– Chyba nie dlatego przyszedłeś, Jasper? Co jeszcze słyszałeś?
Colling uśmiechnął się, pokazując żółte zęby.
– Nie mogę zaprzeczyć. Słyszałem pewną pogłoskę. Staruszek w końcu zaoferował ci pieniądze, czy tak? Wiedziałem, że nie wyrzeknie się ciebie na dobre. Krew nie woda.
Juliana gwałtownie westchnęła. Powinna była o tym wiedzieć, powinna była zdać sobie sprawę, że ojciec już zdążył wcielić swój plan w życie, ujawniając wieść o jej spadku plotkarzom z towarzystwa. Najwyraźniej był pewien, że córka przyjmie jego warunki i choć tak się nie stało, teraz będzie musiała odpierać ataki łowców posagów, stąd do Edynburga.
– O co ci chodzi, Jasper?
– Oto moja propozycja, Juliano. Pobierzemy się, podzielimy się pieniędzmi i każde pójdzie w swoją stronę. Nie da się tego ująć lepiej. Nie będę ci się narzucał. Już dość dawno temu zdałem sobie sprawę, że nie jesteś mną zainteresowana. Zapewne jesteś oziębła. Massingham zawsze mówił…
– Oszczędź mi tego. Czy dobrze zrozumiałam? Chciałbyś się ze mną ożenić dla pieniędzy, podzielić sto pięćdziesiąt tysięcy funtów na dwie równe części i niech każde z nas robi, co mu się żywnie podoba?
– Właśnie tak! Doskonały plan, nie uważasz? Juliana wstała.
– Ta plotka jest już nieaktualna, Jasper. Niepotrzebnie się tak spieszyłeś. Za kilka dni wszyscy usłyszą, że odmówiłam przyjęcia propozycji ojca, i wówczas nie będę już takim smacznym kąskiem. – Z satysfakcją przyglądała się jego czerwonej, wściekłej twarzy. – Nie pomyślałeś o tym? Tak, to prawda. Odrzuci łam sto pięćdziesiąt tysięcy funtów.
Jasper wstał także, z wyraźnym trudem.
– Na litość boską, dlaczego, Juliano?
– Nie spodobały mi się warunki, które postawił mi ojciec. Colling przeszył ją gniewnym wzrokiem.
– Jesteś chorobliwie dumna. Ja dla stu pięćdziesięciu tysięcy funtów zrobiłbym wszystko.
– Właśnie. – Juliana uśmiechnęła się czarująco. – Właśnie to udowodniłeś, czyż nie, Jasper? Do widzenia.
Poleciła Segsbury'emu, by odprawiał wszystkich odwiedzających, a sama, kompletnie wyczerpana, położyła się do łóżka i zapadła w głęboki sen.
Następnego ranka sprawy wcale nie przedstawiały się lepiej. Po śniadaniu Juliana oddaliła się do biblioteki. Żałowała, że nie ma z nią Beatrix i że Amy i Joss wyjechali z miasta. Teraz, kiedy przemyślała parę spraw, potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Dom znów wydał jej się opustoszały. Zastanawiała się właśnie, czy jednak nie zaryzykować wyjścia i schronić się u Annis i Adama, kiedy Segsbury zaanonsował Edwarda Ashwicka.
– Pan Ashwick chciałby się z panią widzieć, lady Juliano. Zdaję sobie sprawę, że nie przyjmuje pani gości, ale pomyślałem, że w tym wypadku może będzie pani chciała zrobić wyjątek.
Juliana odłożyła książkę, której i tak nie czytała, i wyszła do holu. Wyciągnęła obie ręce na powitanie.
– Eddie! Jak miło cię widzieć.
Edward Ashwick był wyraźnie skrępowany. Podszedł, obracając kapelusz w rękach, pochylił się i cmoknął ją w policzek.
– Witaj, Juliano. Jak się miewasz?
– Bardzo dobrze, dziękuję – odparła z uśmiechem. – Za to ty, Eddie… o co chodzi? Wyglądasz na przygnębionego.
– Ależ nie! – zaprzeczył Edward, przybierając sztucznie pogodną minę, która wbrew jego intencjom spowodowała, że sprawiał jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. – Przyszedłem… chciałem… to znaczy słyszałem o ofercie twego ojca.
– Och, rozumiem – odparła Juliana, przestając się uśmiechać. Dała mu znak, żeby udał się za nią do biblioteki.
– Chciałem ci powiedzieć – zaczął Edward, najwyraźniej zrozpaczony – że nie musisz poczuwać się do przyjęcia każdej propozycji z jego strony tylko po to, by go zadowolić. To znaczy nie chciałbym, żebyś myślała, że powinnaś poślubić każdego łajdaka, by dostać te pieniądze.
– Dziękuję ci. – Znów zaczęła się uśmiechać, bo na myśl przyszedł jej Jasper Colling. – To mi nie grozi.
– Nie, naturalnie. – Edward robił wrażenie speszonego. – Nie chciałem sugerować, że jesteś gotowa poślubić jakiegoś łowcę posagu, moja droga, tylko po to, by dostać te pieniądze. Na to zbyt dobrze cię znam. Nie chciałbym też, byś myślała, że ja sam szukam fortuny, ale… – przerwał, marszcząc brwi.
– Ale? – podsunęła Juliana.
– Ale słyszałem jakąś bajeczkę o tym, że odrzuciłaś propozycję ojca i tym sposobem stracisz wszystko, co masz. – Ponuro zwiesił ramiona. – Najdroższa Juliano, już kiedyś ci powiedziałem, że uczyniłabyś mi zaszczyt, gdybyś zechciała zostać moją żoną. Proszę, Juliano. Bardzo zależy mi na tym, byś odzyskała dobrą opinię ojca i należne ci miejsce w świecie.
Miana westchnęła. Usiadła i dała mu znak, by poszedł w jej ślady. Edward patrzył na nią z niepokojem połączonym z psim oddaniem. Uśmiechnęła się do niego.
– Eddie, mój drogi. Jestem ci niezmiernie wdzięczna za tę propozycję. Jesteś najmilszym człowiekiem na ziemi, ale…
– Ale zamierzasz mi odmówić.
– Tak. Nie mogę pozwolić na to, byś się poświęcił tylko po to, by mnie uratować. To byłoby wyjątkowo niesprawiedliwe.
– Ale twoje długi! To nie w porządku, żebyś została pozbawiona wszystkiego, ot tak! Jeśli markiz nie zgadza się ci pomóc, w takim razie musisz mi pozwolić, bym zaoferował ci moje nazwisko, które cię ochroni.
– Eddie – powiedziała Juliana spokojnie – jesteś niezwykle szlachetny, lecz nie mogę przyjąć twojej propozycji.
– Dlaczego nie?
– Z kilku powodów. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że oświadczasz mi się raczej z przyzwyczajenia, nie dlatego, że żywisz do mnie uczucie.
– Do diabła! Jestem ci oddany, Juliano. Wszyscy o tym wiedzą.
– Spytaj swego serca, mój drogi. – Juliana pokręciła głową. – Mam wrażenie, że twoje uczucia od wielu lat były trwałe, a ja o tym wiedziałam i najbezwstydniej w świecie wykorzystywałam cię, prosząc, byś towarzyszył mi tu czy tam.
– Cóż… – Edward zerknął na nią kątem oka, zupełnie jakby nie był pewien, czy ma temu przytaknąć, czy nie.
– Przyznaj, twoje uczucia w stosunku do mnie ostatnio uległy zmianie – nalegała Juliana. – Tak się stało, mam rację? Czy nie kochasz mnie raczej braterską miłością niż tak, jak powinien kochać potencjalny mąż? Bo ja czuję do ciebie coś takiego. Kocham cię bardzo, Edwardzie – bardzo wysoko cię cenię, lecz nigdy nie mogłabym wyjść za ciebie za mąż. Jesteś dla mnie niczym brat.
Na policzki Edwarda wypełznął krwisty rumieniec.
– Cóż… Sądzę…
– Możesz się do tego przyznać. Nie mam zamiaru rzucić ci się do gardła.
Edward westchnął.
– To prawda, że z początku mnie olśniłaś, Juliano. Kocham cię od tak dawna.
– Ale ostatnio pojawił się ktoś inny, kto zajął moje miejsce – przerwała Juliana łagodnie. – Nie chciałabym stawać między tobą a Kitty, Edwardzie, nie wtedy, kiedy zaczynasz ją kochać. Na zawsze zachowam w pamięci twoją życzliwość wobec mnie, lecz nie wykorzystam sytuacji. Poza tym zupełnie nie nadawałabym się na żonę wiejskiego pastora.
– Ale co poczniesz, Juliano?
– Jeszcze nie wiem. Sprzedam biżuterię i niektóre meble, żeby pospłacać długi, tak myślę, a potem zorientuję się, na co mogę sobie pozwolić po opłaceniu rachunków. Wiem, że Joss gotów jest mi pomóc, nie chcę jednak stawiać go w niezręcznej sytuacji wobec ojca. – Wzruszyła ramionami. – Coś wymyślę.
– Wiesz, że będziesz zawsze chętnie widziana w Eynhallow, jeśli zechcesz przyjechać. Jestem pewien, że Adam i Annis powiedzieliby to samo.
– Na pewno. Są bardzo mili. Jednakże nie zamierzam stać się jedną z tych desperatek, które narzucają się przyjaciołom i rodzinie jak rok długi, by oddalić widmo ubóstwa. – Juliana zadrżała. – Nie zniosłabym, gdyby uważano mnie za nieproszonego gościa.
Edward roześmiał się.
– Chyba nie będziesz musiała zarabiać na życie?
– Mam nadzieję, że nie! – Zmarszczyła brwi. – Możesz sobie to wyobrazić? Raczej nie nadaję się na guwernantkę albo nauczycielkę, a ludzie zatrudnialiby mnie tylko po to, by z idiotyczną satysfakcją chwalić się tym przed przyjaciółmi.
– Może markiz zmieni zdanie.
– Nie powinieneś na to liczyć. Nie uczyni tego. – Juliana roześmiała się. – Usposobienie mego ojca nie należy do zmiennych. – Wyciągnęła rękę i sięgnęła do taśmy dzwonka. – A teraz, skoro tak miło zakończyliśmy interesy, Edwardzie, może się czegoś napijemy? I możesz mi opowiedzieć o swoim obiecującym romansie z Kitty Davencourt. To w końcu mnie przypada zasługa przedstawienia was sobie, tak myślę. Może, jeśli w przyszłości nie będę miała z czego żyć, zostanę przyzwoitką.
– Przyszedł pan Davencourt i chce się z panią zobaczyć – zakomunikował Segsbury o piątej tego popołudnia. – Pyta, czy pani go przyjmie. Mówi, że to wyjątkowo pilne.
Choć poniekąd oczekiwała Martina, a zarazem miała nadzieję, że się nie pojawi, wpadła w panikę. Rozmyślała o jego oświadczynach niemal bez przerwy od wyjazdu z Ashby Tallant. Wiedziała, że go kocha. Wiedziała też, że nie może za niego wyjść.
– Powiedz panu Davencourt, że nie ma mnie w domu – poleciła.