Выбрать главу

Serce Antonia biło niespokojnie.

– Więc nie szła z własnej woli?

– Odnieśliśmy wrażenie, że ona się źle czuje czy coś takiego – wtrąciła kobieta. – Wyglądało na to, że nie może iść, jakby jej to sprawiało ból.

– No tak, to była Vesla – westchnął Jordi. – Te jej nowe buty…

Hiszpańska para opowiedziała dokładnie, co widziała. „Wyglądało na to, że ci mężczyźni zmierzają do lasu” – dowiedzieli się Norwegowie, po czym gorąco podziękowali za pomoc.

Antonio upewnił się, czy strażnik jest uzbrojony. Był, z dumą poklepał się po kaburze. Nie zwlekając dłużej, pobiegli w stronę lasu.

Unni miała serce w gardle, ze zmęczenia i z niepokoju, który jej nie opuszczał.

Na skrzyżowaniu dróg znajdował się szyld z napisem: „Jardines…” i coś tam, czego Unni nie zdążyła odczytać w biegu. Wiedziała, że to znaczy ogrody, a jakie, to już bez znaczenia.

W pobliżu płynął niewielki strumyk, Wszystko tu było niezwykle piękne, ale jakieś smutne, panował osobliwy nastrój przywodzący na myśl średniowiecze, tylko kto miał teraz czas się nad tym zastanawiać?

Bardzo szybko dobiegli do miejsca, w którym hiszpańska para widziała mężczyzn uprowadzających Veslę, być może do lasu. Zatrzymali się, nie bardzo wiedząc, co dalej. Czy powinni się rozdzielić, czy też…?

– Patrzcie, tam są połamane gałązki – zauważył Jordi.

– Wandale – mruknął strażnik i przez bujną, subtropikalną roślinność ruszył w stronę zagajnika.

– Ale połamane gałęzie wskazują odwrotny kierunek – zauważył Antonio. – Jakby łamał je ktoś, kto wychodził z lasu.

– Ktoś, kto biegł bardzo szybko – dodał Jordi.

Nie wiadomo było, co o tym wszystkim myśleć. Mieć nadzieję, czy raczej się niepokoić. Strażnik dał znak, że chce iść pierwszy, Unni miała zamykać pochód. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że się skradają.

Wkrótce potem na niewielkiej polance między drzewami zobaczyli, że coś się tu niedawno wydarzyło. Najwyraźniej rozegrała się tu walka.

Ale czy to Vesla i mężczyźni, którzy ją uprowadzili?

Owszem, tak, to oni tutaj byli. Po chwili przeszukiwań Antonio znalazł bowiem jej papierosa, do połowy wciśniętego w ziemię.

– A więc to palenie w końcu na coś się jej przydało – mruknął, konsekwentnie bowiem tępił nałóg Vesli.

Ona tutaj była, ale, niestety, odeszła, i teraz będzie jeszcze trudniej ją znaleźć, myśleli wszyscy przygnębieni.

– Czy jest więcej możliwości wyjścia stąd? – spytał Jordi strażnika.

Vesla stwierdziła, że napastnicy zamierzają ją wciągnąć w leśną gęstwinę i wpadła w popłoch. Okolica była chyba najmniej uczęszczana w całej Alhambrze, teraz przynajmniej nigdzie nikogo w pobliżu nie widać.

Próbowała się bronić. Natychmiast jednak poczuła na żebrach ostrze noża, z pewnością przeszło przez bluzkę. Sprawiło jej to prawdziwy ból i Vesla miała problemy z zachowaniem spokoju. Buty zniszczone, myślała bliska płaczu, bluzka też. A teraz na pewno mnie skaleczyli, ciekawe, co zrobią jeszcze.

Nieprzyjemna myśl. Bardzo nieprzyjemna.

Czy nikt nie może tu przyjść i mi pomóc? Czy tamci muszą tak długo błądzić po zamku duchów? Dlaczego nie mogą wrócić do rzeczywistości i trochę się pospieszyć?

No, może Alhambra nie jest takim znowu zamkiem duchów. Z czasów, kiedy pracowała jako pielęgniarka, Vesla pamiętała jeszcze gniew na innych, gdy człowiek nie panuje nad własną sytuacją. To przecież ona nalegała na zwiedzanie Alhambry.

Ale nawet dziecko by pojęło, że oto teraz Vesla znajdowała się w nader trudnej sytuacji.

Dotarli do niewielkiej pustej polany otoczonej gęstym lasem. Obaj mężczyźni zachowywali się agresywnie. Młodszy wciąż przyciskał nóż do jej żeber, starszy groźnie zaciskał ręce na jej szyi.

– Gdzie jest Elio Navarro? – warczał.

– Nie wiem, ja naprawdę tego nie wiem. Przysięgam!

– To co w takim razie robiliście w jego domu? Wiem, że przyjechaliście z Norwegii i zaraz mi powiesz, dlaczego szukaliście Elia.

Nie było łatwo rozumieć ten jego tak zwany angielski tak, jak i jemu trudno było zrozumieć, co mówi Vesla.

Z trudem przełknęła ślinę i wyjaśniła:

– Ci dwaj mężczyźni, którzy byli tam ze mną, to są kuzyni Elia. Chcieliśmy się po prostu przywitać. Ale jego nie było.

– No, a gdzie jest?

– Oj, jak wy nudzicie! Nikt nie wie, gdzie się podział. Rodzina jest przekonana, że nie żyje!

Ci dwaj jednak najwyraźniej przekonani nie byli.

– Jaki jest numer telefonu do twoich kolegów? – zapytał starszy ostro.

– Oni nie mają komórki.

– Nie próbuj sztuczek! Zaraz się dowiedzą, że cię mamy i co zamierzamy z tobą zrobić. A wtedy na pewno powiedzą nam znacznie więcej o Eliu.

Vesla uświadomiła sobie, że swój telefon ma w torebce. Jeśli napastnicy to odkryją, to na pewno go jej zabiorą, a wtedy straci ostatnią więź łączącą ją ze światem. Na myśl o tym ogarnął ją taki gniew, jakiego potrzebowała, by zacząć działać. Z wielką siłą odepchnęła od siebie młodszego z mężczyzn i równocześnie wyrwała się starszemu, waląc go kolanem w strategiczny punkt. Dostrzegła, że młodszy się zbliża, zamachnęła się więc swoją torbą na ramię – z telefonem komórkowym w środku, co czyniło cios jeszcze dotkliwszym – i co sił w nogach pobiegła w stronę kamienistej alejki.

Słyszała, że ją gonią, rozpaczliwie rozglądała się za jakimiś przechodniami, ale wszyscy już najwyraźniej opuścili zabytkowe miejsca. Nigdzie żywego ducha. Mimo to Vesla głośno wzywała pomocy, wkrótce jednak dostała potężny cios w ucho i padła na ziemię.

Na pół przytomna słyszała, jak starszy mówi coś długo i bardzo szybko po hiszpańsku, zdołała rozróżnić tylko słowa „taxi” i „mujer enferma”, czy coś takiego, przetłumaczyła to sobie jako „chora kobieta”. Widocznie napastnicy zamierzali przewieźć ją dokądś taksówką, udając, że ona potrzebuje pomocy i dlatego muszą ją tak ciągnąć między sobą.

Próbowała głośno protestować, ale dostała kolejny cios, prawdopodobnie trzonkiem noża, bo naprawdę ukazały jej się gwiazdy.

Ktoś narzekał, skarżył się, że Vesla jest taka ciężka.

Jaki delikatny, pomyślała urażona. Wystarczająco często musiała znosić obraźliwe komentarze własnej matki, krytykującej jej wzrost i wagę, by ci ordynarni dranie mieli sobie na to samo pozwalać i psuć jej humor.

Znowu spróbowała krzyczeć. Napastnicy wściekli się na nią, mówili o niej coś, czego, ku swej radości, nie rozumiała. Chyba się rozmyślili, uznali w końcu, że jest za duża, za ciężka, za bardzo się szamoce, ale przecież nie mogli jej tak puścić i po prostu pozwolić odejść.

Wahali się, co zrobić. Vesla zrozumiała słowo matar. Znała to słowo. Znaczy: zamordować.

Nie! Jeszcze raz próbowała krzyknąć, wtedy jednak wcisnęli jej do ust kępę trawy. Jeden przewiązał jej twarz długą, śmierdzącą skarpetką, drugi wykręcił ręce na plecy i związał paskiem od torebki. Druga skarpetka, chyba podkolanówka, została użyta do związania nóg Vesli. Ponieważ po ciosach w głowę biedaczka nie odzyskała jeszcze w pełni przytomności, nie bardzo mogła się bronić. Może nie doznała wstrząsu mózgu? Szarpanie się w takiej sytuacji nie byłoby jednak dla niej zdrowe, jako pielęgniarka dobrze o tym wiedziała.

Trawa o mało jej nie zadławiła. Vesla starała się oddychać przez nos.

Napastnicy chyba jednak zrezygnowali z zamordowania swojej branki. Odczuła wdzięczność do losu. Nie mieli odwagi posunąć się do zabójstwa, chyba i tak ściągnęli sobie na głowę poważny kłopot, z którego nie umieli wybrnąć.