Juliana wydała stłumiony okrzyk. Pożądanie i desperacja Martina przeniosły się na nią. Ogarnęło ją szaleństwo. Przygnębienie i żal wypaliły się w gwałtownej burzy uczuć. Martin szybko pozbył się ubrania. Rzucił suknię Juliany na podłogę i pociągnął ją za sobą na łóżko. Polizał ciepłe wgłębienie między jej piersiami i całe jej ciało przeszył dreszcz, kiedy dotknął językiem brodawki, przygryzając delikatnie. Wargami wytyczył szlak przez jej brzuch, napięty z podniecenia i żarliwego oczekiwania. Nogi rozchyliły się bezwładnie pod naporem jego słodkich pocałunków. Wkrótce powrócił do jej ust i znów całował ją namiętnie, aż objęła go mocno. Przetoczyli się przez łóżko i upadli na podłogę przed kominkiem, gdzie ogień rzucał blask na wypolerowane deski. Juliana usiłowała wstać, ale Martin ją przytrzymał. Barkami dotykała nagiego drewna, a on całym ciężarem przygniatał ją i nie puszczał. Był na niej i w niej, pieścił jej piersi, wołał jej imię, aż ogarnęła ją ciemność i bezwład, a niedługo potem dotarła do krawędzi ekstazy i dalej.
Wtem przepełniło ją wzruszenie. Odwróciła twarz i płakała, aż wypłakała wszystkie łzy. I choć Martin przeniósł ją z powrotem na łóżko, trzymał w ramionach i pocieszał, wiedziała, że już nigdy nie będzie tak samo.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Po śniadaniu spotkali się w rodzinnym gronie i rozmawiali cały dzień, ale mimo to nie znaleźli rozwiązania Markiz był za spłaceniem Massinghama. Juliana była wstrząśnięta tym, że ojciec jest gotów bez wahania dać całe sto pięćdziesiąt tysięcy funtów człowiekowi, którego nienawidził ponad wszystko. Twarz miał pomarszczoną i znękaną a kiedy podeszłą by go ucałować, poczuła że policzek ma mokry od łez, i omal się nie rozpłakała.
– Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to wpakować w nie go kulę – zauważył Joss niefrasobliwie. – Pojedynek. Szybko i sprawnie. Co ty na to, Martinie?
Martin skinął głową.
– Jestem zdecydowanie za. Żadne inne rozwiązanie nie jest ani w połowie tak dobre. – Roześmiał się, a jego ponura twarz na moment pojaśniała. – Już to proponowałem. Trudność w tym, że Juliana się nie zgadza.
– Jeśli ktokolwiek ma prawo zastrzelić Clive'a Massinghama to przede wszystkim ja – odezwała się Juliana, starając się dostroić do pogodnego tonu brata. – Jednakże nie możemy zapominać o konsekwencjach.
– Pozbędziemy się ciała – powiedział Joss krótko. – Nikt nie będzie za nim tęsknił, a on i tak nie zasługuje na nic lepszego.
Zapadła cisza.
– Kuszące – odezwała się w końcu Juliana – ale nie mogę się na to zgodzić. Chyba nie możemy popełnić morderstwa?
– Zasadniczo me – odparła Amy z namysłem – ale w tym wypadku można byłoby nieco nagiąć zasady.
Juliana westchnęła.
– Już nic nie wiem.
Bratowa ujęła jej dłoń i uścisnęła pocieszająco.
– Mówiłaś, że kiedy masz się z nim znów spotkać?
– Dzisiejszego wieczoru. – Juliana spojrzała na zegar. – Za godzinę. W letnim domku nad jeziorem. Och, co my zrobimy?
Zapanowało milczenie. Joss i Martin wymienili spojrzenia.
– Idź na to spotkanie – odezwał się Martin – i staraj się je przeciągać. Potrzebujemy więcej czasu, żeby pomyśleć… a przynajmniej nakreślić jakiś plan.
Joss skinął głową.
– Powiedz mu, że jeszcze nie zdążyłaś porozmawiać z Martinem i że zrobisz to dziś wieczorem. Powiedz mu, że jego powrót wprowadził zamęt w twoich uczuciach. Martin i ja będziemy w pobliżu. Jeśli sprawy zaczną wyglądać groźnie, ujawnimy się i…
– Myślę, że gdybyście pokazali twarze, byłoby jeszcze gorzej. – Juliana zadrżała. – Bo jakby się to skończyło? Najlepiej zostawcie całą sprawę mnie. Poradzę sobie z Massinghamem. Nie zmienił się zbytnio.
Na widok spojrzenia, które posłał jej Martin, przebiegł ją zimny dreszcz. Massingham swoim pojawieniem się wbił klin między nią a Martina. Z każdą chwilą oddalali się od siebie coraz bardziej.
Massingham nie przyszedł.
Juliana czekała w letnim domku, aż księżyc wzeszedł nad stawem, a lekki wietrzyk zmarszczył powierzchnię wody. Drżała z zimna i lęku. Po godzinie Martin wyszedł z kryjówki wśród drzew i zabrał ją do domu. Żadne nie odezwało się słowem. Tej nocy Juliana spała sama.
Następnego ranka przy śniadaniu wszyscy sprawiali wrażenie znużonych, zupełnie jakby żadne z nich nie zmrużyło oka. Zmuszając się do wypicia filiżanki herbaty i zjedzenia kawałka grzanki z miodem, Juliana uświadomiła sobie, że nie jest w stanie spędzić kolejnego dnia w niepewności, na zastanawianiu się, dlaczego Massingham nie przyszedł na spotkanie ubiegłego wieczoru, czy rozmyślnie próbował powiększyć ich cierpienie i co wydarzy się teraz. Kiedy kamerdyner wszedł z listem zaadresowanym na jej nazwisko, była niemal pewna, że to od niego, toteż wzięła go z podziękowaniem i ciężkim sercem.
Obejrzała uważnie list. Nie wyglądało to na pismo Massinghama, ale nie miała pewności. Rozcięła nożem pieczęć i spojrzała na podpis.
Martin nie spuszczał wzroku z jej twarzy.
– Czy to od niego?
– Nie – odparła Juliana powoli. – Jest podpisany przez kogoś o imieniu Marianne.
Markiz z brzękiem upuścił nóż i lokaj podskoczył, by go podnieść. Juliana spojrzała na ojca. Twarz miał białą jak papier, a Beatrix wyciągnęła do niego rękę. Juliana zobaczyła, że Amy posłała Jossowi pytające spojrzenie. Zmarszczyła czoło.
– O co chodzi? Czy ja…?
Drzwi się otworzyły i kamerdyner wszedł ponownie.
– Przyszedł pan Creevey, tutejszy konstabl, milordzie. Przeprasza za tak wczesne najście, ale mówi, że ma bardzo pilną sprawę. Mam powiedzieć, żeby zaczekał?
Markiz odrzucił serwetkę.
– Spotkamy się z panem Creeveyem teraz, Edgarze. Wprowadź go do błękitnego salonu.
Wszyscy niezwłocznie przeszli do salonu. Pan Creevey, blady z natury, wyglądał na głęboko wstrząśniętego. Zaniepokoił się jeszcze bardziej, widząc, że musi przekazać nowiny w obecności dam, a kiedy markiz polecił mu przedstawić sprawę, z którą przyszedł, z trudem się opanował.
– Przepraszam, że zakłócam spokój, milordzie, ale pomyślałem, że powinienem pana powiadomić o tym natychmiast. Zdarzyła się szokująca rzecz, milordzie, naprawdę szokująca. Jestem w Ashby Tallant tyle lat, a jeszcze nigdy nie mieliśmy tu morderstwa. – Konstabl sprawiał wrażenie, że traktuje to jako osobistą zniewagę. – W dodatku na kimś obcym.
Juliana rzuciła Martinowi bystre spojrzenie. Odpowiedział jej tym samym i leciutko pokręcił głową. Wobec tego spojrzała na Jossa. Uśmiechnął się do niej blado i niemal niedostrzegalnie wzruszył ramionami.
– Morderstwo – powtórzył markiz powoli. – Zaskakuje nas pan, panie Creevey. Kim jest nieszczęsna ofiara?
– Pewien dżentelmen, który zatrzymał się w gospodzie Pod Piórami, milordzie. – Najwyraźniej przybysz z Londynu.
– Lepsze to niż któryś z mieszkańców – orzekła lady Beatrix swoim patrycjuszowskim tonem. – Tylko obcy mógł zachować się tak prostacko, żeby dać się zamordować niemal na progu naszego domu.
– Szokująco niestosowne – zgodził się markiz. – Spodziewam się, że wszystkim się pan zajął, panie Creevey?
Konstabl przytaknął posępnie.
– Sprawa wydaje się oczywista, milordzie. Ów dżentelmen – zajrzał do notatek – niejaki pan Masham, co wynika z dokumentów, które miał przy sobie, zatrzymał się w gospodzie Pod Piórami. Najwyraźniej był tu przejazdem. Znał go pan, milordzie?
Markiz powoli pokręcił głową.
– Nigdy go nie spotkałem, Creevey.
– Właśnie, milordzie. Byłoby dziwne, gdyby go pan znał, tak myślę. – Pan Creevey pokiwał głową. – Pan Masham nie podróżował sam. Była z nim pewna dama, zdaje się.
Znów pokiwał głową, ubolewając nad amoralnością ludzką w ogóle, a pana Mashama w szczególności.
– Skromna, spokojna dama, tak przynajmniej twierdzi Cavanagh, oberżysta. Starsza, nie żadna rozpustnica z Covent Gar den. Ale nigdy nic nie wiadomo. To te spokojne trzeba mieć na uwadze.
Martin położył rękę na dłoni Juliany, którą mocno ściskała materiał obicia sofy. Na próżno próbowała rozluźnić uścisk. Nie miała pojęcia, ku czemu to wszystko zmierza, ale była całkowicie pewna, że ofiarą jest Clive Massingham. Pozostawało pytanie jak…
– Co się stało, człowieku? – spytał markiz, całkiem opanowany.
– Cóż, sir. – Konstabl zerknął nerwowo w kierunku dam. – Wygląda na to, że były tam jakieś figle – migle, jeśli wie pan, co mam na myśli.
Markiz spojrzał na niego z góry.
– Nie bardzo. Musi pan wyrażać się jaśniej, panie Creevey. Pan Creevey zarumienił się.
– Miłosne gierki, milordzie. Między damą a dżentelmenem.
– Aha.
– Wygląda jednak na to, że się nie udało. – Konstabl nerwowo przerzucał kartki w notatniku. – Ofiara, to znaczy pan Masham, została znaleziona całkiem naga, milordzie, zakneblowana i przywiązana do czterech rogów łóżka. Na kominku stał wazon z piórami, a…
– Dość szczegółów, tak myślę, Creevey. – Głos markiza był oschły. – Czy ustalono przyczynę śmierci?