Выбрать главу

Jordi był poruszony.

– To prawda, potrzebujemy go, ale… Czy oni są władni coś takiego uczynić?

– A poza tym to wspaniały człowiek. On i Flavia bardzo się kochają. Czy nie mógłbyś porozmawiać szczerze z don Federico, przodkiem Pedra? Tak strasznie bym chciała!

Jordi patrzył na nią z czułością we wzroku. Hiszpańska noc była czarowna z tą swoją miękką, łagodną ciemnością.

– Nie sądzę, byśmy mogli nalegać na rycerzy zbyt mocno. Ale oczywiście, masz rację. A przy okazji, czy pomyślałaś, że gdyby Pedro ożenił się z Flavią, to byłby ojczymem Mortena?

Zastanawiała się przez chwilę. Ojciec Mortena ożenił się po raz drugi z Flavią. A po jego śmierci Flavia… być może wyjdzie za Pedra. No cóż.

Unni poczuła ból w sercu. Mała Sigrid, nieszczęsna, samotna matka Mortena, została jak zawsze poza wszelkim zainteresowaniem.

– Zaniosę kwiaty na jej grób – oznajmiła Unni spontanicznie.

Jordi bez trudu podążał za tokiem jej myśli.

– Tak, oboje to zrobimy. Po powrocie z Hiszpanii pojedziemy do Selje.

Lewa ręka Unni dotknęła mimo woli jego prawej dłoni

– Dziękuję.

Jordi spoglądał na nią. Długo. Z prawdziwym wysiłkiem puścił w końcu jej dość już zmarzniętą rękę.

– Chyba spróbuję wezwać rycerzy.

– Teraz?

– Teraz. Czy nie tego chciałaś?

Unni głośno przełknęła ślinę.

– Chciałam, oczywiście. Dziękuję!

Czuła, że blednie. Wszystko stało się tak szybko, ale chwila była cudowna.

– Zostań tutaj – poprosił Jordi cicho.

Patrzyła, jak jego sylwetka znika na ścieżce nad rzeką.

Unni czekała. Chyba rycerze nie przybędą, sprawa jest przecież taka nieistotna.

Dlaczego mieliby się przejmować jej wzruszeniami? A może ona oczekuje zbyt wiele?

Nagle Unni drgnęła gwałtownie, jakieś cienie przesłoniły jej widok. Konie. Pojawiły się bezszelestnie, przerażająco wielkie, z połyskującymi w ciemnościach, jarzącymi się oczyma. Takie dzikie oczy miewają zwierzęta przestraszone.

Rycerze zsiedli z koni. Unni ukłoniła się głęboko. Jordi znajdował się po tej samej stronie co ona. Zimny jak Śmierć, ale obdarzony najgorętszym sercem, co do tego nie miała wątpliwości.

Witała rycerzy, każdego z osobna:

– Don Federico. Don Galindo. Don Ramiro. Don Sebastianie, mój przodku, dziękuję, że mogłam się urodzić. Don Garcia…

– Bardzo dobrze to przyjęli – mruknął Jordi. – Ze pamiętasz ich imiona. Przedstawiłem im twoją prośbę, a oni chcieli cię spotkać.

Stary jak świat rycerz don Federico wystąpił naprzód. Unni znowu dygnęła. Oczy miała wielkie ze strachu. Rany boskie, nie tak blisko! Uff!

Jordi przetłumaczył:

– Don Federico mówi, że twoja prośba została przyjęta łaskawie. Teraz rycerze dyskutują, co zrobić.

Unni starała się możliwie jak najbardziej skulić, stać się mniejsza. Bo chociaż ona sama była ledwie średniego wzrostu, to don Federico jej nie przewyższał. Unni nie chciała zaś, żeby poczuł, iż ktoś nad nim góruje. To ostatnia rzecz, jakiej mógłby sobie życzyć średniowieczny hiszpański rycerz.

Miała szczerą nadzieję, że jej myśli nie docierają do niezwykłych gości.

Drżącym głosem poprosiła:

– Powiedz im, że żywię dla nich wielki szacunek a także, żeby mi wybaczyli, jeśli zwracam się o niemożliwe.

Jordi „przetłumaczył” bezgłośnie.

Martwe oczy don Federica rozbłysły.

– Oj! – zaniepokoił się Jordi. – To dopiero…!

I wytłumaczył Unni:

– Oni mówią, że nic nie jest dla nich niemożliwe.

Zrozumiała, że uraziła ich dumę. A może… Może ich pychę? Albo może to, co powiedziała, wcale nie było takie głupie? Czy potraktowali jej słowa jako wyzwanie? Mężczyźni wszech czasów z trudem się czemuś takiemu przeciwstawiają. Czyżby i ci także?

Chyba tak, bo wszyscy kręcili się niespokojnie.

Unni czekała przestraszona. Jeśli to jeszcze potrwa, to gotowa jestem całkiem stracić panowanie nad sobą. Zacznę płakać albo co. Pomocy!

W końcu rycerze zwrócili się do niej. Tym razem przemówił „jej” rycerz, don Sebastian de Vasconia; spojrzenie miał surowe.

Jordi przetłumaczył jego myśli:

„Ponieważ don Pedro de Verin y Galicia y Aragón poświęcił dla naszej sprawy znaczną część swego życia i ponieważ posunęliście się już bardzo daleko, gotowi jesteśmy okazać łaskę i poprawić jego słabowite zdrowie”.

Unni stłumiła podejrzenia, czy rycerze naprawdę są w stanie tego dokonać. Są! Na pewno! To ludzie honoru, a poza tym chcą pomagać!

– Dziękuję! – wykrzyknęła. Już chciała uściskać swego przodka, ale zdążyła się w porę opanować, choć stało się to dosłownie w ostatniej chwili. Podziękowała bardzo pięknie, podeszła tak blisko rycerza, że mogła spojrzeć w jego straszną, przypominającą śmierć twarz. – Dziękuję, don Sebastianie! I wszystkim pozostałym rycerzom także dziękuję ze szczerego serca. To wielka łaska z waszej strony!

Rycerze uśmiechali się cierpko. I wtedy Unni o mało nie zepsuła wszystkiego.

– Ale ja mam jeszcze jedną małą prośbę! – zawołała.

– Unni! – jęknął Jordi przerażony.

Rycerze, którzy już mieli dosiadać koni, spojrzeli na niego z twarzami pociemniałymi z gniewu niczym burzowe chmury. Jak ona śmie?

– Mów szybko – prosił Jordi. Był wstrząśnięty jej zachowaniem i całkiem po prostu się bał.

Unni odchrząknęła, nogi nie chciały jej dźwigać:

– Czy Jordi musi nadal być taki strasznie zimny? Wiecie dobrze, jakie głębokie uczucia dla niego żywię, i oboje bardzo cierpimy z tego powodu, że nie możemy być razem. A przecież współpracujemy oboje nad rozwiązaniem zagadki.

Przodek Jordiego, don Ramiro de Navarra, rzekł krótko:

„Jordi dostaje pół godziny. Sam określi, kiedy to będzie”.

Potem wskoczyli na siodła, zawrócili konie i odjechali bezszelestnie.

Jordi odetchnął głośno.

– No, mało brakowało! Ale dziękuję ci, że się odważyłaś! Tę chwilę musimy wybrać bardzo starannie.

Ruszyli wolno w stronę domu.

– Czy w tamtych czasach ludzie naprawdę się znali na zegarach? – spytała Unni sceptycznie.

– Oczywiście! Mieli nie tylko klepsydry i zegary słoneczne. Pierwsze próby skonstruowania mechanicznego zegara podjęto już około roku tysięcznego, a w wieku czternastym ludzie posługiwali się wspaniałymi, wielkimi zegarami z ciężarkami i zębatymi kółkami. Znano dobrze podział na godziny, dni, miesiące i lata, a nawet fazy księżyca. Nie mieli tylko wskazówek sekundowych, te wynaleziono dopiero w siedemnastym wieku.

– Ach, tak? – dziwiła się Unni. Potem pomyślała chwilę i powtórzyła słowa Jordiego:

– Tę chwilę musimy wybrać bardzo starannie.

Jednocześnie

Unni leżała w swoim bardzo wygodnym łóżku i myślała o czymś, co się wydarzyło po drodze, na południe od Madrytu, między Tembleque i Ocaña. Było to coś przerażającego, Unni doznała szoku.

Ale nie znała dokładnie przebiegu wypadków, nie mogła przecież wiedzieć, co przeżyła druga strona. Jeśli można w tej sytuacji używać słowa „przeżyła”…

„Dalej, czarni bracia, dalej. Oni są bardzo blisko. Nadciągają z szybkością wiatru!”

„Na dół! Na dół, na tę białą, szeroką drogę! Zatrzymajmy ich! Zamordujmy!”

„Oto ich mamy!”

Jedenastu oddanych sług inkwizycji ustawiło się w poprzek autostrady. O tak późnej porze ruch był niewielki.

Odbierający sygnały ze świata mnich zwietrzył zbliżanie się wrogów. Wszyscy widzieli błyszczące ślepia powozu, który poruszał się bez koni, a teraz zbliżał się do nich bardzo szybko.