– Dlaczego płakałaś? – spytał Martin.
– Och, nic takiego. Ojciec zaoferował mi fortunę, a ja odmówiłam. Zastanawiałam się, co ze mnie za idiotka.
– Dlaczego zaoferował ci fortunę?
Julianie zrobiło się zimno. Chciała mu się zwierzyć, ale powiedzenie Martinowi Davencourtowi, że ojciec zaoferował jej fortunę, żeby zwabiła męża, wydało jej się wyjątkowo poniżające.
– Och, nie mówmy o tym! To zbyt ponure. Muszę wracać do Londynu.
Martin wciąż zagradzał jej drogę.
– Musiało to być coś nad wyraz przykrego, skoro doprowadziło cię do płaczu.
– Nie tak bardzo – Juliana przywołała uśmiech na twarz. Była pewna, że zarówno jej uśmiech, jak i ona sama wyglądają upiornie i nieprzekonująco. – Przecież zalewam się łzami z byle powodu, wiesz o tym! To jeden z moich talentów, nawiasem mówiąc, wyjątkowo użyteczny.
– Skoro mamy nie rozmawiać o twojej fortunie, może w takim razie porozmawiamy o tym, co się dzieje między nami – zaproponował. – Tamtej nocy w lodowni…
Juliana zerknęła na niego spod rzęs.
– Nie ma o czym mówić. Nagłe pożądanie to nic niezwykłego, Martinie. Kończy się tak samo szybko, jak się zaczyna. Coś o tym wiem. Takie rzeczy czasami się zdarzają i tyle.
– Bzdura. – Błękitne oczy Martina zwęziły się ze złości. Dziwne, ale Julianie wydało się to wyjątkowo pociągające. – Mnie się to nie zdarza. Tobie też nie, sądząc po tym, co powiedziałaś mi tamtej nocy, więc nie udawaj.
Znalazła się w potrzasku.
– Wiem, co powiedziałam.
– No cóż… – Martin skrzyżował ramiona na piersi. – Juliano, jeśli w dalszym ciągu będziesz tak sztuczna i będziesz trzymała mnie na dystans, znajdę inny sposób…
Złożyła ręce jak do modlitwy.
– Ale ja jestem sztuczna. Bez przerwy ci to powtarzam. Dlaczego mnie nie słuchasz?
– Jesteś na pewno nieprawdopodobnie uparta. Każdy, kto potrafi całować w ten sposób, i udawać, że to nic nie znaczy…
Juliana na oślep wepchnęła włosy pod czepek. Musiała stąd uciec. Jeszcze trochę i prawie na pewno ustąpi, przyzna, że go kocha, i zacznie mówić najróżniejsze żenujące, beznadziejne głupstwa. Musiała się go jakoś pozbyć. Teraz, zanim będzie za późno.
– Przykro mi, ale ja nie mam ochoty tego ciągnąć. To nic dla mnie nie znaczy.
Martin dłońmi ścisnął jej ramiona i odwrócił ją twarzą do siebie, lecz kiedy przemówił, jego głos był nadspodziewanie łagodny.
– Juliano, moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Nigdy więcej przede mną nie udawaj. Drżałaś, kiedy cię całowałem, i nie chcę wierzyć, że to nic dla ciebie nie znaczy. – Palcami, leciutko jak piórkiem, wytyczył linię od końca jej brwi do kości policzkowej i niżej, do łuku szczęki. Kciukiem musnął jej dolną wargę. Zadrżała. Nie mogła nic na to poradzić. W oczach Martina spostrzegła błysk satysfakcji.
– Widzisz? A to dopiero początek. – Przeniósł skupiony wzrok na jej usta. Julianie zrobiło się gorąco i słabo jednocześnie. Próbowała się wywinąć, ale Martin trzymał ją mocno.
– Pamiętaj, jestem ci całkiem obojętny, więc nie musisz się niczego obawiać – podkreślił. Jego wargi były bardzo blisko jej warg. – Niczego.
Kiedy ją pocałował, Juliana najpierw poczuła ulgę, a potem ogarnęło ją szalone pożądanie. Oparła się o Martina, drżąca, stęskniona, wdzięczna. Martin oderwał usta od jej warg.
– Całkowicie obojętny – powiedział ze śmiechem wyczuwalnym w głosie. Znów ją pocałował, rozdzielił jej wargi, muskał językiem jej język. Juliana jęknęła cicho, gardłowo, na znak poddania. Oderwała się i oparła dłonie o jego pierś. Oddychała urywanie, a całe ciało tęskniło za jego dotykiem.
– Martinie, dowiodłeś, że masz rację.
Znów wziął ją w objęcia. Po długiej chwili wreszcie ją puścił i cofnął się o krok, ale wyczuwała, że z trudem nad sobą panuje.
– Teraz i ja jestem usatysfakcjonowany.
Odwrócił się w kierunku kurtyny z gałązek wierzbowych.
– Dokąd idziesz? – spytała skonsternowana Juliana. Martin zatrzymał się, przytrzymując odchylone gałązki.
– Idę do twego ojca, aby poprosić go o pozwolenie ubiegania się o twoją rękę.
– Nie wyjdę za ciebie! Martin popatrzył na nią.
– Nie proszę cię o to – jeszcze.
– A kiedy to zrobisz…
– Kiedy to zrobię, ty się zgodzisz.
Markiz Tallant podniósł się z łóżka i przeszedł do biblioteki, gdzie popijał wino z synem, kiedy lokaj zapowiedział Martina Davencourta. Gość wszedł do biblioteki i skłonił się obydwu dżentelmenom. Joss spojrzał na twarz przyjaciela, po czym odstawił kieliszek i ruszył ku drzwiom.
– Podejrzewam, że sprawa, z którą przyszedłeś, jest poważ na, Davencourt. Zostawię was samych. Będę w salonie, jeśli przyjdzie ci ochota porozmawiać.
Martin podniósł rękę.
– Proszę, nie wychodź przez wzgląd na mnie, Tallant. Nie mam nic przeciwko twojej obecności przy tej rozmowie. – Zwrócił się do markiza. – Milordzie, przyszedłem prosić o rękę pańskiej córki.
– Chce się pan żenić z Juliana? – Markiz rzucił okiem w kierunku Jossa. – Rozmawiał pan z nią dziś rano, panie Davencourt?
– Tak, milordzie. – Martin wyglądał na nieco zaskoczonego.
Widziałem się z nią przed chwilą i powiadomiłem ją o zamiarze proszenia o pańską zgodę na ubieganie się o jej rękę.
– Rozumiem – powiedział markiz powoli. – Co ona na to? Martin uśmiechnął się z udanym smutkiem.
– Że mogę prosić pana, skoro tak mi się podoba, ale ona ni gdy się nie zgodzi.
Joss o mało nie udławił się ze śmiechu. Ojciec spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Przepraszam, ojcze – odezwał się Joss – ale to takie podobne do Juliany. Po prostu cieszę się, że to właśnie Davencourt chce się z nią żenić i że nie zraziła go ta demonstracja niechęci.
– Dziękuję ci, Tallant. Naturalnie masz całkowitą słuszność, moje uczucie jest trwałe. Milordzie… – zerknął na markiza – jeśli mógłbym prosić o zgodę…
– Chwileczkę, panie Davencourt – przerwał markiz. – Czy moja córka wspominała panu o swoim majątku?
Martin zmarszczył brwi.
– Powiedziała tylko, że zaoferował jej pan fortunę, milordzie, i że odmówiła jej przyjęcia. – Kiedy dotarło do niego znaczenie słów markiza, na twarz wystąpił mu lekki rumieniec. – Nie chcę żenić się z pańską córką dla pieniędzy, milordzie! Mam własny majątek i nie jestem łowcą posagu.
– Spokojnie, Davencourt – zauważył markiz żartobliwie. – Nie ma potrzeby tak na mnie krzyczeć. Nigdy pana o to nie podejrzewałem. Jestem panu zobowiązany i cieszę się, że chce się pan żenić z Juliana.
– Cała radość po mojej stronie, milordzie.
– Moja córka planuje natychmiast wracać do Londynu – ciągnął markiz. – Zapewne pan będzie również chciał wrócić i przekonać ją o swoich uczuciach?
– Tak.
– Cieszyłbym się – kontynuował markiz powoli – gdyby wasz ślub odbył się tu, w Ashby Tallant. – Wyciągnął rękę, którą po chwili Martin uścisnął. – Przywieź mi córkę, Davencourt – powiedział cicho. – To wszystko, o co proszę.
Po wyjściu Martina Joss sięgnął po butelkę wina z Wysp Kanaryjskich, stojącą na kredensie, w milczeniu ponownie napełnił kieliszek ojca i uniósł swój do toastu.
– To idealny mąż dla Juliany, ojcze.
– Wiem o tym. Dziewczyna ma szczęście. W końcu. – Markiz westchnął. – Myślisz, że go przyjmie?
– Bez wątpienia. Kocha go. A Davencourt nie należy do tych, których można łatwo zniechęcić, skoro raz zdecydują się działać w obranym kierunku.
Markiz skinął głową i stękając, usiadł w fotelu.
– Robi wrażenie rozsądnego człowieka. To twój przyjaciel, czy tak, Joss?
– Tak, ojcze. Choć nie jestem pewien, czy potraktujesz to jak rekomendację.
Markiz parsknął śmiechem.
– Pasuje. Pasuje bardzo dobrze. – Westchnął. – A więc Juliana odmówiła spadku, a mimo to znalazła męża. Kroki nasze go Pana są czasem niezbadane, prawda, Joss?
Joss roześmiał się.
– I bardzo szybkie – dodał.
Droga powrotna do Londynu okazała się męcząca, toteż Juliana nie ucieszyła się zbytnio, kiedy ją powiadomiono, że właśnie przyszedł z wizytą sir Jasper Colling. Czekał w holu, podziwiając swoje odbicie w srebrnym lustrze stojącym na bocznym stoliku. Na widok wchodzącej pani domu wyprostował się szybko i zaczesał włosy do tyłu. Zbliżył się i ucałował jej dłoń, patrząc przy tym na nią z nieznośną poufałością. Juliana z trudem powstrzymała się od natychmiastowej ucieczki na górę i starcia śladów pocałunku, który złożył na jej dłoni. Nie mogła wprost uwierzyć, że kiedyś uważała jego towarzystwo za miłe.
– Juliano. – Skłonił się niedbale. – Jak się miewasz?
– Bardzo dobrze, dziękuję ci, Jasper. – Juliana westchnęła.
– Może posiedzimy chwilę w bibliotece?
Gość wszedł za nią do środka i usiadł, odgarniając poły fraka na boki.
– Nie widzieliśmy cię całe wieki, pomyślałem więc, że wpadnę z wizytą i zobaczę, co u ciebie słychać. Podobno byłaś w Ashby Tallant.
– Właśnie wróciłam, mogę więc poświęcić ci najwyżej kilka chwil. – Spojrzała na niego bacznie. – A więc słyszałeś, że pojechałam do domu? – Zakiełkowało w niej pewne podejrzenie.