Juliana posłała mu zabójcze spojrzenie i ostentacyjnie odwróciła głowę. Pochyliła się ku ciotce, opierając łokcie na stole.

– Dlaczego nie zatrzymałaś się u Jossa i Amy? Lady Beatrix uśmiechnęła się.

– Och, nalegali, żebym została, ale wiedziałam, że ty potrzebujesz mnie bardziej, Juliano. – Ze smutkiem pokiwała głową. – W ubiegłym tygodniu będąc w Bath, usłyszałam o tym, jakobyś zamierzała wyjść za mąż za człowieka, który zepsuł kolację u lady Bilton, gasząc świece pistoletem.

– Sir Jasper Colling – podsunął Martin.

– Tak, to on. Okropny, pospolita rodzina. – Lady Beatrix wzdrygnęła się. – Co do tej sztuczki z pistoletem – taka przebrzmiała! Cóż, lord Dauntsey zrobił to po raz pierwszy, kiedy byłam jeszcze dzieckiem.

– Nie zamierzam wychodzić za sir Jaspera, a więc nie musisz się niepokoić z tego powodu – powiedziała stanowczo Juliana. – I nic nikomu do tego… – Przeszyła wzrokiem Martina. – Zwłaszcza panu, sir.

Martin uśmiechnął się.

– Dlaczego zwłaszcza mnie?

Julianie nagle zrobiło się gorąco. Przywołała lokaja.

– Tu jest bardzo duszno, Milton. Proszę, otwórz górne okna. Lady Beatrix uśmiechnęła się do niej.

– Tak się cieszę, że nie zamierzasz wychodzić za Collinga, moja droga. Z takimi podejrzanymi typami są same kłopoty. – Z aprobatą uśmiechnęła się do Martina. – Co innego, gdybyś miała wybrać takiego mężczyznę jak pan Davencourt.

– Wątpię, czy są jacyś inni mężczyźni podobni da pana Davencourta – przerwała Juliana bez ceremonii. – On jest jedyny w swoim rodzaju.

Uśmiech Martina stawał się coraz szerszy, a Juliana odnosiła wrażenie, że oranżeria szybko robi się najbardziej dusznym miejscem w Londynie.

– Obawiam się, że pan Davencourt jest już zajęty, ciociu Trix – dodała. – Twoja druga bratanica, Serena, ma szczęście być damą, do której ręki on aspiruje.

Beatrix popatrzyła od jednego do drugiego.

– Serena Alcott. Boże drogi, panie Davencourt. Boże drogi!

– Powinnaś mu życzyć szczęścia – zauważyła Juliana.

– Nawet gdybym to zrobiła, nic by się nie zmieniło – powiedziała lady Beatrix ze smutkiem. – Nic a nic. Podać panu kawałek ciasta?

– Nie, dziękuję. Czas na mnie. – Martin wstał. – Mam nadzieję, że będzie mi wolno panią odwiedzić i spytać, jak się pani wiedzie, lady Beatrix?

– Pod warunkiem, że nie przyprowadzi pan ze sobą tej gęsi Sereny – odparta lady Beatrix, wbijając widelczyk w kolejny kawałek ciasta orzechowego. – Ale proszę mnie odwiedzić, panie Davencourt, nalegam! Będę tu przez kilka tygodni.

– O, nie, nie będziesz – mruknęła Juliana pod nosem, wyprowadzając Martina z oranżerii.

– Jest pani w wyjątkowo złym humorze dzisiejszego ranka, lady Juliano – zauważył Martin, kiedy znaleźli się w holu. – Skutek wstania przed jedenastą rano, jak przypuszczam. To musiało być dla pani bardzo trudne.