Выбрать главу

– Bo często się zastanawiałam…

– Tak? Powiedziała pani „w zasadzie”?

– No właśnie. On wprawdzie otrzymuje bezwstydnie wysokie honoraria, ale przesadnie dużo to w swoim biurze nie pracuje. Mimo to ma wielką posiadłość, stać go na cały ten luksus… A w domu…

Wszyscy czekali.

– W domu są takie drzwi, zawsze zamknięte na klucz. Nie wolno mi było tam zaglądać. Niekiedy jednak przychodzili do nas jacyś mężczyźni. Zwykle spora grupa. I mój mąż tam ich wprowadzał. Pewnego dnia zostawili drzwi uchylone. Zajrzałam. To piwnica, do której wiodą strome schody. Mężczyźni na dole oglądali jakiś bardzo skomplikowany karabin. Nie wiem, jak się coś takiego nazywa. Zresztą nie mogłam się długo przyglądać.

– A może mogłaby pani go narysować – poprosił Antonio, podsuwając jej swój notes i długopis.

Mercedes jak mogła najdokładniej odtworzyła to, co zapamiętała.

Bracia popatrzyli po sobie.

– Bazooka? – zdziwił się Jordi. – Pancerzownica. Dziękuję. No to mam informacje, które były mi potrzebne.

Reszta towarzystwa nie bardzo nadążała za jego rozumowaniem, ale Jordi wstał, powiedział parę słów na zakończenie, zapisał adres Joségo i zaczął się żegnać.

W drodze powrotnej do hotelu Vesla kupiła sobie buty, które tak jej się spodobały.

7

Jordi musiał zatelefonować. Nie mogło to czekać, aż wrócą do hotelu, weszli więc do fantastycznie pięknego parku, gdzie liście drzew mieniły się w słońcu zielenią i żółcią. Jordi powiedział przyjaciołom, że nie lubi rozmawiać przez telefon komórkowy, idąc ulicą, bo to wygląda strasznie sztucznie.

Tym razem jednak rozmowa była bardzo ważna.

Musiał zatelefonować do Pedra, swego przyjaciela, sprawującego bardzo wysoki urząd.

– Tak, jesteśmy w Hiszpanii. W Granadzie. Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem. Natrafiliśmy już na ślad Elia Navarro. Tak, tak, on żyje, a w każdym razie żył kilka miesięcy temu. Ale będziemy potrzebować twojej pomocy.

Kiedy Pedro dowiedział się, o co chodzi, obiecał, że przyjedzie do nich z Madrytu. Nie może się jednak ruszyć do jutra rana, dopóki nie załatwi jakiejś bardzo ważnej sprawy. Naturalnie, że zna Joségo, władze miały go przez jakiś czas na oku, ale nie znaleziono niczego obciążającego.

Pedro zapytał jeszcze:

– Ta jego młoda żona… Nie widziała jakichś załadowanych ciężarówek czy innych ciężkich pojazdów przed domem?

– Nie – odparł Jordi. – Podkreśla jednak, że posiadłość jest rozległa, mogło się tam dziać wiele, a ona niczego nie zauważyła.

– Natychmiast porozumiem się z policją w Granadzie. Ale ten jego synek… dziecka nie powinno być w domu, kiedy uderzymy. Mogłoby się przestraszyć, a poza tym łatwo by go było użyć jako zakładnika… albo jeszcze gorzej, może go trafić jakaś zabłąkana kula, gdyby doszło co do czego.

– Nie denerwuj się, Pedro – zapewnił Jordi. – Już ja wszystko zorganizuję. Chłopcu nic się nie może stać.

Właśnie takie sprawy były zawsze specjalnością Jordiego, pomyślała Unni i zalała ją fala ciepła. Zawsze zajmował się słabymi i najmniejszymi mieszkańcami tego świata.

Jordi z telefonem przy uchu odszedł w głąb parku. Antonio powiedział coś do Vesli i Unni odwróciła się na moment do nich. Kiedy znowu spojrzała w stronę Jordiego, nie było tam nikogo.

Serce skoczyło jej do gardła ze strachu. Alejkami wciąż chodzili jacyś ludzie, ale Jordi zniknął.

– Boże, on przepadł – wykrztusiła z trudem. – Pomyślcie, może Leon tu gdzieś jest? Może porwał Jordiego?

– Jakim sposobem Leon zdążyłby tu przyjechać? – prychnął Antonio. Ale i w jego głosie można było wyczuć lęk.

I nagle, dokładnie w momencie gdy Unni już chciała biec i go szukać, Jordi się ukazał jakby nigdy nic. Szedł po prostu pośród innych spacerowiczów. Z telefonem komórkowym przy uchu wracał do swoich towarzyszy.

Spadło na niego setki pytań, ale on tylko się uśmiechał, wkładając telefon do kieszeni.

– Miałem wrażenie, że ktoś nas śledzi, więc postarałem się mniej rzucać w oczy. Odszedłem w głąb parku, bo chciałem odwrócić uwagę od was. Ale niczego konkretnego nie zauważyłem. Człowiek w takiej sytuacji jak nasza ma paranoidalne podejrzenia.

Owszem, co do tego wszyscy byli zgodni. Ale tak naprawdę to po raz pierwszy widzieli ten numer Jordiego. Nigdy przedtem jeszcze im nie zniknął, więc byli bardzo poruszeni. Bywał, niewidzialny, w pobliżu Antonia i Unni, i to wielokrotnie, ale wtedy oni nie mieli pojęcia, że Jordi nadal „żyje”. Teraz doszło do zniknięcia dosłownie na ich oczach.

Sam Jordi chyba się tym bawił. Zadowolony spoglądał na swoich towarzyszy.

– Skoro mamy wolne popołudnie, moi kochani, to może wybralibyśmy się do Alhambry?

Odpowiedziało mu entuzjastyczne „hurrra” ze strony Vesli.

Vesla popełniła jednak błąd. Poszła do Alhambry w swoich nowych, nie rozchodzonych jeszcze butach.

Alhambra to rozległy teren. Trzeba pokonać wiele łagodnych wzniesień i ścieżek, zanim się dotrze od bramy do głównych budowli. Znajdowali się właśnie na początku długiej alei, po obu stronach której rosły gęsto wysokie cyprysy – tak się przynajmniej wydawało Unni, że to cyprysy, ale może tuje? Nie, chyba jednak cyprysy – gdy Vesla oznajmiła, że dalej nie pójdzie.

W pobliżu znajdowała się ławka i Vesla opadła na nią z głośnym westchnieniem ulgi.

– Idźcie sami – zachęcała. – Ja tu zostanę i zamierzam się wspaniale opalić. Po powrocie do domu wszystkie moje znajome zzielenieją z zazdrości.

– Ale to przecież ty się upierałaś, żeby zobaczyć Alhambrę – przypomniał jej Antonio.

Vesla machnęła tylko na znak, że mają sobie iść. No to poszli, z lekkimi wyrzutami sumienia, że ją tak zostawiają samą, ale co mieli zrobić? Boso nie mogła przecież iść po kamienistej ścieżce, po gorącym asfalcie zresztą też nie.

Stara twierdza Maurów z czternastego i piętnastego wieku prezentowała się po prostu niezwykle. Unni rzecz jasna miała jakieś wyobrażenie, jak to powinno wyglądać, mimo to była absolutnie zaskoczona wspaniałością budowli i jej artystycznym poziomem. Każda ściana, każdy portal były przeładowane ozdobami z rozmaitych rodzajów kamienia. Marmury, piaskowce, granity, ceramika, cegła… Często trudno było rozpoznać, co się znajduje za tą kipiącą bogactwem ornamentyką. Fontanny, baseny, sadzawki obsadzane krzewami mirtu, dawały kamieniom życie. Oglądali świetnie zachowane założenie pałacowo – ogrodowe, piękne sale, posuwali się jednak dość szybko naprzód, pamiętali bowiem, że Vesla siedzi tam sama i czeka. Poza tym nie powinna się za bardzo opalić, to niezdrowe.

Unni cieszyła się, że może te wszystkie wspaniałości oglądać razem z Jordim i Antoniem. Będę to wspominać jako jedną z moich najpiękniejszych chwil z Jordim, myślała, gdy ujmował ją za rękę, by pomóc jej na przykład wejść po schodach. Nie przejmowali się tym, że chwilami trzeba było przeciskać się w tłumie turystów z różnych krajów świata, wszystko rozumiejących Anglików, fotografujących Japończyków, przemieszczających się wielkimi grupami, rozszczebiotanych Francuzek i milkliwych Niemców. Nic nie miało znaczenia, skoro Jordi jest z nią. Wprawdzie musi puszczać jej rękę dość szybko, żeby nie zmarzła, ale Unni i tak była szczęśliwa.

Vesla podskoczyła, gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzała w górę i oślepiło ją słońce.

Stał przed nią uśmiechnięty młody mężczyzna z rodzaju beachcomber, jacy kokietują głupie skandynawskie dziewczyny i kobiety na plażach najmodniejszych ośrodków turystycznych. Okazuje się, że i w głębi lądu ich nie brak.