Выбрать главу

Powiedział coś po hiszpańsku do Vesli, która próbowała zachowywać się uprzejmie, ale z dystansem. Młodzieniec nie był sam, nieco dalej stał jakiś starszy mężczyzna i czekał. Vesla wyjaśniła po angielsku, że nie rozumie.

Młody wezwał na pomoc swego towarzysza, który posługiwał się dość osobliwą odmianą angielskiego. Z trudem dotarło do Vesli, że pytają, jak się dostać do Generalife, pięknego letniego pałacu gdzieś w pobliżu. Vesla wyjaśniła, że nie wie, ale że przy głównej bramie widziała drogowskaz.

Dla obu mężczyzn musiało to być za dużo tego angielskiego. Młodszy powiedział więc z uśmiechem:

– Jo kam vidd ass.

Vesla przetłumaczyła to sobie jako: „Chodź z nami”. Z ubolewaniem wskazała na swoje poranione stopy.

Wtedy tamci najzupełniej nieoczekiwanie usiedli przy niej, jeden po prawej, drugi po lewej stronie.

– Ver iss hi? (Gdzie on jest?)

– Kto taki? – spytała Vesla, uznając, że sytuacja zaczyna być nieprzyjemna.

– Elio – odparł mężczyzna cicho, bo aleją przechodzili turyści.

Vesla chciała wstać i włączyć się w tłum, by ratować życie i honor, ale tamci stanowczo ją zatrzymali. Starszy groził nieprzyjemnościami, gdyby zaczęła krzyczeć.

– Jo kam vidd ass - powtórzył.

– Ale ja…

Mocniejszy nacisk na żebra. Coś spiczastego. Ostrze noża?

– Ale ja nie rozumiem – przekonywała.

– Byliście dzisiaj w domu Elia. Gdzie on jest?

Powinna była pewnie zapytać: Kim jest Elio, ale uznała, że to by było głupie. Przecież była w domu Elia, ci dwaj nabraliby więc przekonania, że Vesla kłamie.

Co mogłoby się dla niej okazać groźne.

Zamiast tego zapytała więc:

– Jak mogę wiedzieć, gdzie on jest, skoro nikt inny tego nie wie?

Musiała to powtarzać wielokrotnie, zanim Hiszpan nareszcie pojął. Vesla była śmiertelnie przerażona, serce tłukło się jej w piersi jak szalone. Gdyby ten młody przyciskał jej do boku pistolet, to mogłaby zacząć wzywać pomocy, bo przecież nie odważyłby się strzelać, gdy tylu ludzi wokoło. Ale nóż? Może ją zabić bezgłośnie… gdyby miała upaść, wzięliby ją między siebie, udając, że się źle poczuła. Nie, nie powinna ryzykować.

Wracaj, Antonio, Jordi, ratunku, błagała w duchu.

Dobrze, zacznę krzyczeć, pomyślała. W końcu co mam do stracenia? Ale akurat w tym momencie alejka była pusta. Napastnicy wykorzystali sytuację, wstali, wzięli ją pod ręce i pociągnęli przed siebie.

– Chodź z nami – powtórzył raz jeszcze starszy z mężczyzn tym swoim żałosnym angielskim. Vesla musiała dać się ściągnąć z bezpiecznej ścieżki. Była taka przerażona, że nawet nie czuła bólu w nogach.

8

Oszołomieni pięknem i pełni wrażeń przyjaciele Vesli wrócili ze wspaniałych budowli Alhambry. Unni kupiła widokówkę, by pokazać Vesli, gdzie mogła być. Słaba pociecha, ale zawsze.

Kiedy dotarli do cyprysowej alei, stanęli bezradnie.

Z daleka widzieli ławkę, ale Vesli na niej nie było.

Rozglądali się dookoła.

– Musiała wrócić do bramy – powiedział Antonio.

– Tak, w końcu zwiedzaliśmy zabytki dość długo – zgodził się z nim Jordi. Ruszyli więc w dół aleją, ale ta się wkrótce rozdzieliła na dwoje; stali więc i zastanawiali się, co dalej.

– Moim zdaniem poszła główną drogą – rzekł Antonio. – Ten drugi szlak jest po prostu zbyt stromy i nierówny dla jej poranionych stóp.

Ruszyli szybko przed siebie. Słońce chyliło się ku zachodowi, wkrótce cały teren zostanie zamknięty. Mijali rząd wysokich drzew, rosnących po jednej stronie drogi. Po drugiej mieli gęsty zagajnik.

Nie wiedzieli, co to za drzewa, może topole, nie było czasu na zastanawianie się. W myślach mieli tylko Veslę. Trudno powiedzieć, że się niepokoili, raczej irytowali, że tak sobie zniknęła, zamiast czekać, jak postanowiono.

Przy bramie też jej nie było.

Przez chwilę nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć.

– Może poszła z powrotem na górę tą drugą drogą – zastanawiała się Unni. – Wyszła nam na spotkanie i rozminęliśmy się.

– W takim razie powinna teraz być w drodze do centrum Alhambry, tam skąd my właśnie wróciliśmy – rzekł Jordi.

– To ja pobiegnę, żeby zobaczyć – zaproponowała Unni.

– Dobrze, a ja pójdę tą drugą drogą.

And I'll be in Scotland afore thee, podśpiewywała sobie Unni piosenkę o Loch Lomond, choć to jednak nic był czas na żarty.

– Ja zostanę tutaj – zdecydował Antonio. – Bo chyba nie wróciła sama do hotelu?

– Gdyby miała taki zamiar, to by pewnie do nas zadzwoniła z telefonu komórkowego.

No tak, telefon! Antonio natychmiast wyjął swój telefon i wybrał numer Vesli.

Niestety, bez odpowiedzi.

Westchnął i powiedział zaniepokojony:

– Spieszcie się! Daleko nie mogła zajść.

Jordi i Unni ruszyli szybko drogą, którą zaczynali już dobrze znać. Na rozstaju rozdzielili się w nadziei, że wkrótce się znowu spotkają. A wtedy się okaże, które pierwsze odnalazło Veslę.

Po dwudziestu minutach dotarli do centrum, ale Vesli nigdzie nie spotkali. Unni przeszukiwała nawet budowle ku wielkiej irytacji turystów.

– Gdzie ona się mogła podziać? – zastanawiała się Unni zdyszana.

– Tu w każdym razie jej nie ma. A niedługo będą zamykać. Chodźmy, z pewnością czeka na nas z Antoniem przy bramie.

Ale niestety. Antonio stał tam, gdzie go zostawili. Vesli przy nim nie było.

– Telefonowałem w równych odstępach czasu – tłumaczył pobladły Antonio. – Sygnał jest normalny, ale nikt nie odpowiada. Nie podoba mi się to.

– Ani mnie – westchnął Jordi. – Może wtedy w parku jednak miałem rację, że ktoś nas śledzi.

– Wiemy, że Leon ma współpracowników w Hiszpanii – rzekł Antonio wolno. – On sam nie mógł tu przyjechać. Może jednak kazał komuś obserwować lotnisko i przyjezdnych.

– Tutaj? Po tylu naszych przesiadkach? Nie chce mi się wierzyć.

– Nie mów tak. Oni znają przecież Elia, który się zapadł pod ziemię właśnie ze strachu przed nimi, jak sądzę. Prawdopodobnie przez cały czas mieli tu, w Granadzie, obserwatorów. Leon mógł do nich zatelefonować i kazać im czuwać na lotnisku.

– Albo po prostu mieć na oku dom Elia – zreflektował się Jordi. – Obawiam się, że oni mogą wiedzieć także i to, gdzie my mieszkamy.

– Na pewno wiedzą – potwierdził Antonio stanowczo. – Ktoś musiał iść za nami, kiedy opuściliśmy dom Elia, a potem tutaj.

Wszyscy zaniemówili.

Nie było jednak czasu do stracenia. Antonio pobiegł do strażnika przy bramie, ostatni turyści opuszczali Alhambrę. Zaczął wypytywać strażnika o bardzo ładną dziewczynę o nordyckich rysach, czy nie wychodziła przez bramę, czy się tu nie pokazała? Strażnik kręcił jednak przecząco głową, kiedy mu Antonio opisywał niezwykle wysoką blondynkę, o długich włosach i rzucającej się w oczy urodzie.

Wobec tego Antonio poprosił o możliwość przeszukania okolicy, najlepiej ze strażnikiem, gdyby to było możliwe.

Było możliwe.

Życzliwy młody człowiek ruszył pod górę.

Ku wielkiej radości otrzymali nieoczekiwaną pomoc. Pewna hiszpańska para stojąca przy bramie przysłuchiwała się ich rozmowie i teraz podeszła do strażnika.

– Proszę nam wybaczyć, ale nie mogliśmy nie słyszeć, o czym mówicie. Otóż jakiś czas temu zwróciliśmy uwagę na dziwnie się zachowujących ludzi. Tam, gdzie aleja dzieli się na dwoje…

– Tak? – ożywił się Antonio. – Mogą nam państwo opowiedzieć?

– Z pewnej odległości widzieliśmy młodą dziewczynę, taką jak w pańskim opisie. Dwaj mężczyźni trzymali ją mocno pod ręce i zdawało nam się, że ją ciągną w stronę ogrodów.